Wtorkowy freestyle – odcinek pierwszy

PRAWDZIWY FUTBOL TO „FUTBOL OBNAŻONY”…

… a ja właśnie kończę go czytać. Zaraz po mnie w kolejce ustawili się inni domownicy, którym kilka stron wystarczyło za zachętę do dalszej lektury.

Jeśli nie wiecie jeszcze, co to za książka, szybciutko nadrabiajcie zaległości. Pokrótce wyjaśnię: przed wami kolejna piłkarska lektura z kategorii „must read”. Napisał ją anonimowo zawodnik, który wciąż gra w piłkę dla jednego z klubów Premier League. Dlaczego anonimowo? Rzecz jasna z tego właśnie powodu, że wciąż jest aktywnym zawodnikiem, a po tym, co napisał na temat całego futbolowego środowiska, kontynuowanie przez niego kariery byłoby mocno utrudnione.  Są więc rozdziały o trenerach, kibicach, dziennikarzach czy pieniądzach, ale najwięcej dowiecie się jednak o tym, co przeżywa inteligentny, myślący człowiek, będący jednocześnie jednym z elementów układanki składającej się na obraz najlepszej zdaniem wielu ligi świata. „Futbol obnażony” to futbol widziany oczami samych zainteresowanych.

Wnioski na gorąco?

Pierwszy: niezależnie od poziomu, na jakim grasz, wzajemne relacje między zawodnikami wszędzie są podobne. Zarówno w szatni Arsenalu, jak i Gryfa Słupsk, znajdziesz ludzi inteligentnych, o szerokich horyzontach, jednak znajdziesz też mnóstwo chamów, prostaków, lizodupów i innych przykładów na istnienie czynnika, który można nazwać zbiorowo: typowe ludzkie skurwysyństwo.

Wniosek drugi: jeżeli masz lub planujesz mieć syna, nie namawiaj go szczególnie gorąco na spełnienie własnych, niezrealizowanych marzeń. Czyli nie pchaj go na siłę w stronę piłki. Żadna sława i żadne pieniądze nie są warte popadnięcia w depresję, co z dużą dozą prawdopodobieństwa spotka twoją pociechę, jeżeli będzie jednocześnie wielkim piłkarzem i wciąż wrażliwym człowiekiem.

Wniosek trzeci: większość związanych z piłką osób, które decydują się na napisanie szczerej (nie kolorowej, durnej i ozdobionej tysiącem obrazków) autobiografii, tworzy naprawdę nieciekawy obraz tego sportu. Przecież nie tak dawno ujawnił się na przykład Raymond Domenech (też warto przeczytać), a jeżeli wolicie przykłady bliższe naszemu środowisku, wystarczy wymienić chociażby Andrzeja Iwana i jego dramatyczną historię spisaną przez Krzysztofa Stanowskiego.

A że my, niezależnie od tego ile osób będzie starało się nas przekonać, że futbol to zło, nadal będziemy kochać go tą samą, dozgonną miłością? To zupełnie inna sprawa.

MOST WANTED: LEGIA’S STYLE

PRIZE: 1000 PLN + DWALISZWILI GRATIS

Na warszawskich słupach czas rozkleić plakaty na wzór amerykańskich westernów. Norweski szeryf obiecał hojnie wynagrodzić każdego, kto pomoże mu znaleźć styl gry godny najlepszej drużyny w Polsce.

Ale po kolei: „Rado” strzelił pierwszą bramkę zanim skończyłem robić sobie kawę, potem drugą dołożył Ondrej Duda, który w przeciwieństwie do „Młodego Dudy” z Chojniczanki Chojnice rzeczywiście jest młody. Do tego jeszcze ta czerwona kartka Głowackiego… Początkowo wydawało mi się, że decyzja o wyrzuceniu „Głowy” z boiska była zdecydowanie zbyt surowa, ale skoro sam kapitan nie protestował, zwracam honor. Dam sobie rękę uciąć, że w tym momencie Smuda nie miał cienia wiary w korzystny wynik. Zresztą, trudno mu się dziwić. W przerwie „Franz” sięgnął po ostatnią deskę ratunku i wprowadził na boisko beznadziejnie spisującego się wiosną Guerriera. Apropos zmian w przerwie, pamiętacie, jak Orest Lenczyk w dwumeczu z Saragossą zdecydował się na potrójną zmianę, kiedy Wisła w dwumeczu dostawała od Hiszpanów baty 1-5?

[sz-youtube url=”http://www.youtube.com/watch?v=PuaG36mHbKw” /]

Chowamy chusteczki i wracamy do stolicy. Wnioski z drugiej połowy? Na boisku nie rządziła piłka, a psychologia. Tak, psychologia – z Wiślaków zeszło całe napięcie – „trudno, spieprzyliśmy, zresztą i tak nikt nie wymaga od nas podium” – czyż nie tak musiały w krytycznym momencie brzmieć myśli Miśkiewicza albo Brożka? I nagle kontaktową bramkę zdobywa nie kto inny jak Wilde-Donald Guerrier. „Cóż, skoro Legia daje sobie wbić bramkę w przewadze, gra słabo, a w dodatku z trybun nie ma ich kto napędzać… to może strzelimy jeszcze raz…?”

I strzelili. Semir Stilić – oto człowiek, który najpierw wygrał Wiśle derby, by potem wygrać jej remis na boisku lidera. Szersze podsumowanie jest całkowicie zbędne – jedyne, co udało się Legii w niedzielę, to potwierdzić moją tezę z przedmeczowej zapowiedzi:

„ Paradoksalnie na zaskakująco wysoką w (…) pozycję Wisły zwraca się ostatnio więcej uwagi, niż na niezmiennie pierwszą lokatę skazanej na sukces Legii. Legia jest bowiem zobowiązana do zdobycia tytułu – ma największy budżet, słynnego trenera, szeroką i wyrównaną kadrę oraz zaplecze pozwalające na wprowadzanie do kadry pierwszego zespołu nowych, młodych twarzy. (…) I właśnie dlatego Legia potrafi zirytować – irytuje brak stylu, którego w Warszawie nie potrafią się dorobić na przestrzeni kolejnych sezonów, a który cechował chociażby pozostającą obecnie w cieniu Wisłę w czasach Henryka Kasperczaka czy nawet wspomnianego wyżej Macieja Skorży.”

ENGLAND, ENGLAND, ENGLAND

Jeszcze nie skończył się jeden hit, a już zagrali kolejny. No dobrze, nie ma czego porównywać – nawet jeśli nasz polski szlagier udał się w tej rundzie jak rzadko, to jednak klasyk w wydaniu angielskim zjadł go na śniadanie. Nie ukrywam, że kibicuję Liverpoolowi bardzo mocno. Po części dlatego, że zaraził mnie tym brat, ale tylko po części. Przede wszystkim zawodnicy z Merseyside grają obecnie najciekawszą i najbardziej nieobliczalną piłkę nie tylko w Anglii, ale może i na całym kontynencie. Wielka szkoda, że w czasach, kiedy „The Reds” nie mieli naprawdę niczego ciekawego do zaoferowania, męczyli siebie i nas corocznymi nieudanymi występami w pucharach, a teraz, gdy wręcz kipią formą, nie możemy ich oglądać w Lidze Mistrzów. Na szczęście tylko do sierpnia.

Moim zdaniem występ Liverpoolu w przyszłorocznej edycji jest już pewny, a grzechem byłoby nie skorzystać z możliwości walki o mistrzostwo. Szansa jest wbrew pozorom całkiem spora. W następnej kolejce Chelsea gra z Arsenalem, a Rodgers zabiera swoich zawodników do Cardiff. Kilka szybkich uwag w notesiku powinno wystarczyć do rozklepania ekipy prowadzonej przez „Mordercę o twarzy dziecka”, który póki co zamordować może jedynie swoich zawodników.

A tak w ogóle, wciąż zastanawiam się, gdzie byłby teraz Liverpool, gdyby w grudniowym meczu na Etihad Stadium sędzia nie załatwił trzech punktów Manchesterowi City…?

W temacie United wszystko zostało już powiedziane. Memy z wizerunkiem Davida Moyesa zalewają Internet z prędkością światła, więc może dajmy biedakowi spokój? Diabły zawiodły już tyle razy, lecz przecież wciąż mogą uratować trwający sezon. Wystarczy w środę, na Old Trafford, odrobić stratę do Olympiakosu i wywalczyć awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Tyle, że strata jest dwubramkowa, a goście z Pireusu zdobyli właśnie czwarte z rzędu Mistrzostwo Grecji.

TWITTUJEMY

Najwyższy czas dołączyć do twittującej społeczności. Nasz team posiada tam swoje konto od kilku tygodni, ale ostatnio zaczęliśmy też zakładać osobne profile. Obserwujcie mnie, bo warto – żadne podsumowanie tygodnia nie zastąpi tego, co można przekazać na bieżąco, z każdego zakątka świata. Na przykład Sandomierz – w moim mieście zadebiutował dwa dni temu Mariusz Kukiełka, który kilka lat temu biegał po boiskach Bundesligi. Info dostaliście prosto ze stadionu trzecioligowej Wisły.

Follow me!

https://twitter.com/Jarosz_zzp

/Maciek Jarosz/

Komentarze

komentarzy