Złe dobrego początki – Barcelona kończy… 87-letnią klątwę

 

Wyprawy na Anoeta to dla Barcelony coś, czym dla większości mężczyzn są spory z kobietami – co by nie robili i jak się nie starali, ostatecznie i tak kończą niezadowoleni. Ostatnia dekada to najlepszy okres w historii Katalońskiego klubu, a jednocześnie czas, w którym nie udało mu się wywieźć trzech oczek z terenu Basków. Po powrocie RSSS do La Liga takich okazji było aż siedem, wszystkie zmarnowane. Powstała przez to tak zwana „klątwa Anoeta” i co roku była przedłużana. Aż do dziś.

Wygrana z Realem, świetna gra, jeszcze lepsze statystyki – to wszystko odchodzi na bok, kiedy trzeba udać się na niektóre obiekty. Patrząc na ligową tabelę Barcelona mogła sobie pozwolić na stratę punktów, ale była by ona (po raz kolejny) niewytłumaczalna. Podopieczni Eusebio Sacristana nie punktują tak jak powinni i są wyraźnie słabsi niż w poprzednich latach. Początek spotkania odrzucił na bok wszystkie statystyki i pokazał, że schemat z poprzednich sezonów ligowych może się powtórzyć.

W 11. minucie po kapitalnej wrzutce Xabiego Prieto bramkę zdobył Willian Jose i to gospodarze grali lepiej. Przez większość pierwszej połowy wyglądało to jakby obie ekipy zamieniły się koszulkami – konstruujący kolejne akcje Sociedad i zagubiona, niepotrafiąca wyjść z piłką Barcelona. Kiedy w 34. minucie przy odrobinie szczęścia bramkę zdobył Juanmi, chyba większość myślała, że po dzisiejszej porażce City w pięciu najsilniejszych ligach nie będzie już żadnego zespołu bez przegranej. Dopiero po tym ciosie „Dumie Katalonii” udało się dobrze rozegrać piłkę, a futbolówkę do bramki w 39. minucie wepchnął nieoceniony Paulinho.

Kontaktowy gol przed przerwą to zawsze cenna zdobycz, pozwalająca wyjść na drugą odsłonę z nowymi siłami. Podopieczni Valverde zrobili to w najlepszy możliwy sposób, znów potwierdzając, że to w drugich połowach są najniebezpieczniejsi. A jeśli wyrównuje się w 50. minucie w taki sposób, to losy spotkania powoli zaczynają być znane…

Zamroczona na początku meczu Barcelona obudziła się na dobre, grając w drugiej połowie swoją piłkę. Przełożyło się to na niepokój w drużynie gospodarzy i niewymuszone błędy. W 71. minucie Rulli wybił piłkę do krytego kolegi, piłkę głową wybił Vermaelen, a zdezorientowani stoperzy Realu sprawili Suarezowi sytuację 1 na 1. Barcelona objęła prowadzenie i było niemal pewne, że nie wypuści go z rąk. Na uspokojenie końcówki meczu (w porównaniu do Liverpoolu) bramkę z rzutu wolnego zdobył Leo Messi. Rulli być może jeszcze myślał o swoim złym wybiciu, bo głową na pewno nie był obecny. Inna teoria? Wysoka parabola piłki, która wydawała się zmierzać ponad bramkę.

Ostatecznie Barcelona po blisko 11 latach wywiozła z Anoeta trzy oczka, utrzymując kolejno dziewięcio i jedenastopunktową przewagę nad Atletico i Valencią. Jako że lubimy ciekawostki, warto wspomnieć, że „Blaugranie” udało się odrobić straty w lidze na obiekcie Realu Sociedad pierwszy raz od… 1930 roku, czyli po ponad 87 latach. Dwie klątwy zdjęte za jednym zamachem? – Czemu nie! Pozostaje pytanie, komu w końcu uda się zatrzymać podopiecznych Valverde. Dziś poznaliśmy odpowiedź na tą zagwozdkę w angielskim wydaniu, więc pozostała nam Hiszpania. Jak myślicie, kto i kiedy dokona tej sztuki?

Fortuna: Odbierz 100 zł na zakład bez ryzyka lub 20 zł ZA DARMO + bonus od depozytu do kwoty 400

Komentarze

komentarzy