Bardzo źle się dzieje w Swansea. Fabiański odejdzie z klubu?

fabianski

Swansea City rozgrywa swój szósty sezon Premier League po tym, jak w 2011 r. pierwszy raz walijski klub zawitał w jej gościnne progi. Nigdy jednak w krótkiej historii występów na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Anglii Walijczycy nie mieli równie poważnych kłopotów, co obecnie. Dość powiedzieć, że team Łukasza Fabiańskiego zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli, wyprzedzając zamykający ją AFC Sunderland jedynie dzięki lepszemu bilansowi bramkowemu.

Dno jest zatem coraz bliżej, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż podopieczni Boba Bradleya mają dokładnie tyle samo (21) goli straconych i tylko jeden więcej (10) zdobytych niż „Czarne Koty”. Małym usprawiedliwieniem dla „Łabędzi” może być trudny początek sezonu, kiedy w 11 spotkaniach PL przyszło im się mierzyć z bardzo wymagającymi przeciwnikami (m.in. Chelsea, Arsenalem i oboma Manchesterami), ale z drugiej strony akurat w jednej z najlepszych lig Starego Kontynentu każdy zespół w pewnym momencie musi przebyć tego typu maraton.

Zaledwie jedno zwycięstwo, odniesione w pierwszej kolejce sezonu z FC Burnley, dwa remisy i aż osiem porażek sprawiły, że pewna część obserwatorów Premier League już zaczęła wieszczyć rychły spadek Swansea o klasę niżej, w której ostatnio występowało we wspomnianym na wstępie 2011 r. To właśnie wtedy o walijskim zespole i jego trenerze, Brendanie Rodgersie, usłyszały Wyspy Brytyjskie. Trzecie miejsce na mecie sezonu zasadniczego, za plecami Queens Park Rangers i Norwich City, pozwoliło drużynie z Liberty Stadium powalczyć w barażach o ostatnie miejsce premiowane awansem do elity.

W pierwszej rundzie dodatkowych spotkań Swansea wyeliminowało Nottingham Forest, remisując z nim 0:0 na wyjeździe i wygrywając 3:1 przed własną publicznością. W decydującym meczu, rozgrywanym na legendarnym Wembley, w obecności ponad 86 tys. widzów, zespół Rodgersa pokonał drużynę FC Reading 4:2, która w półfinale odprawiła z kwitkiem inny klub z Walii, Cardiff City, i mała sensacja stała się faktem. „Mała”, gdyż właściwie od zawsze Swansea było schowane w cieniu innych klubów walijskich, zwłaszcza Cardiff.

Ale skoro historyczny awans stał się faktem, grzechem byłoby tego wspaniałego osiągnięcia nie wykorzystać – tak zapewne pomyślał trener Rodgers i postanowił wycisnąć ze swojej drużyny wszystko, co najlepsze. Pierwsze zderzenie z Premier League było dla teamu angielskiego szkoleniowca bardzo bolesne, ponieważ w pierwszym spotkaniu na najwyższym szczeblu doznał on dotkliwej porażki 0:4 z Manchesterem City, ale z czasem „The Swans” zrozumieli, na czym polega gra w o wiele bardziej wymagającej lidze niż Championship. Na pierwsze zwycięstwo kibice Swansea musieli poczekać do piątej kolejki sezonu 2011/2012, kiedy ich ulubieńcy ograli 3:0 West Bromwich Albion.

W kolejnych meczach było różnie – raz lepiej, raz gorzej. Beniaminek potrafił sprawić niespodziankę, pokonując np. Arsenal i Manchester City, ale też czasami rozczarować poprzez oddanie punktów rywalowi prezentującemu zbliżony do niego poziom. Ostatecznie Brendan Rodgers  jego sztab i wszyscy piłkarze mogli być z siebie zadowoleni, ponieważ pierwszy sezon w angielskiej elicie ich klub zakończył na wysokim – jak na debiutanta – 11. miejscu. W kolejnej kampanii „Łabędzie” – już pod wodzą Michaela Laudrupa –  jeszcze bardziej rozwinęły swoje skrzydła i zakończyły ją jako zdobywcy 9. lokaty, a dodatkowo zgarnęły Puchar Ligi Angielskiej (5:0 w finale z Bradford City), co pozwoliło im latem 2013 r. wystąpić w kwalifikacjach Ligi Europy, począwszy od trzeciej rundy.

W niej Walijczycy pewnie wyeliminowali szwedzkie Malmoe FF, by w kolejnej, ostatniej już, to samo uczynić z rumuńskim Petrolul Ploeszti. W grupie A mniej prestiżowych europejskich rozgrywek debiutujący w niej gracze Swansea poradzili sobie także bardzo sprawnie, zajmując drugie miejsce – za plecami Valencii, ale przed Kubaniem Krasnodar oraz Sankt Gallen. Zespół z Liberty Stadium, podobnie jak Tottenham Hotspur, awansował do fazy play-off, czego nie potrafił osiągnąć trzeci z przedstawicieli Premier League, Wigan Athletic. Po meczach 1/16 finału honoru Anglii bronić musiały już tylko „Koguty”, ponieważ Swansea odpadło po dwumeczu z włoskim Napoli, ulegając ekipie z Serie A 1:3.

Mimo to nikt do Laudrupa i jego chłopców nie miał większych pretensji, ale w maju 2014 r. dość nieoczekiwanie władze klubu zdecydowały się podpisać kontrakt z nowym szkoleniowcem, Garrym Monkiem. Niedługo po przybyciu coacha do klubu zawitał także nasz rodak, Łukasz Fabiański, który mimo wywalczenia z Arsenalem Pucharu Anglii i usilnych próśb Arsene’a Wengera nie zdecydował się na pozostanie w północnym Londynie i postanowił poszukać miejsca, gdzie wreszcie będzie mógł regularnie występować w pierwszym składzie. To zagwarantowali mu oficjele Swansea, dlatego też wychowanek MSP Szmotuły trafił bez sumy odstępnego do Walii.

Właściwie od początku swojej przygody z nowym klubem „Fabian” spisywał się znakomicie, zbierając zewsząd pochlebne opinie odnośnie swojej postawy. Z miesiąca na miesiąc były piłkarz Legii Warszawa nabierał pewności siebie, która udzielała się także jego kolegom. Pierwszy sezon w białych barwach polski golkiper wraz ze swymi nowymi kompanami zakończył na ósmej pozycji, a więc najwyższej w historii występów Swansea w Premier League.

Kiedy wydawało się, że w ekipie „Łabędzi” wszystko funkcjonuje jak należy, nastąpił nagły zwrot akcji. Mimo że Fabiański wciąż zachwycał swoją postawą, jego koledzy z pola zapomnieli, że wcale nie tak dawno byli groźni dla każdej drużyny PL. Coraz słabsze wyniki w sezonie 2015/2016 sprawiły, że w jego trakcie z posadą menedżera pożegnał się Garry Monk, a jego miejsce zajął doświadczony Alan Curtis. On także jednak nie zdołał diametralnie odmienić gry zespołu i po zaledwie ośmiu meczach w roli jego trenera podziękowano mu za współpracę.

Coraz większy pożar trawiący drużynę od środka zdołał ugasić Włoch, Francesco Guidolin, pod którego wodzą „Fabian” i spółka dojechali do 12. pozycji ubiegłego sezonu. Jeśli wówczas fani Swansea myśleli, że miejsce w drugiej dziesiątce angielskiej ekstraklasy nie jest dobrym osiągnięciem, co sądzą o obecnej sytuacji ich klubu? Po serii porażek już na początku października zwolniono Guidolina, powierzając stery zespołu Bobowi Bradleyowi, choć i on wciąż nie może znaleźć złotego środka na fatalną postawę drużyny.

bradley
Trener Swansea City, Bob Bradley, szybko musi zażegnać poważny kryzys. Inaczej to jego pożegnają władze klubu.

Amerykanin wciąż próbuje wyszukać optymalne ustawienie dla swoich podopiecznych, ale jak dotąd – bezskutecznie. W swoim pierwszym meczu ligowym, z Arsenalem, postanowił zastosować wariant taktyczny 4–3–3, ale nie przyniósł on oczekiwanego rezultatu i „Kanonierzy” zwyciężyli 3:2. W następnych dwóch ligowych pojedynkach gracze Swansea funkcjonowali w ustawieniu 4–2–3–1, lecz bezbramkowy remis z Watfordem i porażka 1:3 ze Stoke City zmusiły szkoleniowca do kolejnej roszady. W ostatnim przed przerwą reprezentacyjną spotkaniu „The Swans” wybiegli na murawę w schemacie 4–4–2, jednak i on zawiódł – Manchester United pewnie pokonał na Liberty Stadium gospodarzy 3:1.

Bradley na pewno spędził już wiele nocy na poszukiwaniu przyczyny złej dyspozycji swoich zawodników, którzy coraz bardziej serio muszą brać pod uwagę możliwość spadku. Gdyby rzeczywiście Swansea musiało po kilku latach nieobecności znów zawitać do Championship, dla klubu oznaczałoby to sporą rewolucję, gdyż wielu jego piłkarzy na pewno nie chciałoby grać na zapleczu Premier Leauge. Jednym z nich byłby zapewne Fabiański. Akurat do jego postawy nie można mieć większych zastrzeżeń, dlatego też ze znalezieniem nowego pracodawcy nie miałby żadnych problemów. Wydaje się nawet, że za nową robotą reprezentant Polski powinien rozejrzeć się już jakiś czas temu. Wiele zawdzięcza on walijskiej drużynie, dzięki której tak naprawdę na dobre zaistniał w wymagającej lidze, ale z drugiej strony nie może mu ona zagwarantować większych sukcesów.

Trochę dziwnie wygląda to, kiedy na zgrupowanie reprezentacji Polski przyjeżdża bramkarz z aż 21 wpuszczonymi bramkami w 11 meczach bieżącego sezonu. Nie jest to oczywiście tylko wina Łukasza, lecz przede wszystkim jego kolegów z bloku obronnego, ale jeśli nasz rodak chce jeszcze coś poważnego w piłkarskim życiu osiągnąć, zimą lub ewentualnie latem powinien odejść do lepszego zespołu. Tak, jak zrobili to jakiś czas temu choćby: Andre Ayew czy Ashley Williams. Doskonale wiadomo, że Fabiański z natury jest bardzo spokojnym i ułożonym człowiekiem, ale czasami trzeba najzwyczajniej w świecie odrzucić na bok sentymenty i pomyśleć o sobie. Zwłaszcza w momencie, kiedy, odwrotnie niż w znanej baśni, piękny łabędź przemienia się w brzydkie kaczątko, co obecnie ma miejsce w Swansea.

Komentarze

komentarzy