Jeden z dyrektorów Barcelony usunięty ze stanowiska. Obraził Messiego?

Messi

„Deyna Kazimierz! Nie rusz Kazika, bo zginiesz!” – tak za czasów gry legendy polskiej piłki nożnej w Legii Warszawa śpiewali jej najwierniejsi kibice, dając jasno do zrozumienia, że nie warto krytykować klubowej ikony. Barcelońskim odpowiednikiem „Kaki” jest bez wątpienia Leo Messi, więc nic dziwnego, że za wygłoszenie niepochlebnej opinii pod jego adresem z pełnienia ważnej funkcji w klubie został odwołany Pere Gratacos.

Odpowiadający dotąd za relacje instytucyjne „Dumy Katalonii” z Hiszpańskim Związkiem Piłki Nożnej (RFEF) mężczyzna, na własnej skórze przekonał się o prawdziwości słów znanej piosenki Katarzyny Sobczyk „Trzynastego”, która przed lata śpiewała, że właśnie tego dnia „wszystko zdarzyć się może”. A dziś nie dość, że 13 stycznia, to na dodatek piątek, czyli dzień wyjątkowo pechowy. Przynajmniej dla wspomnianego Gratacosa.

Jeszcze kilka godzin temu reprezentował „Barcę” podczas losowania par ćwierćfinału Pucharu Króla, natomiast obecnie pewnie pluje sobie w brodę i żałuje wypowiedzianych słów w trakcie ceremonii. Przypomnijmy, że pan Pere powiedział, że jego zdaniem Messi nie byłby tak dobry, jak jest obecnie, gdyby nie pomoc innych zawodników 24-krotnych mistrzów Hiszpanii: Neymara, Suareza, Iniesty i pozostałych.

Słowa te nie spodobały się najwyraźniej przełożonym Gratacosa, którzy od dłuższego czasu namawiają swoją największą gwiazdę do podpisania nowego kontraktu. Josep Maria Batomeu, prezydent klubu, i jego pomocnicy uznali, że wypowiedź zaufanego pracownika Barcelony może stanowić spore utrudnienie w negocjacjach z Messim, a poza tym Gratacos nie jest osobą upoważnioną do publicznego głoszenia tego typu opinii. Od teraz będzie on odpowiedzialny za koordynację projektu „La Masia 360”.

Jeśli nawet Gratacos nie miał prawa do udzielania wypowiedzi odnośnie poszczególnych graczy FCB, trudno nie przyznać mu racji. Wiadomo, że Leo jest graczem wybitnym, ale futbol to gra zespołowa i nawet największy geniusz nie byłby w stanie wiele zdziałać w pojedynkę, gdyby nie pomoc partnerów. Bo czy Michael Jordan potrafiłby zdobywać kolejne złote pierścienie, które otrzymują mistrzowie NBA, nie mając u swego boku Dennisa Rodmana, Scottiego Pippena i jeszcze paru innych?

Komentarze

komentarzy