Walijska rakieta odpaliła w kluczowym momencie – Real zdobywa trofeum

Jedna trzecia planu zrealizowana – Real odebrał właśnie z rąk króla Puchar Hiszpanii, pokonując w finale na Estadio Mestalla w Walencji odwiecznego rywala z Barcelony. Bramki zdobyli: Angel Di Maria, Marc Bartra oraz Gareth Bale. To pierwsze trofeum wywalczone przez Carlo Ancelottiego podczas pobytu w Madrycie.

***

Sporą część krzesełek zajęli dziś na Mestalla kontuzjowani piłkarze „Królewskich”. Najjaśniej świeciła rzecz jasna gwiazda Cristiano Ronaldo, który do eleganckiego garnituru dołożył czapeczkę ozdobioną własnym nazwiskiem i znów, tak jak w Dortmundzie, przez pełne dziewięćdziesiąt minut żył wydarzeniami murawy.  Obok zdobywcy Złotej Piłki zasiedli między innymi Marcelo, Arbeloa czy Khedira – i niech te cztery nazwiska wystarczą, by zobrazować skalę zniszczeń, jakie poczyniły w ekipie Carlo Ancelottiego spowodowane trudami sezonu kontuzje.

Barcelona do finału przystąpiła w minorowych nastrojach – porażka z Granadą i wcześniejsze odpadnięcie z Ligi Mistrzów kosztem rewelacyjnego Atletico przelało czarę goryczy i przesądziło o rychłym rozstaniu z Katalonią, które czeka po sezonie Tatę Martino. Tym, którzy przez ostatnie lata przekonywali, że „Duma Katalonii” to samograj,  radzę skorzystać z prawa do milczenia. Barcelona nie dość, że zatraciła gdzieś swoją tożsamość i ostatnio coraz częściej trzech punktów szukała we wrzutkach (które w jej wypadku wyglądają strasznie, zresztą… wyobrażacie to sobie za Guardioli?), to także nie uniknęła swojej plagi kontuzji, szczególnie w formacjach obronnych.

Przed dzisiejszym spotkaniem sytuacja ze złej przerodziła się w dramatyczną. Ostatecznie w środku obrony do Mascherano dołączył Bartra, który w normalnych warunkach spokojnie obserwowałby spotkanie z ławki, tym bardziej, że ostatnie dni poświęcił na leczenie urazu. Argentyński szkoleniowiec, co zrozumiałe, nadziei upatrywał więc w przodzie, gdzie na pozór wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. Na pozór, gdyż – uprzedzając to, co działo się w międzyczasie –  finalnie znów trzeba wspomnieć o słabiutkiej formie Fabregasa, człapaniu Messiego i zagubionym Neymarze.

Wprawdzie nie mamy jeszcze dostępu do statystyk mówiących o licznie kilometrów pokonanych dziś przez Messiego, ale śmiało możemy założyć, że Argentyńczykowi znów bliżej było do Pinto niż chociażby Alby czy Modricia. Neymar z kolei znów zapomniał, że hiszpańska piłka, choć równie ofensywna co brazylijska, wymaga jednak o wiele więcej zdrowia pozostawionego na murawie.

W pierwszej części gry wynik otworzył Angel Di Maria po akcji, która śmiało może posłużyć za wizytówkę „Los Merengues” z ostatnich kilku sezonów: odbiór piłki, trzy błyskawiczne podania i wyjście oko w oko z bramkarzem rywali, zakończone efektowną bramką – ileż razy oni już to zagrali? Tym razem architektem okazał się Isco, kluczową rolę odegrał Benzema, który kapitalnie dostrzegł Di Marię, a ten z kolei idealnie wytrzymał sytuację, by po uniknięciu spalonego wbiec w pole karne i posłać sprytny strzał obok Manuela Pinto. Liderów „Blaugrany” uratował wprawdzie… Bartra, który swoim strzałem głową (bramka identyczna z trafieniem Vidicia przeciwko Bayernowi) przywrócił Katalończykom nadzieję na puchar, jednak kilka minut później na autostradę wjechała walijska wyścigówka – Gareth Bale.

Trudno opisać szybkość, jaką Bale osiąga z futbolówką przy nodze. Dziś po raz kolejny potwierdził, że potrafi wytrzymać presję stu milionów euro i dał Madrytowi swój pierwszy puchar.  Mógł go powstrzymać Bartra, mógł… Tata Martino, który, gdyby wystawił nogę, prawdopodobnie zahaczyłby nią o szarżującego dwa metry poza linią boczną Bale’a. Wreszcie fatalnie ustawił się Pinto, który nie wiedzieć czemu odkrył przed strzelcem praktycznie całą bramkę i umożliwił mu łatwy strzał przy bliższym słupku. I było po herbacie.

Schowek01

Puchar Copa del Rey trafił w odpowiednie ręce – uniósł go Iker Casillas, który od początku rozgrywek skapitulował zaledwie raz. Kapitan „Królewskich” wciąż pozostaje w grze o kolejne trofeum i może się okazać, że mimo wygrzewania ławki podczas meczów ligowych, to właśnie on okaże się zwycięzcą w bratobójczym pojedynku o chwałę, który od zeszłego sezonu toczy z Diego Lopezem. W lidze bowiem „Królewskich” czeka arcytrudne zadanie przeskoczenia Atletico – być może nawet trudniejsze niż ewentualne pokonanie Bayernu w przedwczesnym, zdaniem wielu, finale Champions League.

Barcelona sezon kończyć będzie jedynie na krajowym podwórku. Co może ugrać? Wciąż mistrzostwo kraju oraz poprawę nastrojów przed zbliżającym się Mundialem. Czyżby nieszczęścia klubowe Messi wreszcie miał zamiar odbić sobie w barwach narodowych? W każdym razie, dzisiejszy mecz oprócz rozstrzygnięcia  zrodził dziesiątki nowych pytań.

  staty

/Maciek Jarosz/