W ostatnich dniach w polskich mediach po raz kolejny zagościł temat hazardu w Polsce, a ściślej, ustawy regulującej jego status w naszym kraju. Swoje zdanie wyraził również prezes Zbigniew Boniek i bardzo szybko cały temat został sprowadzony właściwie do jego osoby, a konkretniej do tego, czy – jako twarz reklamująca jedną z zagranicznych firm bukmacherskich – powinien w ogóle zabierać głos w tej sprawie. Ja nie chciałbym jednak sprowadzać tematu do kwestii szefa Polskiego Związku Piłki Nożnej, a – korzystając z okazji – podjąć raz jeszcze problem samej ustawy.
Wydawać by się mogło, że skoro temat wałkowany był już wiele razy (również na łamach naszego serwisu tutaj) , to z grubsza jest znany każdemu. Tymczasem w Internecie można było w ostatnim czasie natrafić na materiał, w którym pytani o tzw. ustawę (anty)hazardową Polacy, często nie mieli bladego pojęcia albo o jej szczegółach, albo nawet o samym istnieniu. Postanowiłem zrobić krótką sondę wśród znajomych i tylko potwierdziło się, że duża część osób faktycznie problemu w zasadzie nie zna. Tym bardziej warto temat ten podjąć raz jeszcze, gdyż wydaje mi się on na tyle istotny, że powinien się odbijać możliwie największym echem wśród społeczeństwa.
Dla przypomnienia: od roku 2009 nie można w Polsce obstawiać zakładów sportowych za pośrednictwem zagranicznych firm bukmacherskich. Tutaj najczęściej wiedza przeciętnego Polaka w sprawie całej regulacji się kończy. Dużo rzadziej podejmowana przez polskie media jest kwestia graczy pokera, który został w Polsce właściwie zdelegalizowany – na żywo istnieje możliwość grania tylko w kasynach, dodatkowo obłożona 25% podatkiem od wygranej , jednym z najwyższych na świecie – i uznany za grę hazardową na równi z blackjackiem czy ruletką, co budzi uśmiech politowania u każdego, kto choć trochę zna realia samej gry. Tymczasem, żeby oddać skalę samego zjawiska: w samym tylko 2009 roku, gdy ustawę uchwalono, przynajmniej raz zagrało w pokera online w naszym kraju 800 tys. osób. Od tego czasu popularność gry znacznie wzrosła, a większość tych ludzi siłą rzeczy przeszła do tzw. szarej strefy, co łącznie z pulą ludzi obstawiających zakłady sportowe, daje już grupę pokaźnej wielkości. Szacuje się, że w wyniku wprowadzenia zakazu, Polska traci rocznie nawet do kilku miliardów złotych, a polski sport około 100 milionów euro . Jednocześnie pojawiają się głosy, że nie powinno się patrzeć na ustawę tylko przez pryzmat ewentualnych wpływów, bowiem są rzeczy dalece ważniejsze od ewentualnych kwot zasilających budżet.
Właśnie zgodnie z tą retoryką podąża wiceminister finansów i szef służby celnej Jacek Kapica, który ma w zwyczaju powtarzać, iż wszelkie działania jego resortu służą ochronie Polaków przed groźbą uzależnienia, jakie niesie ze sobą hazard w każdej postaci. Pytanie, czy ma prawo decydować o tym w imieniu Polaków, i czy nie jest tak, że zgodnie z maksymą Paracelsusa „wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną”, a więc to ostatecznie do nas samych należeć powinna decyzja, co mamy zamiar robić z zasobem swojego portfela. Nie może być bowiem tak, iż zakazuje się w Polsce hazardu, bo istnieje ryzyko uzależnienia, a jednocześnie można wejść do sklepu i zakupić alkohol i papierosy, które zbierają żniwo w liczbie dziesiątek tysięcy ludzi każdego roku, udając że tutaj problemu już nie ma. Podobnie jak nie ma go najwyraźniej w przypadku wysyłania popularnego „totolotka” i grania na maszynach, potocznie nazywanych jednorękimi bandytami, które – dzięki lukom prawnym i braku ratyfikacji zmian w polskim prawie przez Komisję Europejską – z hukiem powróciły do barów i sklepów spożywczych. Co więcej, nie są one obłożone żadnymi podatkami, co dobitnie pokazuje wartość merytoryczną ustawy.
Daleki jestem od wyciągania wniosków w postaci zakazywania czegokolwiek, natomiast sama argumentacja sensowności ustawy hazardowej jest w moim odczuciu absurdalna. Słowa Zbigniewa Bońka, że „silne uzależnienie od bukmacherki to mit” są oczywiście tak samo oderwane od rzeczywistości i nie można udawać, że takie zjawisko nie ma w ogóle miejsca. Ryzyko uzależnienia jest jednak relatywnie niewielkie i wynosi niespełna 2% wśród biorących udział w obstawianiu zakładów. Na to również warto zwrócić uwagę, nie dając się omamić wizją proponowaną przez wiceministra Kapicę, w której składając depozyt u zagranicznego operatora, niemal z – nomen omen – automatu wpada się w otchłań uzależnienia. W przypadku firmy zarejestrowanej w Polsce ryzyko spada rzecz jasna do zera, a przynajmniej na to wskazuje retoryka stosowana przez ministerstwo – obstawianie zakładów za ich pośrednictwem jest w końcu całkowicie legalne i przed nim najwyraźniej nikt bronić już nas nie musi.
Sam fakt wymuszania ponoszenia dodatkowych kosztów przez firmy zagraniczne – zarejestrowane w rajach podatkowych typu Malta czy Gibraltar – jest kontrowersyjny, gdyż siłą rzeczy uniemożliwia zdrową konkurencję i jest zwyczajnie niezgodny z prawem unijnym, które daje Polakom możliwość korzystania z zagranicznych zakładów bukmacherskich, a co uniemożliwiane jest z kolei przez polskie państwo. To właśnie w orzecznictwie UE promyk nadziei widzą wypatrujący zmian w kwestii regulacji rynku gier hazardowych w naszym kraju: 20 listopada 2013 roku Polska otrzymała nakaz dostosowania ustawy hazardowej do prawa Unii Europejskiej, by uniknąć pozwu przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości. W odpowiedzi, w czerwcu 2014 roku , Ministerstwo Finansów wniosło projekt o nowelizację ustawy. Do uchwalenia poprawek droga jednak w dalszym ciągu daleka, a i tak nie ma pewności jakiego ostatecznie nabiorą kształtu.
Dialog w tej sprawie będzie o tyle łatwiejszy, że w ostatnim czasie na pozycję wiceministra odpowiedzialnego za rynek gier i zakładów wzajemnych powołano dr Jarosława Nenemana, ekonomistę otwartego na dialog, z którym ustalenie kierunku odpowiadającego każdej ze stron będzie na pewno dużo łatwiejsze. Czy na tyle, by doszło do przełomu w kwestii ustawy – ciężko powiedzieć. Póki co, mamy bubel prawny, który powoduje jedynie odpływ pieniędzy z budżetu, co dla jednych jest problematyczne, dla innych wcale – samo zjawisko grania jednak pozostaje, więc obecnie nie służy ona niczemu pozytywnemu. Do czasu konkretnych rozwiązań Polacy będą zapewne otrzymywali kolejne wezwania do prokuratury w celu złożenia wyjaśnień oraz pisma wzywające do zapłaty kar, jak ma to miejsce obecnie. Można mieć jedynie nadzieję, że metodę zastraszania – poprzez działania wątpliwe prawnie, umożliwiające odwoływanie się od wszelkich niekorzystnych z punktu widzenia grających decyzji – w końcu zastąpi się skorzystaniem z zaproszenia do rozmowy, która pozwoli dojść do rozwiązań pozytywnych dla wszystkich: polskiego państwa, firm bukmacherskich, no i nas samych.
Dla jasności, autor tekstu nie zachęca do korzystania ze stron jakiejkolwiek firmy bukmacherskiej – polskiej czy zagranicznej – i nie chciałbym, żeby zostało to tak odebrane. Osobną kwestią jest również samo zjawisko hazardu i związanych z nim następstw, zarówno w sferze życia prywatnego obywateli, jak i w sporcie. Ograniczanie swobód obywatelskich w imię fałszywej troski, z jednoczesną szkodą dla państwa polskiego i polskiego sportu, wydaje mi się jednak kwestią na tyle istotną, że wartą zabrania głosu. Hazard to niełatwy temat, wymagający spokojnej, merytorycznej dyskusji. – stwierdził w ostatnim czasie wiceminister Kapica. Pozostaje mieć nadzieję, że do takiej dyskusji faktycznie dojdzie.
Lepiej późno niż wcale.
/Rafał Józefiak/
Look for affordable versions of the movie’s clothes
quick weight loss What Clothes Should One Wear for Winter
christina aguilera weight lossWays to Make a Cool Fashion Statement for Kids