Co roku słyszymy te same frazesy, mówiące o tym, że poziom gry w piłkę nożną na świecie wyrównuje się. Co chwila ktoś – szczególnie po spektakularnej porażce – powie, że „nie ma już słabych drużyn”. Tymczasem te istnieją i ani myślą wdrapywać się na wyższy poziom.
Niektórzy twierdzą, że to bardziej przez brak ambicji niż brak talentu. To jednak nie jest ważne – fakty są takie, że mamy nadal w Europie kraje, które znajdują się na samym dnie, jeśli chodzi o grę w piłkę, szczególnie klubową. Mistrzowie krajów, które swoje drużyny w eliminacjach Ligi Mistrzów wystawiają od pierwszej rundy kwalifikacji, są skazani na pożarcie. Klubów tych nikt nie traktuje na poważnie. Przeciwnie – każdy chciałby zagrać w drugiej rundzie kwalifikacji właśnie z kimś, kto przeszedł pierwszą. Zwycięstwo w takim dwumeczu jest niemal pewne.
Ostatnim klubem, któremu udało się skutecznie przejść przez pierwsze dwa etapy kwalifikacji Ligi Mistrzów, był luksemburski F91 Dudelange, który w sezonie 2012/2013 najpierw pewnie pokonał Tre Penne z San Marino (7:0, 4:0), a następnie niespodziewanie wyeliminował Red Bull Salzburg (1:0, 3:4).
W sezonie 2012/13 @F91Diddeleng startując od 1.rundy el.@ChampionsLeague wygrał dwumecz w 2.rundzie. Od tamtej pory nikomu to się nie udało.
— Zygmunt Wiśniewski (@ZWisniewski11) July 4, 2017
Był to jednak ogólnie bardzo dobry okres dla piłki nożnej w malutkim państewku z Beneluxu. Na tyle dobry, że do dziś mistrz tego kraju kwalifikacje do LM rozpoczyna już od drugiej rundy. Przełamując się, Luksemburg wyszedł z grona „chłopców do bicia”.
Tych jest w tym momencie dziesięciu. Mistrzowie Kosowa, San Marino, Gibraltaru, Andory, Estonii, Malty, Irlandii Północnej, Wysp Owczych, Walii i Armenii zdają się nie mieć najmniejszych szans w walce choćby z europejskimi średniakami najniższej półki.
Taki stan rzeczy udowodnił również obecny sezon. Żaden z pięciu triumfatorów z pierwszej rundy eliminacji nie zdołał przejść przez drugą. Dobitnie o dystansie, jaki muszą przebyć najsłabsi, aby liczyć się choćby w walce o trzecią rundę kwalifikacji, przekonali się na przestrzeni ostatnich dni zawodnicy The New Saints (Walia), Linfield FC (Irlandia Płn.) czy Hibernians (Malta). Wszystkie z tych drużyn wyraźnie przegrały oba spotkania, nie stawiając najmniejszego oporu.
Powalczyły za to nieco Vikingur Gota (Wyspy Owcze) i Alaszkiert Martuni (Armenia). Ci pierwsi zdołali zremisować w pierwszym spotkaniu z islandzkim Hafnarfjordur. W drugim jednak wszystko wróciło już do normy. Islandczycy zdołali zdominować rywali i zwyciężyć 2:0. Blisko większej sensacji był za to Alaszkiert, który stanął oko w oko z możliwością powtórzenia wyczynu Dudelange sprzed pięciu lat. Ormianie zremisowali bowiem 1:1 z BATE Borysów w meczu wyjazdowym. U siebie od 16. minuty prowadzili już nawet 1:0, lecz ostatecznie wypuścili swoją szansę z rąk. Ich rywale zdołali się pozbierać i – choć już było nerwowo – wygrali mecz, eliminując w ten sposób Alaszkiert z gry.
Mimo podjęcia walki mistrzowie Armenii nie zdołali wytrzymać pełnego dwumeczu i do końca liczyć się w walce o awans. Być może zabrakło rzeczywiście wspomnianych na wstępie ambicji. Może jednak problem leży gdzie indziej – w kalendarzu UEFA? Słabsze kluby, zmuszone grać trzeci i czwarty mecz z rzędu w ciągu niespełna miesiąca, nie są w stanie utrzymać takiej formy, jak drużyna minimalnie choćby lepsza, dopiero wchodząca w cykl meczowy. Wiadomo, trudno znaleźć inne terminy w tak napiętym grafiku. Trzeba jednak zauważyć, że kwalifikacje do europejskich pucharów już od kilka lat reformowane są w złym kierunku.
Wydaje się, że aby rzeczywiście wyrównać nieco poziom, a przynajmniej umożliwić tym najmniejszych klubom jakąkolwiek walkę, należy raczej zmniejszyć liczbę koniecznych do przebycia rund, sprawiając w ten sposób, że większość drużyn startować będzie w podobnym czasie i że nie będzie trzeba bić się o awans regularnie co tydzień. Póki tak się nie stanie (a nie stanie się tak raczej jeszcze długo), drugiego Dudelange raczej próżno szukać.