ZZP Extra – Estonia

Z estońską piłką jest troszkę tak jak z ulicą w utworze „Arahja” Kultu. Dwie strefy podzielone między dwa największe obozy. Teoretycznie równe sobie, ale tak naprawdę szaleńczo różne i odmienne. Flora i Levadia Tallin. Dwa hegemony Premium Liigi. I taki stan rzeczy utrzymuje się już od lat.

Najwyższy poziom ligowy w Estonii zawiera dziesięć zespołów. Ostatni z nich automatycznie spada do niższego poziomu rozgrywek, a drużyna, która po 36 tygodniach zmagań uplasuje się na dziewiątym miejscu, zmierzy się z drugim zespołem Esiliigi. Cała reszta ma spokój. No, prawie cała reszta. Mistrz kraju walczy w eliminacjach do Ligi Mistrzów, wicemistrz i ostatnia ekipa z podium biją się o Ligę Europy. Tak jak w naszej ukochanej rodzimej Ekstraklasie. Problem w tym, że Estończycy nazywają samych siebie „futbolowym trzecim światem”, a my już niekoniecznie.

I ten ich trzeci świat jest bardzo wyraźny. To co najbardziej boli piłkarzy z Eistlandu, a w szczególności tych młodych, to fatalna infrastruktura. W tym nadbałtyckim kraju piździ niesamowicie. I to w telegraficznym skrócie. W okresie zimowym jakiekolwiek treningi są niemożliwe, nie wspominając już o rozgrywkach ligowych. To jeden z najważniejszych powodów dla których Premium Liiga walczy w systemie wiosna-jesień. Zima oznacza zastój. Nie dzieje się nic, a to sprawia, że z kraju wyjeżdża coraz więcej młodych chłopaków. Wybierają inne, bardziej interesujące kierunki. Norwegia, Szwecja, Finlandia, Dania. Wszędzie dobrze, byle nie musieć męczyć się w Estonii. Ale jak to kraje skandynawskie? Czy tam nie jest równie zimno? Owszem, jest. Różnica polega jednak na tym, że niemal każdy klub ma podgrzewaną murawę umożliwiającą trenowanie w zimie. Tymczasem tutaj nie ma nic. Nikt nie słyszał o systemie grzewczym. Nie ma go nawet jeden z najlepszych klubów w kraju – wielokrotny mistrz Levadia Tallin.

Bieda również na stadionach. I to naprawdę wielka bieda. Ci z nas, którzy narzekają na stadion Górnika Zabrze, Pogoni Szczecin czy Podbeskidzia Bielsko-biała albo na frekwencję na meczu Śląska Wrocław, powinni kiedyś w ramach poszerzania horyzontów wybrać się do Estonii. Tam się dopiero dzieje. A właściwie nie dzieje. Trzy, może cztery drużyny dysponują liczbą około 400 fanów na mecz. Reszta wygląda dużo,dużo gorzej. Sto osób uznawane jest tam za wynik przyzwoity.  Największym stadionem dysponuje FC Flora, a ich Lilleküla Stadium może pomieścić dziesięć tysięcy widzów. Jest to również narodowy stadion reprezentacji tego kraju. I tu zaczynają się dziać rzeczy dziwne. Musicie bowiem zdać sobie sprawę z tego, że prezydentem aktualnego mistrza Estonii, a także całej federacji piłki nożnej jest jedna i ta sama osoba. Aivar Pohlak. Jeden z najbardziej skorumpowanych ludzi w całym futbolu. I to jest rzecz, która ich wyróżnia na całym świecie.

zdbdkr25.rlqWiększość z ludzi mieszkających w Estonii zdaje sobie sprawę z przekrętów szefa ich federacji. I dotyczy to nie tylko fanów piłki nożnej, ale całego społeczeństwa. Największe podejrzenia budzi oczywiście sposób zarządzania FC Florą. Na Pohlaku ciążą zarzuty dotyczące ukrywania pieniędzy od organizacji piłkarskich, a następnie wykorzystywania ich w celu budowania siły Kaktusów. Nikt jednak niczego Aivarowi jeszcze nie udowodnił i raczej nikt nie ma na to odwagi. Trzeba jednak przyznać, że doprowadził on do rozwoju estońskiego futbolu. Pasiaści dysponują naprawdę dobrą bazą treningową i dość wysokim budżetem transferowym, oczywiście jak na ich lokalne warunki. Problem w tym, że w ten sposób rozwija się tylko i wyłącznie FC Flora, a reszta klubów systematycznie usuwa się w cień potentata. Poradzić sobie z tym nie może nawet Levadia Tallin. Niegdyś niekwestionowany lider.

O ile różnice między tymi dwoma klubami są, póki co, dość niezauważalne i być może kiedyś uda się tę stratę nadrobić, to dół jakościowy jaki dzieli podopiecznych Sergeia Ratnikova od reszty stawki jest olbrzymi. Nawet Nõmme Kalju, które do najgorszych zespołów w Estonii się nie zalicza, nie ma szans zarówno pod względem finansowym, jak i jakościowym. Różnica jest po prostu kolosalna. To przejście z poziomu amatorskiego w świat profesjonalnego futbolu, a najlepiej widać to w drużynach juniorskich. Tam najbardziej widać niedociągnięcia klubów. Chociaż patrząc na to z drugiej strony, to nawet ci amatorzy wystarczyli by stawić opór Lechowi Poznań w 2014 roku. Kolejorz przegrał na wyjeździe 0:1, a gola strzelił Hidetoshi Wakui, jeden z najlepiej zarabiających ludzi w kraju. Aha. Mówiąc najlepiej zarabiających mam namyśli to, że facet dostaje osiem tysięcy. Złotych…

Kolejne przygody Estończyków w Europie również niosą ślad starć z Polakami. W boju o Ligę Mistrzów w 2009 roku zmierzyły się Wisła Kraków i właśnie wspomniana przeze mnie Levadia Tallin.  W Polsce padł remis, ale w byłej republice radzieckiej pewność siebie zgubiła naszych rodaków. Vladislav Ivanov kopnął piłkę z rzutu wolnego, ta odbiła się od rąk Mariusza Pawełka i wpadła do siatki. Zamiast spokojnego zwycięstwa była ogromna radość. Szkoda tylko, że w Tallinie. Kolejną rundę nasi pogromcy już jednak przegrali. Mocniejszy okazał się węgierski Debreceni VSC. Estonia znowu obeszła się smakiem, a była już nawet bliżej pucharów niż wtedy gdy w sezonie 2000/01 z rozgrywek o Ligę Mistrzów wyrzucił ich Szachtar Donieck, albo wtedy gdy ulegli angielskiemu Newcastle United, przegrywając w dwumeczu 1:3.

72034777Mimo niezbyt bogatej i niezbyt długiej historii estońska piłka wychowała kilku graczy o uznanej marce. Przede wszystkim Mart Poom. Wychowanek Tallinny Lõvid, a były gracz jednego z dwóch gigantów – Flory Tallin. Bramkarz, który większość swojej kariery spędził na angielskich boiskach. Występował w Portsmouth gdy to powoli przebijało się do czołówki angielskiej piłki, bronił w Derby County, gdy to zdobywało po raz kolejny Derbyshire FA, czy Centenary Cup. Strzegł barw Sunderlandu w którym zdobył wspaniałego gola głową, czy wreszcie ratował Arsenal gdy ten nie miał w kadrze żadnego zdrowego bramkarza. Karierę zakończył w Watfordzie. Swoje zdecydowanie przeżył.

Do tego niekwestionowany lider obecnej kadry – Ragnar Klavan. Obrońca Augsburga i jeden z najcenniejszych graczy swojej drużyny narodowej. Klavan rozegrał już ponad 100 meczów dla Fuggerstädter i niemal równie wiele dla Estonii. W kraju mówi się, że to obrońca kompletny, a w dodatku prawdziwy dowódca i idol. Ktoś, kogo Estonia od czasów Marta Pooma nie miała.

Wyliczać można dużo dłużej. Dość wymienić nazwisko Andersa Opera – byłego gwiazdora ligi duńskiej, a także ukochanego zawodnika Rody JC, a przede wszystkim najlepszego strzelca reprezentacji Estonii. Nie można pominąć Konstantina Vassilieva. Tak, to nie żart. Pomocnik Jagielloni Białystok jest uważany za jednego z najlepszych graczy w historii piłki w swoim kraju. Dość powiedzieć, że były gracz Piasta Gliwice, Amkar Perm czy stołecznej Levadii Tallin to trzykrotny zdobywca nagrody dla najlepszego gracza Eistlandu. Spory wkład w rozwój piłki miał też niewątpliwie Raio Piiroja, były lider norweskiego Fredrikstad FK.

Mart Poom (6)Estonia jest spokojna. Estonia jest też cholernie zimna. Estonia niespecjalnie przejmuje się piłką nożną. Jest to dla nich bardzo ważny sport, coraz więcej młodych chłopaków zaczyna się nim interesować, ale szansa na to, że wyprzedzi ona w popularności biegi narciarskie, zapasy, curling czy choćby gimnastykę, jest naprawdę bardzo, bardzo nikła. Nikomu to jednak specjalnie nie przeszkadza. Wciąż mają zamiar ten sport uprawiać i będą to robić. Mają też przy tym niesamowite podejście do sprawy. Wiedzą, że odstają od praktycznie każdej europejskiej ligi na świecie i jeśli już na coś stawiają, to próbują wciągnąć w ten cudowny świat młodych chłopaków. A nuż znowu uda im się kolejna gwiazda pokroju Pooma czy Klavana? Nikomu się jednak nie śpieszy, nikt nie robi z tej sprawy nie wiadomo jakiego wydarzenia. Estończycy wiedzą, że czeka ich jeszcze długa droga, że muszą się jeszcze wiele nauczyć i powoli, naprawdę powoli, ale też dość systematycznie stawiają kroki ku lepszemu jutru. A jeśli ktoś w sztuczny sposób próbuje zbudować potęgę, to trudno. Przecież w każdym kraju jest jeden taki osobnik. Myślę jednak, że możemy się czegoś od tych z pozoru niezbyt rozgarniętych w temacie około futbolowym ludzi, wśród których niemal każdy mężczyzna wygląda tak samo, wiele nauczyć. A już na pewno jednego. Podejścia i tego ich błogiego spokoju. To jest coś czego musimy im zazdrościć.

0.metsad-jaˆrved

Komentarze

komentarzy