Zrozumieć fenomen – Leicester w szczegółach

Zdecydowana większość ekspertów, analityków, komentatorów, czy również i kibiców nie dawała przed startem sezonu drużynie Leicester większych szans na dobrą lokatę. Sam z uporem maniaka powtarzałem, że „Lisy” będą się bić co najwyżej o jak najlepszą lokatę w strefie spadkowej. Cóż bowiem mogło przemawiać za tą ekipą? Owszem, zaliczyli oni genialny finisz kampanii 2014/2015 uciekając spod topora niemalże na ostatniej prostej, lecz nie mogło to przysłonić koszmarnej gry przez większość tego sezonu, kiedy to poza drobnymi wyjątkami, jak 5-3 z United, nie wychodziło im absolutnie nic. Gdy więc skonfrontujemy niedawną formę klubu z King Power Stadium z aktualną, będziemy narażeni na spory szok. Szczególnie, kiedy zerkniemy na tabelę ligową po 13. kolejce – Leicester na czele!

Ofensywna włoska ręka

Analizę dotychczasowego sukcesu Leicester należy rozpocząć od osoby menadżera. Zaskakująca była przede wszystkim decyzja tajskiego właściciela o tym, aby po heroicznej końcówce sezonu i ostatecznym utrzymaniu w Premier League, zwolnić Nigela Perasona. W jego miejsce przyszedł Claudio Ranieri. Włocha kojarzyć można głównie z lat 2000-2004, kiedy to prowadził stołeczną Chelsea. W Londynie radził on sobie dobrze, ale dla kibiców ze Stamford Bridge vice-mistrzostwo oraz półfinał Ligi Mistrzów to było za mało. Satysfakcji nie odczuł również nowy właściciel klubu – Roman Ambramowich, co skutkować mogło tylko jednym – zwolnieniem. Po dość nieudanej przygodzie w stolicy Anglii Ranieni próbował swoich sił głównie na rodzimym podwórku. Jednak i tam nie doczekał się większych sukcesów. Nie zdołał osiągnąć większych sukcesów z Juventusem, Romą, czy Interem. Brak trofeów w gablocie powoli obalał mit o znakomitych umiejętnościach Ranieriego, skłaniał za to do myśli łączących jego nazwisko z przeciętnością. Zdania tego nie odmieniły przygody z Monaco i reprezentacją Grecji. Szczególnie ten drugi epizod wolałby być przez Włocha jak najszybciej zapomniany. Tym samym, zamiast atrakcyjnych ofert od kolejnych ciekawych marek, Ranieri ujrzał na stole propozycję od niedoszłego spadkowicza Premier League. Pasmo jego niepowodzeń w żadnym stopniu nie wskazywało na to, że były menadżer Chelsea będzie miał taki wpływ na grę zespołu. Od pierwszej kolejki widać było ten zapał do gry i chęć nacierania na bramkę rywali w grze Leicester. Często odbywało się to nawet kosztem obrony, co może szczególnie dziwić, gdy zobaczymy, jakiej narodowości jest Ranieri, oraz na jakiej pozycji występował, jako zawodnik. Menadżer jest więc jednym z kluczowych elementów budujących sukces „Lisów”.

claudio-ranieri-frank-lampard-chelsea_3305877

Nowe twarze

Poza Ranierim, do klubu zawitało sporo nowych osób. Leicester wydało aż 38 milionów euro tego lata. O ile wypożyczenie Dyera, czy kupno Hutha obyło się bez kontrowersji , tak przyjście Okazakiego za niespełna 12 milionów mogło budzić pewne wątpliwości. Japończyk zaliczył, co prawda, dwa niezłe sezony w Mainz, ale wiadomo, że poziom oraz intensywność Premier League nieraz już zaskoczyły potencjalne gwiazdy. Poza nim, za spore, jak na Leicester, pieniądze na King Power Stadium zawitali Kanté, Benalouane, czy Inler. Jak więc spisali się nowi? Zacznijmy może od Okazakiego. Nie potrzebował on dużo czasu na aklimatyzację. Już w drugim meczu zdobył swoją pierwszą bramkę. Nie pociągnęło to jednak za sobą pasma sukcesów Japończyka. Padł on ofiarą wyśmienitej formy Vardy’ego. Zazwyczaj wychodził w pierwszym składzie obok bramkostrzelnego Anglika i jedyne, za co mógł sobie pozwolić, to obserwowanie popisów kolegi z ataku. Inaczej sprawa się miała z Inlerem czy Benalouanem. Obaj panowie nie dostali jeszcze tak na prawdę szansy na pokazanie swoich umiejętności. Czasem przeszkadzały w tym urazy, czasem świetna dyspozycja reszty zespołu i na dobrą sprawę nie rozegrali oni łącznie więcej, niż 200 minut. Na koniec pozwoliłem sobie zostawić Kanté. Większość z Was pewnie kojarzy go z kuriozalnej bramki, jaką strzelił w spotkaniu z Watfordem. To „atomowe” uderzenie dało wówczas ekipie Leicester cenne prowadzenie. Role Francuza są jednak dalekie od strzeleckich, czy kreujących. Błyszczy on w statystykach czysto destrukcyjnych i obronnych. Jeśli chodzi o przejęcia piłki, to jest to czołówka ligi:

Bez tytułu

To właśnie dzięki niemu Mahrez, czy Albrighton często mają okazję do rozpoczęcia błyskawicznego ataku, co zazwyczaj kończy się trafieniem Vardy’ego. Kanté z pewnością jest jednym z najważniejszych czynników pchających Leicester ku szczytowi.

Reszta kadry

Nowi mieli być jednak sympatycznym dodatkiem do przyzwoicie funkcjonującej już maszyny. I rzeczywiście, gdy spojrzymy na ten sezon, to dokładnie tak to wygląda. Ponownie zachwyca Schlupp. Za poprzednią kampanię został wybrany najlepszym zawodnikiem w klubie. Z prezentowanego poziomu nie zszedł i mimo, iż liczby za nim nie przemawiają, to wykonuje on gigantyczną pracę na boisku. Podobnie zresztą, jak Drinkwater, który razem z Kanté zapewnia spokój w środku pola. W ofensywie, poza dwoma oczywistymi dżentelmenami, błyszczy Albrighton. Zachwycił w pierwszym meczu, później był już w cieniu kolegów. Nie można jednak przemilczeć jego gry, no chyba, że jest się związanym z Aston Villą i ma się w pamięci fakt, że „The Villans” oddali go „Lisom” za darmo. W ostatniej kolejce przypomniał o swoim istnieniu najlepszy strzelec poprzedniego sezonu – Ulloa. Jeśli Vardy zatnie się w strzelaniu, to z pewnością będzie można polegać na Argentyńczyku.

Od pierwszego do ostatniego gwizdka

Wspomniany przeze mnie wyżej zapał i nieustanna chęć napierania na bramkę rywala nosi za sobą pewne konsekwencje. Ciągłe ataki mogą szybko pozbawić sił, a gdy coś pójdzie niezgodnie z planem, to ulecieć może również zapał. Takich sytuacji nie obserwujemy jednak w Leicester. Aż sześciokrotnie „Lisy”, przegrywając w trakcie spotkania, potrafiły odmienić jego losy tak, aby na koniec cieszyć się zdobyczą punktową. Najlepsze tego przykłady, to mecze ze Stoke, z Aston Villą, oraz z Southamptonem. „Garncarze” już po 20 minutach prowadzili na własnym obiekcie 2-0. Wszyscy wiemy, jak trudnym dla gości terenem jest Britannia Stadium. Vardy i spółka zignorowali jednak ten fakt i po 70 minutach gry prowadzenie Stoke było już historią. Podobnie sprawa się miała w spotkaniu z Southamptonem. Leicester, ponownie na wyjeździe, po pierwszej połowie martwić się musiało dwubramkową stratą, jednak gol zdobyty przez niezawodnego Vardy’ego w doliczonym czasie gry zapewniła „Lisom” kolejny remis. No i na koniec wisienka na torcie, czyli starcie z Aston Villą. „The Villans” postawili drużynę Ranieriego przed jeszcze trudniejszym zadaniem, gdyż na odrobienie dwóch goli dali im zaledwie 27 minut. Leicester wykorzystało ten czas niemal co do sekundy i z nawiązką odpowiedziało rywalom, inkasując komplet punktów. Taka wola walki gwarantuje kilka dodatkowych oczek.

Atak jest, co z obroną?

Wspomniałem o zamiłowaniu Ranieriego i Leciester do atakowania. Mówimy w końcu o najlepszej ofensywie w lidze po 13. kolejce. Wyniku 28. goli nie były w stanie przebić nawet ofensywy City czy Arsenalu. Dużo gorzej wyglądają statystyki związane  z defensywą. Idealnie odzwierciedla to ten fakt: 20 lub więcej bramek w tym sezonie straciło póki co 8 ekip – ostatnie 6, West Ham oraz…lider tabeli! Tak, tak, Leicester znajduje się w tym niechlubnym gronie. Co jest przyczyną? Z pewnością parcie na grę do przodu. Dostrzegalne to było już w pierwszym spotkaniu z Sunderlandem. „Lisy” niespodziewanie objęły aż 3-bramkową przewagę. Oczywiście trzeba pochwalić fakt, iż Vardy i spółka nie cofnęli się po pierwszej bramce i konsekwentnie nacierali. W Premier League na dłuższą metę nie ma jednak na to miejsca. Wymagane jest wyrachowanie i opanowanie. Często po pierwszej bramce wręcz wymagane jest uspokojenie gry, zwolnienie tempa i cofnięcie się na własną połowę. Na King Power Stadium najczęściej obserwujemy sytuację wręcz odwrotną. Póki przynosi to zwycięstwa, to ok, nie należy się czepiać. Przyjdzie taki dzień, kiedy ta wymiana ciosów skończy się dla Leicester tragicznie, a gdy sytuacja ta zacznie się powtarzać, to będzie moment na to, aby wyciągać wnioski, a strzelanie kolejnych goli uznać za cel podrzędny.

Dwie bestie

Na koniec zachowałem sobie dwie perły. Dwóch ludzi, którzy na pierwszych stronach gazet bywali ostatnio częściej, niż Ronaldo, Messi, Sanchez, czy Wawrzyniak. Show rozpoczął Mahrez. Algierczyk zaliczył przyzwoity poprzedni sezon, w tym jednak wspiął się na wyżyny. Strzelał, asystował, czarował. Wybił się do tego stopnia, że w sieci pojawiły się nawet plotki o rzekomym zainteresowaniu Barcelony. To właśnie w tym momencie na scenę wszedł Jamie Vardy. Tego człowieka kojarzy już chyba każdy. Sztuką było nie słyszeć o jego ambitnej walce o rekord należący do Ruuda van Nisterlooya. O tym powiedziane było już sporo, dodam więc tylko, że szansa na samodzielne ustanowienie nowego wyniku w tej rubryczce pojawi się przed Vardy’m właśnie w meczu z byłą drużyną holenderskiego snajpera – Manchesterem United. Wracając do sezonu w jego wykonaniu, tym, co jako pierwsze rzuca się w oczy, jest ta niesamowita wiara we własne umiejętności. Właśnie tego brakowało Anglikowi w poprzednim sezonie. Miał szybkość, miał uderzenie, ale często znikał w meczu, grał nieśmiało i poza jednym wyjątkiem (ponownie mecz z United) nie można było powiedzieć o nim wiele dobrego. Vardy wspiął się więc na wyżyny i zanotował taki progres, by ten nieśmiały chłopak poszedł w zapomnienie. Nieistotne jest w tym momencie, czy uda mu się złamać rekord. W oczach kibiców już jest bohaterem i niektórzy po cichu mówią już o tym, że zapewnił on klubowi utrzymanie, co było pierwszym i podstawowym celem.

Riyad-Mahrez-and-Jamie-Vardy-742x417

Czy ta maszyna się zatnie?

Przed ekipą Leicester trudny test. „Lisy” pobawiły się z nowicjuszami, nadchodzą za to mecze z czołówką. To właśnie ten moment, w którym będziemy mogli realnie ocenić potencjał tej drużyny. Mecz z Arsenalem momentalnie sprowadził ich do parteru, jednak seria kolejnych zwycięstw ponownie rozpoczęła rozmowy o walce o Ligę Mistrzów. Na takie hasła jeszcze zdecydowanie za wcześnie. Kto jednak wie? Może ten głód goli i odważna gra okażą się kluczem do rywalizowania z najlepszymi?

Komentarze

komentarzy