Po przedsezonowej ofensywie Eleven Sports, która spłynęła na Canal+ i Michała Jarockiego niczym zaraza bolszewicka spływała na Europę, wydawało się, że najpopularniejsza stacja sportowa w Polsce zostanie zdetronizowana, a prym wieść będzie nasz krajowy odpowiednik BeIn Sport.
Sytuację próbowano ratować na każdy możliwy sposób. Pocieszano się rozgrywkami NBA czy Ligą Mistrzów piłkarzy ręcznych, a na dodatek wykupiono prawa do Pucharu Króla, co miało w jakikolwiek sposób zrekompensować stratę trzeciej ulubionej w Polsce ligi. Każdy jednak wiedział, iż to czysto marketingowe zagrania. Żadne z tych rozgrywek nie miały szansy wejść na poziom oglądalności La Ligi, nie wspominając już o Ekstraklasie. Najważniejsza bitwa miała dopiero nadejść. Bitwa o Anglię.
Premier League to druga najważniejsza pod względem finansowym liga w naszym kraju. Ustępuje ona jedynie lokalnym rozgrywkom, które dzięki genialnej realizacji Canal+ z rangi szeregowca awansowały do stopnia Szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Anglia całej wydumanej oprawy nie potrzebowała. Ona po prostu od zawsze przyciągała przed ekrany telewizorów wielotysięczną publiczność. W tej sytuacji wiadomym było, że jeśli tylko szefostwo Canal+Sport przegra przetarg i na tę klasę rozgrywkową, to ludzie zaczną składać wypowiedzenia umów. Przestanie się to zwyczajnie opłacać.
Sytuację komplikował też fakt, że główna siedziba mieszcząca się we Francji zrobiła to, czego tak bardzo obawialiśmy się. Przegrali swój przetarg o prawa do transmisji Premier League, co rzecz jasna wzbudziło mocne słowa krytyki ze strony francuskich abonentów Canal+. Wydawało się wiec, że dni największego do tej pory podmiotu transmitującego rozrywki w Polsce, są już policzone.
Ruszono jednak do ofensywy. Każdy doskonale zdawał sobie sprawę, że emocje niedługo wyleją się z rozgrzanego do czerwoności pieca i może się to skończyć finansową klapą. Po fali niezadowolenia jaka przelała się gdy kazano płacić, nawet posiadaczom najwyższego abonamentu, dodatkowe pieniądze za dostęp do Eleven, bano się, że teraz ludzie naprawdę rozwiążą umowy a dekodery z logiem Cyfry+ będzie sobie można w rzyć wsadzić.
Wreszcie 2 grudnia 2015 roku gruchnęła wieść. Premier League zostaje „u siebie” na 3 kolejne lata. Twarowski i Nahorny nadal działają razem, Rosłoń nie zajmuje się tylko i wyłącznie bieganiem, a Rudzki nigdzie nie odchodzi… każdy zadowolony, prawda? Wszystko skończyło się dobrze, tak? Otóż nie.
Obserwując całą tę sytuację można dojść do prostej konkluzji. Każdy wiedział, że jeśli stracą Premier League ludzie mogą się drugi raz na tę samą sztuczkę nie nabrać. Przypomnijmy, że abonenci mają możliwość odbioru La Ligi, Serie A czy Ligue1 za pomocą Eleven Sports za „drobną” opłatą i Ci którzy naprawdę tego chcieli zrobili to. Straty były więc tylko pozorne. I co ciekawe ponieśli je głównie abonenci. Doszło przecież do sytuacji, że Canal+ nie stracił zupełnie praw do transmisji wyżej wymienionych lig… oni za to zgarnęli jeszcze większe pieniądze. Wszystko ułożyło się w logiczną całość; gdyby jednak zarząd zdecydował się odpuścić przetarg na Premier League mogłoby się to całe zamieszanie nie udać. Ryzyko było po prostu zbyt duże.
A tak – wygrywając zarówno prawa do transmisji ligi angielskiej i klucz do serc większości fanów, każdy jest zadowolony. Nikt umów nie zerwał, nikt dekodera nie wyrzucił, nikt specjalnie nie przepłacił. Każdy zapadł się wygodnie w fotel, zapiął pasy i wziął piwko do ręki…tylko dlaczego nikt specjalnie się nie cieszy?