Z angielskich boisk: Kloppomania uciszona

Nie zaskoczyła nas jakoś szczególnie 9. kolejka Premier League. Kto miał wygrać, ten wygrał. City po dwóch bolesnych porażkach notuje drugi z rzędu pogrom, Arsenal i United skrzętnie trzymają dystans. Ich efektowne zwycięstwa przeszły jednak bez większego echa, a wszystko za sprawą człowieka, który z nawiązką wykonał to, czego oczekiwali od niego najwięksi optymiści. No ale zacznijmy od tego, czym cała Anglia żyła przez ostatnie tygodnie.

Fajerwerków nie ma

Z jego pierwszymi krokami na White Hart Lane Ziemia miała stanąć w posadach, a niebo miało zostać zalane gradem meteorów. A, no i jego drużyna miała już wchodzić na piedestał i zbierać gratulacje za mistrzowski tytuł. Takiego przebiegu wydarzeń oczekiwała część kibiców Liverpoolu po debiucie Jurgena Kloppa. Owszem, była to niewielka grupa, ale wariactwo związane z niemieckim szkoleniowcem dosięgnęło chyba każdą osobę, która choćby w najmniejszym stopniu interesuje się piłką. Debiut już za nami. I co? I nic. Liverpool dalej momentami wygląda słabo, ma problemy z kreowaniem sytuacji strzeleckich i gubi się w obronie. Ale czy ktoś, poza tą grupką szalonych optymistów oczekiwał czegoś więcej po zaledwie trzech sesjach treningowych byłego szkoleniowca Borussii? To logiczne, że potrzebuje on czasu, aby wprowadzić swoje metody i pomysły na Anfield Road. Mimo to zalążek jego pracy był widoczny nawet po tych trzech treningach, kiedy to „The Reds” zanotowali najwięcej przebiegniętych km w spotkaniu w tym sezonie. Aż strach pomyśleć, co będziemy oglądać po kilkudziesięciu sesjach treningowych.

12088297_414333825427405_3164801721504004200_n

West Ham lepszym „średniakiem”

W jednym z ciekawszych spotkań minionej kolejki miało być starcie Crystal Palace z West Hamem. Obie ekipy świetnie weszły w sezon. W obu zespołach błyszczeli poszczególni zawodnicy, więc oczekiwano podobnego starcia, jak to Evertonu ze Swansea. Tu jednak wyrównanej walki nie było. „Młoty” zgniotły rywali, a wynik 1-3 raczej nie oddaje tego, co działo się na boisku. Klasycznie czarował Payet, szalał Lanzini, a pod okiem Bilicia niezłe występy zaczął notować również Moses. Nastroje na Upton Park rosną z każdym kolejnym meczem i słychać już powoli szepty o możliwej Lidze Europy, czy nawet Lidze Mistrzów. Pamiętajmy jednak, że rok temu wyglądało to identycznie i w połowie grudnia West Ham, będąc w top4, pozwolił kibicom uwierzyć w wielki sukces. Nie muszę chyba przypominać, jak to się skończyło.

Walijski kryzys

Zaczęło się tak świetnie, a potem co? Zmęczenie sezonem już w październiku? Doprawdy nie wiem, jak wyjaśnić to wahanie formy Swansea. Podopieczni Gary’ego Monka w poniedziałkowy wieczór po raz kolejny doznali porażki z mocno przeciętnym Stoke. Mecz był spokojnie do wygrania. Ciężko było to jednak osiągnąć, gdy piłkarze grali tak, jakby byli na ciężkim kacu, bądź grali ze sobą pierwszy raz. Obie opcje musimy raczej wykluczyć. Pozostajemy zatem bez wyjaśnienia tego fenomenu. Z dnia na dzień Ashley Williams z porządnego stopera, staje się Dejanem Lovrenem i nie wie, co robi na boisku. Gomis, zamiast zabójczej skuteczności, ma zabójczo słabe podania spowalniające każdą akcję, bądź w ogóle ją kończące. A najgorsze, że nie widać, by Monk znał jakąś receptę na ową sytuację. Najbliższy terminarz jest dla „Swans” wyjątkowo łaskawy, ale z taką formą nie spodziewam się wielkiej poprawy tego 14. miejsca w tabeli. Ostatnie 5 meczów bez zwycięstwa wręcz zabrania mi myśleć inaczej.

No Aguero, no problem

Poza pozostałymi 19. klubami, które mogły być zadowolone z kontuzji Aguero, była jeszcze jedna osoba, której ten fakt szczególnie nie zmartwił. Wilfried Bony w końcu dostał szansę na dłuższe pogranie z kolegami i pokazał, że nie zapomniał jeszcze, jak się kopie piłkę. Fantastyczny występ z Bournemouth okrasił dwoma bramkami i uspokoił nieco fanów „The Citizens” wyraźnie dając do zrozumienia, że jest w klubie jeszcze jeden napastnik, na którym można polegać. Kibice z Etihad Stadium mieli jeszcze jeden powód do zadowolenia. Oprócz efektownego zwycięstwa i świetnego Bony’ego, po raz pierwszy Raheem Sterling zagrał na miarę kwoty, jaką City za niego wyłożyło. Hat-trick mówi sam za siebie, choć jeśli można się do czegoś przyczepić, to Sterling powinien ten mecz skończyć z dorobkiem większym, niż ten Aguero w starciu z Newcastle. We znaki dało się  jego słabe wykończenie. Ma jednak sporo czasu, by nad tym pracować.

Jak nie bronić w Premier League

Szybkiej nauki udzieliły nam ekipy Newcastle i Norwich. Jeśli oceniać bowiem wyłącznie grę w defensywnie, to jedni i drudzy dostaliby naganę. W piłce nożnej chodzi jednak o to, aby strzelić więcej bramek, niż rywal, a ta sztuka udała się „Srokom”. Ogarniali oni więcej w tym całym chaosie, co spowodowało, że karcili „Kanarki” na każdym kroku, punktując je jak zawodowy bokser. Zaczęło się dość niewinnie od dwóch sierpowych od Wijnalduma. Rozpoczęło to jednak spektakl zakończony istnym nokautem. Najlepiej podsumuje to chyba fakt, iż przed tym spotkaniem Newcastle miało na koncie 6 strzelonych bramek. W jednym spotkaniu dwukrotnie więc poprawili ten wynik. Do wyjścia ze strefy spadkowej to nie wystarczyło, ale z taką pewnością siebie to raczej kwestia czasu.

Leicester, czyli klasyka gatunku

Na świecie są tylko dwie pewne rzeczy. Stanowski lubi pisać głupoty, a Leicester lubi gonić wynik. Po co bowiem strzelić na początku i mieć spokój? Lepiej dostarczyć kibicom emocji, a po dwóch głupio straconych bramkach ruszyć do zabójczej ofensywy, która kończy się przynajmniej jednym zdobytym punktem. Największym fanem tworzenia takich thrillerów jest oczywiście Jamie Vardy. Anglik nie przestaje zaskakiwać. Kolejne dwie bramki dały mu lidera w klasyfikacji króla strzelców. Do tego ta jego pewność siebie i sposób, w jaki on kończy akcje…godne podziwu.

Bramka kolejki: Dmitri Payet vs Crystal Palace

Sposób, w jaki rozprowadzono w tej akcji piłkę, precyzja przyjęcia piłki, która była niewygodna do opanowania no i to wykończenie! Payet jest już gwiazdą ligi i nie ma w tym zdaniu ani krzty przesady:

https://www.youtube.com/watch?v=4m-2xobFVh4

Gracz kolejki: Gieorginio Wijnaldum

Sterling musi wybaczyć, ale jego hat-trick został przyćmiony przez dokonanie Wijnalduma. Świetne było całe Newcastle z Sissoko na czele, ale to definitywnie było „One man show”. Holender wykańczał akcje lepiej, niż większość napastników i stanowił ciągłe zagrożenie dla graczy Norwich. Kibice już zaczynają mówić o następcy Yohana Cabaye. Dla mnie jest jeszcze za wcześnie na taki osąd, ale Holender spokojnie może osiągnąć w tym klubie więcej od Francuza. No chyba, że również zapragnie kariery w innym klubie. Zainteresowanie wzbudzać będzie na pewno.

Jedenastka 9. kolejki Premier League

11 kolejki BPL 9

Tyle możliwości, a my mieliśmy do dyspozycji zaledwie 11 miejsc. Zmusiło nas to chociażby do wstawienia Sterlinga w linii ataku, choć więcej szalał on na skrzydle. Jedyną pozycją, nad którą nie wahaliśmy się ani chwili, była pozycja bramkarza. Mignolet czynił cuda w bramce, a N’Jie do teraz pewnie nie wie, jakim cudem piłka po jego strzale nie wpadła do siatki. Na koniec klasycznie o nieobecnych. Olsson zaliczył dwie asysty przy obu bramkach Norwich, ale zbrodnią byłoby umieszczenie tutaj obrońcy, którego drużyna wpuściła aż 6 goli w jednym meczu. Dwie asysty miał również Ozil, ale to nie wystarczyło, aby przebić rewelacyjnego Herrerę. No i brakuje tutaj Costy, który miał spory wkład w zwycięstwo Chelsea. Willian był jednak naszym zdaniem lepszy i wykreował masę sytuacji, praktycznie ustawiając mecz.