Dwa miesiące, w czasie których rozegrał sześć spotkań, wystarczyły, aby okrzyknąć go transferem okienka w Lechu Poznań. Wołodymyr Kostewycz szybko odnalazł się w Poznaniu i dziś nikt nie płacze za Tamasem Kadarem. Ukrainiec już udowadnia swoją wartość, ale okazuje się, że w przyszłości „Kolejorz” może zarobić na nim o wiele mniej niż moglibyśmy się spodziewać.
24-latek przychodził do Poznania, aby zastąpić niezadowolonego z gry w Lechu i za wszelką cenę chcącego odejść Tamasa Kadara. Węgier ostatecznie stolicę Wielkopolski zamienił na Kijów, a jego następca szybko sprawił, że ktokolwiek tęsknił za Kadarem, teraz przestał. Wołodymyr Kostewycz w okamgnieniu wpasował się w ekstraklasowe klimaty i dziś jest podstawowym graczem rozpędzonego na wiosnę „Kolejorza”. Zapewne póki co cieszy się z gry w nowym otoczeniu, ale jak tak dalej pójdzie, może zapragnąć występów w lepszym zespole – wszak ma dopiero 24 lata. Co wtedy? Czy Lech zgarnie za niego fortunę? Niekoniecznie.
Jak informował przed kilkoma dniami „Przegląd Sportowy”, w kontrakcie Kostewycza znalazła się nietypowa klauzula. W przypadku ewentualnego transferu Lech będzie musiał się podzielić wpływami z byłym klubem defensora, Karpatami Lwów. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mowa o oddaniu 50% otrzymanej od potencjalnego nabywcy kwoty!
Lech zgodził się na takie warunki, ponieważ negocjacje nie były łatwe. Karpaty zażądały początkowo aż miliona euro, potem stopniowo schodząc z ceny. Koniec końców poznaniacy zapłacili 350 tysięcy euro, gwarantując Ukraińcom 200 tysięcy bonusów. Razem kwota transferu może sięgnąć ponad pół miliona, ale klub z Lwowa może zarobić jeszcze więcej. Wszystko przez wspomnianą klauzulę, ale Lech zastrzegł sobie, że od procentu zapisanego w umowie odejmie środki, jakie już na Kostewycza wyłożył i jeszcze w bonusach wyłoży. Jeśli więc potencjalny nabywca zechce za lewego obrońcę zapłacić dwa miliony euro, Lech do swojej połowy (czyli miliona) dołoży 550 tysięcy, a na konto Karpat wpłynie 450 tysięcy. Wtedy ukraiński klub zarobiłby na defensorze oczekiwany początkowo milion euro.
Trzeba przyznać, że choć zapis w umowie nie należy do powszechnie stosowanych, jest przemyślany i nie stawia na przegranej pozycji żadnej ze stron. Dwa miliony euro to kwota, jaką często płaci się za wyróżniających się piłkarzy ekstraklasy, rzadko więcej. W takim przypadku stratne nie byłyby Karpaty, a i Lech wyszedłby na czysto bardzo korzystnie. Na tę chwilę wiemy, że do Poznania trafił bardzo utalentowany zawodnik, którego zakupu klub nie musi żałować już po kilku rozegranych meczach.