Real na rekord! Ramos i spółka pokazali jaja

15965496_10154841032679178_5420893197870140769_n

Jeden, dwa, trzy… czterdzieści! Tak, właśnie tyle spotkań bez porażki ma na koncie Real Madryt po dzisiejszym starciu z Sevillą w Pucharze Króla. Miał być to zwykły mecz bez historii, a okazał się widowiskiem godnym finału. Takimi występami udowadnia się wielkość i podopieczni Zidane’a dziś pokazali, że mają jaja.

Pierwsza połowa to przede wszystkim pokaz niefrasobliwości w grze obronnej „Królewskich”. Najlepszym tego dowodem jest samobójcze trafienie Danilo oraz wiele nierozważnych podań w defensywie, często kończących się utratą piłki czy niedokładnymi wybiciami bramkarza. To Sevilla naciskała z większą precyzją, a Real nie mógł rozwinąć skrzydeł.

Niezwykle motywujący musiał być w przerwie szkoleniowiec Realu, bo już na samym początku drugiej części spotkania goście zaatakowali ze zdwojoną siłą, szukając wyrównania. I znaleźli, okazję kreując po rzucie rożnym rywala. W tej sytuacji swoją gotowość do częstszej gry w podstawowej jedenastce zaprezentował Marco Asensio, który przeprowadził rajd przez całe boisko, nie dając się dogonić nawet Luciano Vietto, czyli jednemu z najszybszych graczy Sampaoliego.

Niedługo utrzymywał się remis. Po wznowieniu gry do roboty wzięła się Sevilla, która od początku sezonu rozgrywa dobry futbol, a dzisiejszy mecz był jednym z lepszych. Gospodarze stwarzali sobie mnóstwo szans, a jedną z nich wykorzystał Stevan Jovetić, który jeszcze przed przerwą pojawił się na murawie, i dając prowadzenie, jednocześnie odpowiednio uczcił swój debiut w nowych barwach.

Sevilla wciąż zacięcie atakowała, ale wciąż czegoś brakowało. Był słupek, był Kiko Casillo, a wynik bez zmian. Do czasu. Po serii zmian niewybaczalny błąd popełnił golkiper Realu i Vicente Iborra zdołał wepchnąć gola na 3:1. Wszyscy właśnie pomyśleli: po meczu, po rekordzie. Wszyscy, no oprócz piłkarzy we fioletowych strojach.

W końcówce meczu Sevilla nieco zwolniła i naraziła się na błędy. Po jednym z nich arbiter podyktował „jedenastkę”, która mogła sprawić, że mecz trzymałby w napięciu do końca. Na boisku obecny był już Benzema, ale do karnego podszedł Sergio Ramos, kapitan z krwi i kości. Co zrobił? Z dziecięcym spokojem kopnął w stylu Panenki, doskonale czytając z ruchów bramkarza, który był bezradny. Mimo dekady poza Sevillą, Ramos pokazał klasę i nie obnosił się z radością. A mecz trwał.

Kiedy już ostatni kibice tracili wiarę, a ja myślałem już o tekście o zakończonej passie, Real zrobił to. Ostatnie sekundy, awans niezagrożony nawet przez chwilę, ale ważą się jeszcze losy przejścia do historii. Może i piłkarze oficjalnie nie przejmują się rekordami, ale tym razem ten na pewno był w ich głowie. Tymczasem „Królewscy” na luzie i z finezją doprowadzają do remisu.

40! To chyba najmodniejsza liczba dzisiejszego wieczora. Po spotkaniu z Sevillą podopieczni Zidane’a przechodzą do historii jako ekipa z największą liczbą meczów bez porażki w całej historii hiszpańskiej piłki. Po spotkaniu, które mogli przegrać ze wspaniale grającą drużyną Sampaoliego, gdy strzelcy mylili się w obie strony i to niejednokrotnie. Jednak najważniejszy był comeback „Królewskich”, bo pokazali nim charakter i swoją realną wartość, grając z jedynie trzema podstawowymi piłkarzami w składzie, gdzie reszta była na równi z rywalami z Andaluzji. Swoją wartość pokazał też Ramos, który w najważniejszym momencie nie bał się podejść do karnego, który zachował niespodziewany spokój, i który tchnął w zespół nadzieję. A trzeba zaznaczyć, że nie był to najważniejszy mecz w sezonie, awans przecież mieli. Nie mieli jednak zamiaru odpuszczać, chcąc przejść do historii po raz kolejny. Po tym meczu wiemy jedno: Real ma jaja, Real ma charakter! Udowodnił nam, że nie ma przed nim żadnych granic.

Komentarze

komentarzy