Zamieszanie z klauzulą Wernera. W końcu wiemy, ile trzeba za niego zapłacić?

Timo Werner to bez wątpienia jedna z największych nadziei niemieckiej piłki. Napastnik już jako nastolatek zaczął zachwycać w Bundeslidze i wydawało się kwestią czasu, kiedy sięgnie po niego jakiś wielki klub. Spekulacje trwają już od kilku lat, jednak 23-latek wciąż występuje w barwach klubu z Lipska. Czy niedługo to się w końcu zmieni?

Jeszcze do sierpnia wydawało się, że potencjalny transfer jest naprawdę blisko. Kontrakt zawodnika obowiązywał do lata 2020 roku i RB Lipsk miał ostatnią okazję, by zarobić na swojej gwieździe solidną porcję gotówki. Wtedy jednak dość nieoczekiwanie Niemiec przedłużył umowę do 2023 roku.

Potwierdzenie lojalności i przywiązania do klubu? W jakiś sposób tak, ale miało to swoją cenę. W nowej umowie zawarto bowiem kwotę odstępnego, która z jednej strony umożliwi napastnikowi odejście, a z drugiej pozwoli zarobić trzeciej drużynie poprzedniego sezonu Bundesligi „jakieś” pieniądze. W końcu każda kwota jest lepsza, niż ewentualne odejście za darmo.

Jednak to właśnie ten punkt umowy budził największe kontrowersje. Najpierw pojawiły się informacje, że klauzula wynosi 30 milionów euro. Następnie, że wyjątek stanowi dziesięć klubów (Juventus, Bayern Monachium, Borussia Dortmund, Real Madryt, Barcelona, ​​Manchester City, Manchester United, Chelsea, Liverpool i Paris Saint-Germain), które w razie zainteresowania musiałyby zapłacić 70 milionów.

Teraz nowe światło rzuca na wszystko portal „The Athletic”. Poza opisem potencjalnego zainteresowania ze strony Chelsea, dostajemy także nowe informacje na temat kontraktu. Zawarta w nim klauzula ma być stała i wynosić 50 milionów euro. Jednocześnie dowiadujemy się, że chętny kupiec będzie musiał poczekać na Niemca co najmniej do lata. Jeśli te informacje się potwierdzą, cena nie jest duża. Biorąc pod uwagę wiek i talent napastnika, są to tzw. „frytki”. Jak myślicie, jaki kierunek obierze Werner?

Komentarze

komentarzy