Katalonia koszmarem Realu, bohater ter Stegen i najgorszy trener w historii La Liga

Katalonia to region, w którym Real Madryt nie ma prawa czuć się dobrze. W niedzielne popołudnie wszystko się sprzęgło przeciwko „Królewskim” w jedną całość. Chaos i ogromna intensywność piłkarzy Girony, tysiące katalońskich flag na trybunach i efektem tego kolejna porażka w sezonie. Osiem punktów straty na koniec października do prowadzącej Barcelony można określić jednym słowem. Przepaść!

Już przed meczem wiadomo było, że nudy w Gironie nie będzie. Real zdecydował, że nie pojedzie swoim klubowym autokarem, by nie prowokować miejscowych swoimi barwami, w szczególnym okresie dla Katalończyków i ekipa Zinedine’a Zidane’a wyszła jakby przestraszona na ten mecz. Co prawda objęła jako pierwsza prowadzenie – kontra w stylu czasów Mourinho i gol Isco – ale ekipa Pablo Machina grała, jakby zażyła wiaderka witamin od Kazimierza Węgrzyna. Dwa słupki w pierwszej połowie – Pablo Maffeo i Portu, ale po przerwie zaczęła się prawdziwa jazda. Najpierw rajd Portu i bramka Cristhiana Stuaniego, a po chwili gol Portu. Niestety druga bramka padła z… 16 cm spalonego. Trudna sytuacja do wychwycenia, bo akcja bardzo dynamiczna i dodatkowo mieliśmy typową „mijankę”, ale mimo wszystko gol nie powinien był zostać uznany. Nie zmienia to faktu, że Realu na boisku nie było. Jedynie Isco próbował swoimi magicznymi zagraniami coś zdziałać, ale to było zdecydowanie za mało.

Trzeba jednak pochwalić gospodarzy, bo rozegrali naprawdę dobre spotkanie. To nie było ułożone Leganes w stylu Asiera Garitano, lecz raczej energetyczne Atletico Cholo Simeone. Biegali, biegali i jeszcze raz biegali. Samym zaangażowaniem tworzyli mnóstwo spustoszenia w szeregach rywala. A że rywal był tego dnia wyjątkowo słaby, to mieli ułatwione, co nie znaczy łatwe, zadanie. Najbardziej we znaki Realowi wdali się przede wszystkim Portu oraz Pablo Maffeo. Ten pierwszy kilka lat temu przebijał się do pierwszej drużyny Valencii, by zadebiutować w 1/16 finału Ligi Europy, a teraz był bohaterem i głównym architektem wygranej, a komentujący ten mecz Tomasz Ćwiąkała, żartując, obwieścił, że zakłada jednoosobowy fan club tego zawodnika. Z kolei Maffeo kilka tygodni temu wsławił się jako „plaster” dla Leo Messiego, ale jak się okazuje, gdy ma swobodę, to może być jeszcze bardziej użyteczny.

Swoją drogą pisaliśmy w ostatnim podsumowaniu o Gironie jako drużynie pierwszych połów – sześć z ośmiu goli strzelonych do 45 minuty – a tymczasem początek drugiej części był tym razem kluczowy. Progres!

Skoro jesteśmy przy katalońskich klubach, to warto wspomnieć o wygranych dwóch pozostałych drużyn ze stolicy regionu, Barcelony i Espanyolu. „Blaugrana” nie miała łatwej przeprawy w Bilbao, a zwycięstwo tak naprawdę może zawdzięczać swojego golkiperowi. Marc Andre ter Stegen rozegrał rewelacyjne zawody, a sposób, w jaki powstrzymał Aritza Aduriza dwukrotnie w przeciągu kilkudziesięciu sekund, był po prostu mistrzowski. Z przodu bez zmian – Messi robi swoje, Suarez marnuje, a Paulinho po cichu dobija rywala. Efektownie może nie jest, ale niezwykle efektywnie.

Efektownie nie jest również w niebiesko-białej części Barcelony. Tam jednak nie chodzi o efekty wizualne, ale o robienie punktów. Ostatni tydzień w lidze „Papużki” mogą uznać za wyjątkowo udany. Najpierw remis z Realem Sociedad, a teraz wygrana z Betisem, czyli udało się powstrzymać dwie – nie licząc Valencii – najbardziej efektowne ekipy w lidze, a przy okazji stracić ledwie jednego gola. Inna sprawa, że zespół Quique Sancheza Floresa jest kompletnie uzależniony od swoich napastników. Siedem z dziewięciu goli strzelił duet Gerard Moreno i Leo Baptistao, a pozostałe dwa to gol Pablo Piattiego i samobójcze trafienie Alejandro Arribasa z Deportivo La Coruna. Zresztą zależność jest prosta, jeśli ktoś z dwójki Moreno–Leo strzela, to Espanyol nie przegrywa.

W „nieprzegrywaniu” coraz lepsza jest Valencia. Dziesięć spotkań bez porażki robi wrażenie, zwłaszcza że sześć ostatnich spotkań to same zwycięstwa! „Nietoperze” są nadzwyczaj regularni, ale tym razem obyło się bez fajerwerków. Regularność nie tylko w zdobywaniu punktów, ale również wśród strzelców, bo Rodrigo i Simone Zaza trafiają aż miło i w tym momencie ich dorobek to 15 trafień, a więc tyle, ile Leo Messi i Luis Suarez, tyle że tam jest nieco większa dysproporcja pomiędzy jednym a drugim zawodnikiem. Pozostałe bramkostrzelne duety: Antonio Sanabria i Sergio Leon z Realu Betis oraz Maxi Gomez i Iago Aspas z Celty – odpowiednio dziesięć i dziewięć goli.

Przy okazji warto wspomnieć, że bramka Simone Zazy to w dużej mierze zasługa, a właściwie półasysty, Adriana Diegueza. Stoper Alaves debiutował w sobotę w La Liga i od razu zawalił sprawę. Efektem jest porażka i miano czerwonej latarni.

Cuda, cuda ogłaszają, Malaga wygrywa! Andaluzyjczycy wygrzebali się z ostatniego miejsca w tabeli, dzięki wygranej nad Celtą Vigo. Wielkiego meczu nie rozegrali, ale prawdopodobnie nikt na La Rosaleda tego nie oczekiwał. Zwłaszcza jeśli mowa o ekipie, która ostatni raz wygrała 7 maja br. Jednocześnie udało jej się wymazać niechlubną passę przed upływem pół roku od jej rozpoczęcia. Co ciekawe, ostatnia wygrana Malagi w La Liga to mecz z… Celtą. Wtedy 3:0, a później remis z Realem Sociedad i sześć porażek, remis z Athletikiem Bilbao i trzy porażki. Passa przerwana, tyle że za moment Villarreal, po przerwie na kadrę Deportivo La Coruna i Real Madryt. Zbyt wesoło nie jest w drużynie Michela, ale promyk nadziei na lepsze jutro już się zaświecił.

Jeśli jesteśmy przy przełamaniach, to duży plus dla Deportivo La Coruna, które zrewanżowało się za porażkę sprzed kilku dni w Pucharze. Wtedy Las Palmas wygrało 4:1 w A Corunii, a teraz wynik niemal identyczny w drugą stronę. Nowy trener Deportivo, prosto z rezerw, a więc scenariusz wypróbowany – w ostatnich tygodniach – przez Villarreal i efekt na początku ten sam. Zwycięstwo musi cieszyć, tym bardziej że punktowo udało się dogonić dużo mocniejsze – przynajmniej na papierze – ekipy z północy kraju, czyli Athletic oraz lokalnego rywala Celtę. Jedno się nie zmienia, kto by nie stał na bramce, ten dopomoże rywalom oraz wszystkim, którzy obstawiali dużą liczbę bramek. Tym razem nogi rozłożył – dosłownie – Costel Pantilimon.

Z kolei Las Palmas leci na łeb, na szyję. Najgorsza obrona w lidze – 25 goli straconych – i żałosny styl. Owszem, w meczach z ich udziałem pada wiele goli, ale to już nie jest sposób gry, który prezentowali za kadencji Quique Setiena. Nowy trener Betisu szaleje w Sewilli i pewnie ogrywa swoich zawodników w szachy, a na Wyspach Kanaryjskich doczekali się kolejnego negatywnego rekordu. Pako Ayestaran pracuje od 27 września w klubie i jego dorobek ligowy do cztery porażki, a jeśli zsumujemy jego ostatnie mecze jeszcze w Valencii, to wychodzi, że jest pierwszym w historii Primera Division trenerem, który przegrał 11 meczów z rzędu!

Na koniec przydałoby się rozstrzygnąć konkurs na gola kolejki. Kandydatów umieszczamy trzech. Pablo Sarabia za strzał na wagę trzech punktów dla Sevilli.

Angel Correa za idealny klej w nodze oraz Antoine Griezmann za asystę przy tym trafieniu.

A na koniec Anaitz Arbilla za perfekcyjnego wolnego.

Fortuna: Odbierz 110 zł na zakład bez ryzyka + do 400 zł

Komentarze

komentarzy