Monaco kontynuuje misterny plan. Właśnie kupiło… klub piłkarski

Monaco
(Zdjęcie: YANN COATSALIOU/AFP/Getty Images)

Duże szanse na zdobycie mistrzostwa Francji, gra w półfinale Ligi Mistrzów i pełno nowych gwiazd w składzie. AS Monaco gra w tym sezonie rewelacyjnie, a jeszcze kilka lat temu niewiele na to wskazywało. Dziś klub z Księstwa jest na fali i ma określony plan na utrzymanie się w topie europejskiej piłki, na którym odkreśla kolejne punkty. Wczoraj Dmitry Rybołowlew postawił „plusik” przy jednym z ważniejszych. 

Kiedy rosyjski miliarder pozyskiwał większościowy pakiet udziałów (66%) w monakijskim klubie w grudniu 2011, zespół walczył o powrót do Ligue 1, po tym jak pół roku wcześniej spadł po 34 latach gry we francuskiej elicie. Powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej zajął drużynie dwa sezony, ale kiedy już awansowała, Rybołowlew sypnął groszem na wzmocnienia. Za łącznie ponad 150 milionów euro pozyskano Radamela Falcao, Jamesa Rodrigueza czy Joao Moutinho. Monaco jednak wciąż musiało uznawać wyższość PSG, w którym gwiazd było znacznie więcej, a do tego wkrótce doszły problemy prawne.

Klub z Księstwa gra na co dzień w lidze francuskiej, ale korzystał z prawa podatkowego u siebie, co pozwalało wydawać znacznie mniej niż w przypadku zespołów z Francji, gdzie piłkarze zarabiający ponad milion euro rocznie musieli odprowadzać aż 75-procentowy podatek. Największe gwiazdy, jak Zlatan Ibrahimović, żądały więc od klubów wysokich pensji, ale już netto. Monaco tego problemu nie miało, co nie spodobało się francuskim klubom i LFP, czyli organizacji zarządzającej ligą. Po długich rozmowach Rybołowlew zapłacił 50 milionów euro na poczet „ugody”. Oprócz tego Rosjanin wciąż się rozwodził, a nie była to taka prosta sprawa. Jego żona Elena zażądała bowiem wysokiego odszkodowania, a pierwszy wyrok sądu w Genewie nakazywał wypłacić jej ponad cztery miliardy franków szwajcarskich, czyli połowę majątku. Sam Dmitry oferował 800 milionów franków, a po odwołaniu od wyroku stracił jeszcze mniej, bo „tylko” 564 mln.

Wszystkie tego typu problemy przyczyniły się do zmiany taktyki odnośnie do zarządzania klubem. Rybołowlew i jego najbliższy współpracownik i wiceprezes Monaco, Wadim Wasijlew, przyznali, że już nie będą ściągać piłkarzy za dziesiątki milionów euro, ale bardziej doświadczonych i po niższych cenach oraz młodych i perspektywicznych. Przy takiej taktyce trzeba było wykazać się cierpliwością, ale ostatnie tygodnie pokazują, że było warto. Dziś na konto klubu mogą wpłynąć kwoty wyższe niż 50 mln, wystarczy poczekać do lata, kiedy topowe kluby rzucą się na takich jak Kylian Mbappe czy Bernardo Silva.

Monaco chce utrzymać ten stan i wciąż sprowadzać takich jak Kamil Glik, którzy będąc tuż przed „trzydziestką” mogą wciąż zaoferować grę na najwyższym poziomie i pograć jeszcze kilka długich lat, a przy tym nie kosztują dużo. Oprócz tego mają przychodzić młode talenty, na których klub będzie w przyszłości zarabiał. W tym pomóc ma najnowszy ruch włodarzy klubu z Księstwa. Trzy miesiące temu Rybołowlew złożył propozycję kupna belgijskiemu Cercle Brugge, zaznaczając poszanowanie klubowych tradycji. Drugoligowiec zastanawiał się aż do ostatniego piątku, kiedy wyjaśniły się jego ligowe losy (pozostanie w 2. lidze) i przystał na propozycję, oficjalnie stając się filią monakijskiej rewelacji trwającego sezonu.

Współpraca między oboma klubami ma polegać przede wszystkim na wymianie zawodników. Do Monako przyjeżdżać będą najzdolniejsi piłkarze Cercle, a do Brugii wyjadą ci, którzy nie będą łapać się do składu półfinalisty Ligi Mistrzów. Tak też zresztą było przed tym sezonem, kiedy do belgijskiego klubu powędrowali na zasadzie wypożyczenia czterej zawodnicy: bramkarz Paul Nardi, obrońcy – Raphael Diarra i Mehdi Beneddine – oraz napastnik Tafsir Cherif.

Monaco skrzętnie realizuje więc swój misterny plan na pozostanie w czołówce europejskiej piłki przez lata. Na Stade Louis II grać będą najlepsi, a Cercle będzie doskonałym miejscem do ogrania się dla tych, którzy w przyszłości wejdą w miejsce obecnych gwiazd. Rybołowlew wyciągnął wnioski i nie chce przepłacać, a tacy jak Kylian Mbappe czy Kamil Glik pokazują, że i w ten sposób można dostać się do piłkarskiego nieba.