Jeszcze nie tak dawno wielkim problemem była sytuacja wielu piłkarzy po zakończeniu karier. Ci szybko tracili – mniejsze lub większe – majątki, by potem żyć na skraju ubóstwa, łapać się różnych przeciętnych prac lub nie radząc sobie psychicznie z takim stanem rzeczy. Czasem jednak wielkie pieniądze wciąż kuszą, nawet jeśli niekoniecznie są z legalnych źródeł. Znane postaci świata sportu igrające z prawem to nie tylko bajki, a za kolejny dowód może posłużyć przykład Vincenzo Iaquinty.
38-letni Włoch, który karierę zakończył w 2013 roku, nie może powiedzieć, że jego życie to sielanka, pozbawiony stresów i złych emocji spokojny byt. Już pod koniec 2015 roku pojawiły informacje, według których Iaquinta był zamieszany we współpracę z mafią kalabryjską, znaną jako „Ndrangheta”. Były napastnik (o ironio) miał odpowiadać również za nielegalne posiadanie broni.
Teraz, po niekrótkim bądź co bądź czasie, prokuratura oceniła, że Vincenzo grozi sześć lat pozbawienia wolności. Zarzuty to głównie pomoc członkom mafii, zajmującej się wymuszeniami haraczy, defraudacjami finansowymi i fałszerstwami.
Niestety w tym przypadku można powiedzieć, że sprawdziło się powiedzenie „jaki ojciec, taki syn”. Giuseppe Iaquinta, rodziciel piłkarza, usłyszał jeszcze poważniejsze zarzuty, które prokuratura „wyceniła” na 19 lat pozbawienia wolności.
Szkoda, że takie historie również mają miejsce. W końcu Iaquinta był bardzo solidnym piłkarzem i miał niemały udział w wywalczeniu przez Włochów mistrzostwa świata. W meczach grupowych dostał dwa razy po 30 minut (zdobył bramkę z Ghaną na 2:0), w 1/8 z Australią rozegrał całą drugą połowę, w półfinale z Niemcami został wpuszczony na dogrywkę, a w pamiętnym finale z Francją grał od 61. minuty. Dokładając do tego dobre sezony w Udinese i niemałą rolę w odbudowującym się Juventusie, swoją karierę Iaquinta może uznać za udaną. Szkoda, że nie można tego powiedzieć o tym co się dzieje teraz…