12. kolejka Premier League uroczyście uczciła Remembrace Day. Każda drużyna, przed pierwszym gwizdkiem, minutą ciszy oddała hołd poległym podczas wojen. Nie wiem, czy taki był zamiar, ale niemal każdy zespół również z szacunku dla zmarłych postanowił nie strzelać w ogóle, bądź strzelać niewiele. Efektem tego było zalewie 16 bramek… Okej, pamięć zachowana, apelujemy zatem, jako kibice, aby po przerwie reprezentacyjnej strzelać już jak karabiny maszynowe.
Porażka mistrzów
Nie znęcajmy się już może nad Chelsea. Pomówmy może zatem o polo? W jednym z ostatnich meczów tej dyscypliny obrońcy tytułu z Londynu mierzyli się z zespołem, którego zawodnicy na co dzień specjalizują się w garncarstwie i grają na niezwykle wietrznym obiekcie. Ku zdziwieniu wielu fanów, mistrzowie polegli z niżej notowaną ekipą. Bezradni byli czołowi gracze – Eden Huzard, Diego Casta, czy Loïc Rami. Nikt nie zdołał umieścić piłeczki w małej bramce, co oznaczało, że londyńska ekipa przesunęła się już na 16. miejsce w tabeli. Krążą plotki o tym, że zwolniony ma zostać stajenny, który opiekuje się końmi zawodników. Zobaczymy, czy dojdzie to do skutku. O „polowych” wydarzeniach będziemy na bieżąco informować.
Pierwsze koty za płoty
Jürgen Klopp doznał pierwszej porażki w roli menadżera Liverpoolu. Porażka ta mogła być o tyle boleśniejsza, iż miała być swoistym rewanżem za serię kompromitujących występów „The Reds” właśnie przeciwko Crystal Palace. Zaczęło się identycznie, jak w spotkaniu z Chelsea – przespany początek, strzelona bramka do szatni…no i to by było na tyle, jeśli chodzi o podobieństwa. Benteke raził nieskutecznością i gdyby Belg był choć odrobinę lepiej dysponowany tego wieczoru, to jego koledzy mogli by z nim świętować zdobycie kompletu punktów. Celebracji nie doczekali się również kibice zgromadzeni na Anfield. Część z nich była tak załamana, że po bramce Danna zaczęła tłumnie opuszczać stadion. Zwrócił na to uwagę Klopp, mówiąc, iż czuł się wtedy samotnie. Niemiec musi się jednak przyzwyczaić. Liverpool, to nie Dortmund, a Anglia, to nie Niemcy. Problem „piknikowych” fanów dotyka coraz więcej klubów, a trybuny wypełnione prawdziwymi fanatykami w Premier League to już rzadkość.
Niekwestionowany król asyst
W tamtym roku królował Fabregas, teraz nadszedł czas Özila. Warto o tym wspomnieć, gdyż mam wrażenie, że jego wyczyn przeszedł niejako bez echa (przynajmniej w polskich mediach) i w cieniu wyczynu Vardy’ego. Dziwi to tym bardziej, że napastnik Leicester rekordu jeszcze nie ustanowił, zaś Niemiec to zrobił. Jako pierwszy asystował kolejno w sześciu spotkaniach ligowych i jako pierwszy ustanowił wynik 10 asysty w pierwszych 11 potyczkach! Czapki z głów przed tym panem. Nie ma już chyba osoby, która wątpiła by w kreatywnego pomocnika i mówiła, że był przez Wengera przepłacony. Te niecałe 50 milionów funtów z pewnością się już spłaciło, a mam wrażenie, że Mesüt Özil nie pokazał nam jeszcze pełni swoich możliwości.
Efekt miotły nie zawodzi
Nowy menadżer Aston Villi – Remi Garde – został rzucony na głęboką wodę. Już w debiucie podejmował lidera ligi – Manchester City. Nie utopił się jednak. Ba, pokazał że potrafi pływać i zna się na rzeczy. Poprawa gry „The Villans” widoczna była gołym okiem. Piłka szybciej „chodziła” między zawodnikami, obrona była też dużo szczelniejsza. Do utrzymania się to jednak wciąż za mało, ale pojawił się promyk nadziei, na który z utęsknieniem czekali kibice na Villa Park. City oczywiście i tak mogło to spotkanie wygrać bez większego nakładu sił, no ale jak się na czwartym metrze wyczynia takie „cuda”, to ciężko potem oczekiwać pozytywnych efektów:
Łagodna wojna
Było ostrzenie zębów, prężenie muskułów, a skończyło się na wymianie zdań i cichym zakończeniu. To w skrócie cała otoczka, jak i same derby północnego Londynu. Nieźle prezentowali się zawodnicy Tottenhamu i z większą precyzją pod bramką Cecha wygraliby. Arsenal również nie grał źle, ale do wygrania derbów trzeba jednak czegoś więcej. Sam Özil dostarczający nieziemskie piłki nie wystarczy. Czekamy zatem na rewanż na White Hart Lane. Może tam poleje się krew?
Bramka kolejki: Manuel Lanzini vs Everton
Przebił Lingarda, przebił Arnautovicia. Nawet Payetowi po tym strzale pewnie szczęka opadła do parteru. Oto podręcznikowe „zdjęcie pajęczyny”:
https://www.youtube.com/watch?v=FWgynj0Q4tc
Gracz kolejki: Rob Elliot
Nie ma co się oszukiwać, Newcastle zagrało tragicznie i nie zasługiwało na choćby jeden punkt. W takich meczach dobrze jest mieć zatem bramkarza, który będzie ratował zespół w najtrudniejszych momentach. Zawodnicy Bournemouth walili głową w mur, próbując absolutnie wszystkiego, aby pokonać Irlandczyka. Wszystko jednak na nic. Realizator wielokrotnie pokazywał obecnego na trybunach Wilsona, jako człowieka, który mógłby odmieć losy spotkania, ale żaden Wilson, żaden Gradel, czy nawet Messi nie byliby w stanie tego popołudnia umieścić piłki w siatce. Rob był w tym spotkaniu z kategorii „world-class”.
Wtopa kolejki: smród Shawcrossa
Miałem spory dylemat. Aż prosiło się, aby opisać tutaj to atomowe uderzenie Kante’a i robinsonadę najwyższych lotów Gomesa, ale sytuacja Costy i Shawcrossa rozbawiła mnie jeszcze bardziej. Costa poszerzył wachlarz swoich boiskowych zainteresowań. Do strzelania bramek i kopania rywali dołożył niezwykłą dbałość o higienę kolegów. Gdyby tylko każdy tak o to dbał, jak Brazylijczyk z hiszpańskim paszportem, to świat byłby z pewnością piękniejszy.
Jedenastka 12. kolejki Premier League:
Z tych łagodnych derbów udało nam się wyróżnić dwóch graczy: Ozila i Kane’a. Kluczowi dla tego pojedynku. Obecni są tu również autorzy najładniejszych bramek: Lanzini i Lingard, jednak ich obecność tutaj jest spowodowana nie tylko tymi trafieniami, ale również znakomitą grą. Boki obrony należą do Aston Villi. Czyste konto z City to już spory wyczyn. Hutton i Amavi byli nie do przejścia. Pozostaje stoper, pomocnik i napastnik. Pomożecie?
[socialpoll id=”2308545″] [socialpoll id=”2308546″] [socialpoll id=”2308547″]