Wraca koszmar Escobara. Kolumbijczycy grożą śmiercią swojemu piłkarzowi

Ameryka Południowa. Dużo można mówić na temat tamtejszej kultury, mentalności, tradycji i sposobie patrzenia na życie. Jedną z charakterystycznych rzeczy jest wyjątkowa religijność, jak na obecne, coraz bardziej „oświeceniowe” czasy. Poza wiarą istnieją jednak inne świętości, a jedną z nich niewątpliwie jest piłka nożna. Czasem jest to widoczne aż nadto…

Każdy kij ma dwa końce i tak samo jest w tym przypadku. Patrząc w stronę latynoskiej piłki zachwycamy się wyjątkowymi oprawami na stadionach, niezwykłym zaangażowaniem kibiców w boiskowe wydarzenia i przeżywaniem piłki w spektakularny sposób. To najpiękniejsze oblicze futbolu, ale granica między euforią a wściekłością jest cienka. Kiedy drużyna przegrywa, piłkarz zawali mecz, zaczyna się dramat.

Kiedy w Europie komuś nie idzie, kibice też to pokazują. Wygwizdują, obrażają, przestają wspierać. Potem jednak wychodzą ze stadionu i żyją swoim życiem, a nawet jeśli spotkają na mieście obiekt wyzwisk, nie wariują. W Ameryce często piłkarz po przegranym meczu nie może wyjść z domu, bo po przejściu stu metrów natrafia na wyzwiska, szydzenie, plucie… – staje się wrogiem publicznym.

Prawie ćwierć wieku temu taka skrajność miała miejsce w Kolumbii. Kraj pół roku po śmierci Pablo Escobara, wciąż będąc w szoku, liczył na dobry występ swojej reprezentacji na MŚ w USA (tak, pompowanie balonika to nie tylko polska domena). W drugim meczu, grając o życie z gospodarzem turnieju, w 32. minucie padła bramka samobójcza. Pechową interwencję zaliczył Andres Escobar – 27-letni obrońca u szczytu piłkarskiej kariery. Miał trafić do Serie A, planował ślub… Po tym golu jego rozczarowanie pokazały telewizje na całym świecie. Wtedy jeszcze nie wiedział, że wydał na siebie wyrok.

Kolumbia przegrała 2:1 i pożegnała się z turniejem. Kartele narkotykowe piorące pieniądze u bukmacherów straciły ogromne kwoty, a reprezentacja przyniosła wstyd. W tamtejszej rzeczywistości ktoś musiał za to zapłacić. Po powrocie z mundialu, 2 lipca, Andres udał się z przyjaciółmi do klubu w Medellin. Po wyjściu został otoczony przez grupę mężczyzn, jeden z nich postrzelił go sześciokrotnie. Escobar zmarł po przewiezieniu do szpitala.

Takie przypadki – choć nie na najwyższym poziomie – zdarzały się w Ameryce Południowej jeszcze wiele razy. Niestety znów musimy sobie przypomnieć czym jest tam piłka nożna i jak odbiera się porażki. W pierwszym grupowym starciu Kolumbia sensacyjnie uległa Japonii, a głównym winowajcą uznano Carlosa Sancheza, który w trzeciej minucie wyleciał z boiska dając rywalom rzut karny. Wpisy obrażające 32-letniego piłkarza Fiorentiny (ostatnie pół roku na wypożyczeniu w Espanyolu) pojawiły się natychmiastowo, a po końcowym gwizdku wściekłość sięgnęła zenitu. Wielu kibiców zaczęło anonimowo grozić piłkarzowi śmiercią, co zostało potraktowane bardzo poważnie. Powołano zespół najlepszych specjalistów, którzy mają namierzyć autorów pogróżek.

Mimo skrajnych emocji w kolumbijskim narodzie mamy nadzieję, że odpowiednie służby szybko ukarzą osoby posuwające się do takich rzeczy, a reprezentanci Kolumbii będą mogli bezpiecznie wrócić do domu po drugiej porażce, tym razem z Polską. Takiego scenariusza życzymy sobie wszyscy, ale ta sytuacja pokazuje nam, że w niedzielę na boisku będziemy mieli prawdziwą wojnę. Oby „mecz o życie” nie był nim w dosłownym znaczeniu…

Oferta limitowana: Załóż konto w LVBET i odbierz 1500 zł bonusu od depozytu! 

Komentarze

komentarzy