Wspaniały dla Zidane’a rok 2016 dobiega końca. Czy wymarzony początek kariery trenerskiej może mu jednak zaszkodzić?

160104164534-zinedine-zidane-1-super-169

Zinedine Zidane, parafrazując słynne zdanie Witolda Gombrowicza, wielkim piłkarzem był – co do tego chyba nikt nie ma wątpliwości. Nawet jeśli swoją wielką karierę zakończył w skandaliczny sposób, uderzając „z byka” w finale Weltmeisterschaft 2006 Włocha – Marco Materazziego. Po przegranym przez Francuzów spotkaniu o tytuł, wielu mówiło, że co słynny „Zizou” zdążył zapisać w ciągu wielu lat złotem, w jednej chwili zamazał błotem. Czas pokazał jednak, że miano legendy futbolu nie opuściło go, podobnie jak dar przyciągania do siebie sukcesów.

Nadszedł już chyba czas, by powoli przestać żyć przeszłością Francuza algierskiego pochodzenia i skupić się na teraźniejszości, która także nabrała dlań pięknych kolorów. Dzisiejszym zwycięstwem z japońską drużyną Kashima Antlers, w decydującym spotkaniu klubowych mistrzostw świata, Zidane praktycznie zamknął wspaniały dla niego rok 2016. Rok pełen sukcesów i który bez wątpienia zaważy na dalszych losach coacha Realu Madryt.

Obecnie on i jego chłopcy świętują zdobycie trzeciego w mijających dwunastu miesiącach trofeum, ale też 37. pojedynek z rzędu bez porażki. Wspaniała seria „Los Blancos” trwa już od 9 kwietnia, a więc ponad pół roku. Wiadomo, że w międzyczasie były dłuższe lub krótsze przerwy w rozgrywkach, lecz i tak passa „Królewskich” robi wrażenie. Ich gra w niektórych spotkaniach już niekoniecznie, ale niemożliwością jest przecież w każdym meczu wybiegać na boisko, by następnie demolować rywala, wbijając mu np. pięć bramek. Czasami piłkarzy musi dopaść zmęczenie bądź chwilowy brak koncentracji i wtedy zdarzają się takie starcia, jak choćby to w Warszawie przeciwko w Legii, zakończone wstydliwym – dla Realu oczywiście – remisem 3:3.

Nawet jeśli wspomniany pojedynek naraził madrytczyków i ich przełożonego na szyderstwa ze strony kibiców innych klubów, mało kto już dziś o nim pamięta. Jesteśmy w połowie grudnia, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, a to, jak wiadomo, składnia ku różnego rodzaju podsumowaniom. A Zidane akurat będzie miał przy wigilijnym stole czym się szczycić. Od momentu objęcia sterów stołecznego zespołu, co miało miejsce 5 stycznia, zdobył z nim Puchar Ligi Mistrzów, Superpuchar Europy oraz zwyciężył w klubowych mistrzostwach świata. O trwającej serii kilkudziesięciu meczów bez porażki już wspominaliśmy, ale warto dodać, że w międzyczasie Real pod batutą francuskiego szkoleniowca zanotował też 16 wygranych z rzędu, zaś we wszystkich 53 meczach tylko dwukrotnie dał się pokonać. Imponujące!

Podobnie jak historia Zidane’a, dla którego Real jest pierwszym klubem w trenerskiej karierze. Wcześniej prowadził co prawda jego młodsze sekcje, ale nijak idzie porównywać juniorską piłkę do seniorskiej. W ciągu roku „Zizou” osiągnął więcej niż tysiące jego kolegów po fachu przez kilkadziesiąt lat. Dobrze to czy źle?

Teraz wszyscy myślą, że znakomicie, ale za jakiś czas tegoroczne sukcesy byłego kapitana „Tricolores” – paradoksalnie – mogą wyjść mu bokiem. Kiedy tylko jego podopieczni wpadną w większy dołek, pojawią się głosy krytykujące ich trenera. Jeśli nie zdobędą oni mistrzostwa Hiszpanii, mając obecnie kilka punktów przewagi nad goniącymi ich Barceloną i Sevillą, będzie podobnie. Znaczna część fanów Realu marzy też o obronieniu tytułu mistrza Europy przez ich klub, czego jeszcze nigdy nie zdołał dokonać żaden z triumfatorów Champions League.

O tym, że wyśmienite początki kariery trenerskiej mogą stać się sporym utrapieniem, odczuwa od jakiegoś czasu na własnej skórze Pep Guardiola. Świetnie szło mu w Barcelonie i Bayernie, ale już za sterami Manchesteru City nie radzi sobie tak dobrze, nie mogąc wciąż przyzwyczaić się do panującego na Wyspach ruchu lewostronnego. Z Zidane’em może być w przyszłości podobnie. Pewne jest, że jeśli odjedzie kiedyś z Santiago Bernabeu, to tylko do równie medialnego i posiadającego podobne ambicje zespołu. Już dziś niektórzy widzą w nim selekcjonera reprezentacji Francji. Presja towarzysząca mu stopniowo wzrasta. Kiedy dzień przed świętem Trzech Króli minie dokładnie rok, od kiedy został trenerem Realu, przestanie być już traktowany jako żółtodziób. Okres ochronny dobiegnie końca i Florentino Perez stanie się zapewne jeszcze bardziej wymagający w stosunku do swojego pracownika, który chyba, choć brzmi to niedorzecznie, zbyt szybko wygrał tak dużo w tak krótkim czasie i nie wiadomo, jak zareaguje, kiedy po raz pierwszy zazna goryczy porażki, co prędzej czy później musi nastąpić.

Komentarze

komentarzy