Šuker, Prosinečki i Bilić – czyli francuski numer chorwackiej piłki

Polacy pękają z dumy, gdy mowa o „Orłach Górskiego”, wszak szarża Laty, czy geniusz Deyny do dziś zdobią archiwa publicznej telewizji. Węgrzy wspominają z zachwytem „Złotą jedenastkę” i popisy Galopującego Majora, czyli Ferenca Puskása oraz trenerskie innowacje Gusztavá Sebesa. Natomiast Anglicy są pyszni i podnieceni przed każdą wielką imprezą, ale abstrahując od zdania ogółu i najdokładniejszej pary oczu zwykłego śmiertelnika, nawet w najbardziej spowolnionych powtórkach widzą prawidłowo zdobytą bramkę przez Geoffa Hursta w finale z 1966 roku.

Tak jak wiele narodów ma swój jeden wymarzony i niezapomniany turniej, tak jak ojcowie będą ubierać swoich synów piłkarzy w za duże koszulki z nazwiskiem idola z własnego dzieciństwa, tak właśnie w stosunkowo małym państwie, wtedy jeszcze nowopowstałym, dopiero rozpychającym się na arenach sportowych, wychowało się pokolenie nabuzowane walecznością swoich pupilów z ostatniego Mundialu XX wieku.

Dziś może to i Mandżukić, i Rakitić są na topie i to ich nazwiska zdobią biało-czerwoną szachownicę na koszulkach kibiców. Ale Ci dwaj wspomniani, jak i reszta chorwackich piłkarzy, bez wahania wymieni swoich własnych piłkarskich bogów. Francuska ziemia w 1998 roku okazała się bowiem polem do popisu właśnie dla chorwackich gladiatorów. Šuker, Prosinečki, Bilić – to właśnie te nazwiska zostaną zapamiętane w tym kraju na zawsze dzięki złotej erze tamtejszej piłki.

Słowo „era” nie jest tu użyte nad wyraz i nie odnosi się przecież do jednego turnieju, ale pełni kompozycję klamrową na przestrzeni 11 lat sukcesów nie tylko chorwackiej, ale w ogóle bałkańskiej piłki. Piłkarskie Mistrzostwa Świata określone rangą U-20 zadebiutowały w 1977 roku w Tunezji i do dziś są prestiżową juniorską imprezą, a także obowiązkowym miejscem dla klubowych skautów. W tym przedziale wiekowym dzielą i rządzą Argentyńczycy, którzy tryumfowali do tej pory aż 6 razy. W niedawno zakończonym turnieju w Nowej Zelandii zwyciężyli jednak Serbowie (2:1 z Brazylią), ale pierwszy bałkański skalp miał miejsce już w 1987 roku. Wtedy to złote medale odebrała drużyna Jugosławii, niejako rozpoczynając ekspansję tamtejszej piłki na arenę międzynarodową.

Mistrzowie Świata do lat 20 - u góry pierwszy z lewej Zvonimir Boban

Mistrzowie Świata do lat 20 – u góry pierwszy z lewej Zvonimir Boban

„Jugosławia Brazylią Europy” pisano, bowiem złote pokolenie pokonało w finale ekipę RFN po rzutach karnych, ale zasłynęło przede wszystkim z otwartej, ofensywnej gry. Jugosławia ma bogatą historię piłkarską m.in. złoto Igrzysk Olimpijskich w Rzymie w 1960 roku oraz 4. miejsce na Mundialu w Chile dwa lata później, ale to sukces młodzieżowej reprezentacji stał się trampoliną do europejskiego sukcesu, którego symbolem stała się najpierw Czerwona Gwiazda Belgradu, czyli po prostu Crvena Zvezda.

Klub ze słynnej „Marakany” swoją hegemonię rozpoczął właśnie zaraz po sukcesie młodzieżowej kadry. Te dwa zespoły łączyła postać Prosinečkiego. Mimo aż pięciu różnych szkoleniowców w latach 1987-92 (Vasović, Stanković, Šekularac, Lj. Petrović i Popović), największy rywal Partizana czterokrotnie zdobywał krajowe mistrzostwo (w 1989 tryumfowała Vojvodina Nowy Sad), a ukoronowaniem tłustych lat był sukces w Pucharze Europy. Crvena Zvezda pokonała wtedy w finale we włoskim Bari francuską Marsylię po rzutach karnych.

Vlado Stosic - Darko Pancev - Robert Prosinecki - Slobodan Marovic ( Roter Stern) avec le trophee -Coupe Europe - Roter Stern Belgrad /Olympique Marseille- 29.05.1991 - Football Foot - largeur attitude joie trophee coupe Im752743
Crvena Zvezda z Pucharem Europy – trzeci od lewej – Robert Prosinecki

Rozwój jugosławiańskiej piłki zahamowała jednak wojna na Bałkanach i rozpad kraju. Spowodowało to wykluczenie reprezentacji z Mistrzostw Europy w 1992 roku. Jak doskonale wiecie, zastępująca ich drużyna Danii, złożona z zawodników zebranych z urlopów, sprawiła sensację i wygrała cały turniej, co z pewnością dolało oliwy do ognia w serca wykluczonych z turnieju graczy Jugosławii.

Hymn Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii „Hej Sloveni”, notabene niezwykle podobny do polskiego Mazurka Dąbrowskiego, od 1992 roku łączył już tylko Serbów i Czarnogórców, stając się pieśnią nowopowstałej Federalnej Republiki Jugosławii, która istniała do 2003 roku. Dalsze losy Serbii i Czarnogóry są tą samą opowieścią tylko do 2006 roku, kiedy nastąpił ostateczny podział między tymi narodami. Ponadto wykrystalizowały się Słowenia, Macedonia, Bośnia i Hercegowina i Chorwacja, a od niedawna większość krajów na świecie uznaje także niepodległość Kosowa.

Zmiany na mapie politycznej odcisnęły się także na arenach sportowych. Piłkarskie gwiazdy w obawie przed zbrojnym konfliktem zaczęły opuszczać kraj, najczęściej uciekając do Hiszpanii czy Włoch. I tak Šuker trafił do Sevilli, Prosinečki do Realu Madryt, Stanić do Sportingu Gijon, a Zvonimir Boban do AS Bari, po roku zamieniając je na AC Milan. Wojciech Kowalczyk w swojej autobiografii najgoręcej wspomina jednak Roberta Jarniego, z którym dzielił szatnię w Betisie, a który później śladem Prosinečkiego trafił do drużyny Królewskich.

Wszyscy ci wymienieni mieli na swoim koncie nieliczne występy w reprezentacji Jugosławii (Prosinečki nawet bramkę na Mundialu 90′) i wszyscy mieli chorwackie geny, co zaowocowało niezwykle silną drużyną narodową. „Hrvastka” zaskoczyła już na angielskim Euro 96′ docierając aż do ćwierćfinału. Ich przygodę zakończyła dopiero reprezentacja Niemiec, która ostatecznie tryumfowała w całym turnieju.

Pod wodzą Miroslava Blaževicia, Chorwacja przystąpiła do eliminacji do Mistrzostw Świata we Francji w grupie z Danią, Grecją, Bośnią i Hercegowiną oraz Słowenią. Obok niedawnych Mistrzów Europy stała się z miejsca faworytem do awansu, jeśli nie z pierwszego miejsca, to chociaż z drugiego – gwarantującego mecz barażowy. Rozpoczęli od zwycięstwa z Bośnią i Hercegowiną 4:1 (na neutralnym terenie), by później zanotować 3 remisy z rzędu i w końcu wyjazdowe zwycięstwo z Grecją. W rundzie rewanżowej znów pokonali BiH (już w Zagrzebiu – 3:2), ale po porażce w Danii pozostała im właściwie walka o miejsce barażowe. Zwycięstwo w Ljubljanie zapewniło im drugie miejsce w grupie i dwumecz z Ukrainą. Wyniki 2:0 w Zagrzebiu i 1:1 w Kijowie zagwarantowały Chorwatom pierwszy w ich historii awans do Mundialu.

Decyzja o przyznaniu imprezy Francji zapadła w Zurychu we wspomnianym już roku 1992, jakże ważnym przecież dla piłkarzy urodzonych na Bałkanach. Turniej miał być inny niż wszystkie również ze względu na ilość zespołów. Została ona zwiększona z 24 do 32 reprezentacji. Eliminacyjna ścieżka zgromadziła ogólnie aż 643 spotkania, w dziesięciu z nich uczestniczyła reprezentacja Polski i niestety po raz trzeci z rzędu na tym zakończyła się biało-czerwona otoczka Mistrzostw. We Francji jedynymi polskimi akcentami był sędzia Ryszard Wójcik (Holandia – Korea Płd 5:0 na Stade Velodrome w Marsylii)  oraz Henryk Kasperczak prowadzący afrykański zespół czekający na międzynarodowy oklep. Tym razem była to Tunezja, która zdobyła w turnieju jeden punkt, remisując z Rumunią.

Mecz otwarcia odbył się 10 czerwca, zmierzyły się w nim reprezentacje Brazylii i Szkocji. Co ciekawe, taki sam początek miał Mundial w 1974 roku, bowiem od turnieju w RFN kontynuowano tradycję, w której w pierwszym spotkaniu gra obrońca tytułu. 24 lata wcześniej padł bezbramkowy remis, jednak na Stade de France – specjalnie wybudowanym na Mistrzostwa Świata stadionie na przedmieściach Paryża w Saint-Denis, Canarinhos pokonali Wyspiarzy 2:1, po samobójczym goli Tommy’ego Boyda.

„Vatreni”, bo tak nazywana jest reprezentacja Chorwacji mieli szczęście przy losowaniu grup turnieju finałowego. Los przydzielił im co prawda Argentyńczyków, ale i również debiutujących Japończyków i Jamajczyków. Oficjalna piłka turnieju wyprodukowana oczywiście przez Adidasa – Tricolore, słuchała się Chorwatów bardzo dobrze i zapewniła im 6 punktów w pierwszych dwóch spotkaniach. Pokonali oni najpierw w Lens Jamajczyków 3:1, by sześć dni później przypieczętować awans jednobramkowym zwycięstwem z Japonią, po drugim w turnieju golu Davor Šukera.

Miroslav Blażević i Slaven Bilić podczas MŚ 98'

Miroslav Blażević i Slaven Bilić podczas MŚ 98′

Mecz o pierwsze miejsce w grupie Chorwaci przegrali jednak 0:1 z rozpędzoną Argentyną, w której barwach szalał Gabriel Batistuta (hat-trick z Jamajką) i ostatecznie zajęli drugie miejsce w tabeli grupy H. Co ciekawe, awans do 1/8 wywalczyła także Federacja Jugosławii (za Niemcami), o której sile stanowili m. in. Predrag Mijatović, Dragan Stojković, czy Siniša Mihajlović.

Podopieczni Miroslava Blaževicia na boisku ustawiani byli przez niego w sposób dość oryginalny względem innych drużyn. Ustawienie 3-5-2 z bramkarzem Draženem Ladiciem, trójką obrońców Dario Simiciem, Igorem Stimaciem oraz Slavenem Biliciem oraz „dzisiejszymi wahadłowymi” Asanoviciem i Staniciem zapewniało równowagę między obroną a atakiem. Środek pola tworzyli Boban, Prosinečki, Stimić lub Jarni, natomiast z przodu wobec kontuzji Alana Boksicia, obok napastnika Los Blancos – Šukera grał Goran Vlaović.

Blažević i jego ekscentryczne metody i nieszablonowe zachowania podczas meczu dopełniały otoczkę „walczaków”, nieustępliwych i głodnych sukcesu, co opisuje charaktery Chorwatów. Sam trener, popularny „Ćiró” w ramach rytuału mającemu przynieść szczęście swoją czapkę kilka metrów przed ławką rezerwowych, co przysporzyło mu sympatyków. Ciekawostką jest fakt, że w 2005 roku Blažević kandydował na Prezydenta Chorwacji, jednak z poparciem wynoszącym ledwie 0,8% odpadł w pierwszej turze.

O ile awans Chorwatów do 1/8 turnieju nie dziwił, o tyle dość niespodziewanie, z pierwszego miejsca w swojej grupie awansowała Rumunia, która pozostawiła za sobą faworyzowanych Anglików i Kolumbijczyków. Hagi i spółka nie sprostali jednak „Vatrenim”, o czym przesądził rzut karny Šukera. Chorwaci zaczęli być postrzegani wreszcie jako „czarny koń” turnieju, choć sama faza 1/8 zasłynęła przede wszystkim z czerwonej kartki dla Davida Beckhama w meczu z Argentyną. Mecz ten, ostatecznie wygrany przez „Albicelestes” po rzutach karnych był jednym z najszerzej komentowanych, a „The Sun” upatrując winy piłkarza Manchesteru skomentowała udział w Mundialu tytułem „Dziesięć lwów i głupek”. Anglicy jechali do domu, w innych nastrojach byli oczywiście Chorwaci.

Ćwierćfinał uznano w kraju za ogromny sukces, zwłaszcza, że w meczu 1/4 naprzeciw podopiecznym Blaževicia stanęli Niemcy. Okazja do rewanżu za ME sprzed dwóch lat wydawała się idealna. Ekipa Bertiego Vogtsa dominowała od początku meczu, ale w bramce dwoił się i troił Ladić. Wreszcie, norweski sędzia Rene Pedersen za faul na Šukerze z czerwoną kartką wyrzucił z boiska Christiana Wörnsa. Chorwaci „poczuli krew” i ruszyli do ataku, czując swoją szansę. Na prowadzenie wyszli po golu Roberta Jarniego – Wojciech Kowalczyk mógł poczuć wtedy dumę ze swoich znajomości. W końcówce meczu „kropkę nad i” postawili Vlaović i Šuker. 3:0. Tym razem to Blažević świętował, a Vogts mógł zacząć szukać nowego pracodawcy. Matthäus, Klinsmann, czy Bierhoff wracali do domów.

Moda na Chorwację zapanowała wśród fanów zespołów, które już odpadły. Niewyjaśniona więź z teoretycznie słabszym tworzyła tej drużynie nowych kibiców. Jednak w półfinale, mogli odczuć niechęć na stadionie i wsparcie względem rywala. W strefie medalowej zameldowali się jeszcze Holendrzy, Brazylijczycy i Francuzi, i to właśnie gospodarze podejmowali rozpędzoną biało-czerwoną szachownicę.

Aimé Jacquet i jego podopieczni mieli jasny cel. Złoto. Jasne było, że w wielkim finale czekała już Brazylia, która po rzutach karnych pokonała ekipę „Oranje”. Pierwsza połowa na Stade de France była bezbramkowa, a w całym Saint-Denis zaczęto wyczuwać pewną dawkę niepokoju. 46. minuta. Rozpoczęcie drugiej połowy i konsternacja. Któż jak nie on. Davor Šuker wyprowadził Chorwatów na prowadzenie uciszając 76 tysięcy kibiców. „Trójkolorowi” jednak niezwykle szybko wyrównali. Pierwszą bramkę w karierze reprezentacyjnej zdobył Lilian Thuram dając remis 1:1. W 69. minucie Thuram znów pokonał Ladicia, a Chorwaci nie podnieśli się już po tej stracie.

142 mecze w kadrze w latach 1994-2008 i tylko dwie bramki, ale jakże ważne. Czarnoskóry obrońca wprowadził gospodarzy do finału, a „Vatreni” po końcowym gwizdku José Maríi García-Arandy skazani zostali na mecz o brąz.

Davor Suker ucisza Stade de France

Davor Suker ucisza Stade de France

11 lipca 1998 roku Chorwaci na Parc-de-Princes zmierzyli się z reprezentacją Holandii i zwyciężyli 2:1. Bramki zdobyli Prosinečki i Šuker. Ten pierwszy stał się jedynym piłkarzem w historii, który strzelił gola dla dwóch różnych reprezentacji na Mundialu. W 1990 dla Jugosławii, w 1998 roku dla Chorwacji. Gola dla „Oranje” zdobył Boudewijn Zenden, ale to biało-czerwona krata komponowała się z brązem wiszącym na szyi. Francuzi w finale dopełnili dzieła pokonując Brazylię 3:0 po golach Zidane’a i Petita, a do dziś tajemnicą pozostanie postawa Ronaldo, który mimo „finałowej niedyspozycji” zgarnął tytuł MVP Mistrzostw. Królem strzelców z sześcioma golami został Šuker, niejako podkreślając wspaniały występ Chorwatów na czempionacie we Francji.

Po 17 latach, bohaterowie tamtego mundialu odgrywają znaczące role nie tylko w chorwackiej piłce.  Igor Stimać przejął niedawno krajową reprezentację po Slavenie Biliciu (dziś trener WHU), jednak pozostał na stanowisku zaledwie przez rok, po czym zastąpił go Niko Kovać. Prosinečki dziś trenuje kadrę Azerbejdżanu, a Šuker jest prezesem chorwackiej federacji piłkarskiej. Zvonimir Boban do dziś kojarzony jest z kopnięciem policjanta, który zaatakował kibica Dinama Zagrzeb w 1990 roku, jednak dziś jest wziętym komentatorem sportowym i publicystą „La Gazetta dello Sport”.

Chorwacką drużynę opisują dziś Mandżukić i Rakitić – piłkarze o uznanej klasie. Jednak mimo dobrego, wyrównanego składu niezwykle trudno będzie o powtórzenie sukcesu kadry z 1998 roku. Podopieczni Kovaca w obecnie rozgrywanych eliminacjach do ME długo prowadzili w grupie A przed reprezentacją Włoch, jednak ostatnie rezultaty (remis z Azerbejdżanem Prosineckiego i porażka z Norwegią) zepchnęły ich na miejsce barażowe. Kovac stracił posadę, ale kryzys wydaje się zbyt dużym słowem, bowiem Chorwatom sprzyja terminarz ostatnich spotkań, w których m.in. Norwegia gra z Włochami. Wydaje się więc, że Hrvatska powinna w październiku przypieczętować awans, niezależnie od tego, kto usiądzie na ławce trenerskiej. To dobry zwiastun przed samą imprezą, która przecież odbędzie się na dobrze znanej francuskiej ziemi.

Komentarze

komentarzy