To już jutro! Dzień, na który czekali wszyscy kibice. Do finału Euro 2016 możemy odliczać już tylko godziny. Czy pojedynek Portugalii z Francją przejdzie do historii jako niezapomniane widowisko? Wszyscy byśmy sobie tego życzyli.
Tego dowiemy się już za kilkanaście godzin. W ramach oczekiwania warto przypomnieć sobie 5 legendarnych finałów w historii mistrzostw Starego Kontynentu, które zapisały się złotymi zgłoskami w historii piłki nożnej. Nie tylko tej europejskiej.
Euro 1968, Włochy – Jugosławia 1:1, 2:0
Już sama droga Włochów do finału jest pamiętna. Wówczas jeszcze nie praktykowano rzutów karnych, po dogrywce o zwycięstwie decydowało powtórzenie meczu lub rzut monetą. I właśnie ślepy los zapewnił im udział w finale. Tam czekała na nich Jugosławia. 8 czerwca w Rzymie padł remis 1:1. Kontrowersyjny, bo szwajcarski sędzia Gottfierd Dienst ewidentnie sprzyjał gospodarzom (nieuznana prawidłowo zdobyta bramka dla gości, nieprawidłowo wykonany rzut wolny, po którym padł gol dla Włochów), grających słabiej od rywali. W obecności 85 tysięcy widzów widocznie nie mogli przegrać. Postarał się o to arbiter. Spotkanie więc powtórzono dwa dni później, nietypowo, bo we wtorek. Wtedy to Włosi byli bezapelacyjnie lepszą drużyną. Wygrali 2:0 (gole Luigi Rivy oraz Pietro Anastasiego) i mogli cieszyć się z pierwszego mistrzostwa Starego Kontynentu, w dodatku zdobytego na własnym terenie. Niesmak jednak do dzisiaj pozostał.
Euro 1976, Czechosłowacja – RFN 2:2 (karne 5:3)
To spotkanie musiało zszokować całą piłkarską Europę. I do dziś szokuje. Finał, w którym zagrali Niemcy (wówczas RFN), obrońcy tytułu sprzed czterech lat, a także mistrzowie świata z 1974, kontra Czechosłowacja, której nie dawno większych szans na końcowy triumf. To mało powiedziane – oni mieli zostać zjedzeni na śniadanie. Jednakże po 25 minutach na tablicy wyników widniał wynik 2:0 po trafieniach Jána Švehlíka i Karola Dobiáša. Faworyci odpowiedzieli szybko golem Dietera Müllera, później przeważali, ale nie mogli postawić kropki nad „i”. Udało im się to w samej końcówce – Bernd Hölzenbein przedłużył marzenia o mistrzostwie. Turniej w 1976, który odbywał się w Jugosławii, był pierwszym w historii ME, gdzie o zwycięstwie zadecydowały rzuty karne. Z 11 metrów pomylił się Uli Hoeness, Czechosłowacy byli bezbłędni. Do historii przeszedł zwłaszcza rzut karny wykonywany przez Antonina Panenkę w ostatniej serii. Raz, że zapewnił swojej reprezentacji złoto, dwa – sposób wykonania. Poczekał aż Sepp Maier rzuci się w któryś z rogów, po czym lekko podciął futbolówkę, która przeleciała nad bezradnym Niemcem. Zaskoczenie podobne do tego z 1992 albo 2004 roku.
Euro 1992, Dania – Niemcy 2:0
Historia z serii niesamowitych. No bo jak inaczej nazwać sukces duńskiej piłki, którego miało nie być? Na turniej w Szwecji ekipa pod wodzą trenera Nielsena nie zakwalifikowała się. Zajęła drugie miejsce w grupie eliminacyjnej, a finały piłkarze mieli oglądać przed telewizorem. Nieszczęście Jugosławii (wybuchła tam wojna domowa) sprawiło, że na 10 dni przed rozpoczęciem Euro 1992 jej miejsce zajęła Dania. Zawodnicy musieli jak najszybciej wracać z urlopów, niekoniecznie dobrze przygotowani, ale podejście na luzie, bez zbędnej presji, być może było kluczem do sukcesu. W fazie grupowej pokonali Francuzów, zremisowali z Anglikami, ulegli tylko gospodarzom. Wystarczyło to jednak, aby awansować dalej. W półfinale sprawili kolejną niespodziankę – po karnych wyeliminowali obrońców tytułu, czyli Holandię. Sensacja stała się faktem. Mało kto jednak spodziewał się, że w finale wygrają z Niemcami, z mistrzami świata mającymi w składzie wielu wspaniałych piłkarzy. Bramkę dosyć szybko strzelili Duńczycy, bo w 18 minucie. Później mądrze się bronili, a w bramce cudów dokonywał legendarny Peter Schmeichel. Faworytów dobili na 12 minut przed końcem – Kim Vilffort ośmieszył obrońców i strzałem nie do obrony zapewnił jedyny jak dotąd tytuł tej rangi.
Euro 2000, Francja – Włochy 2:1 (po dogrywce)
Tak jak cztery lata wcześniej o zwycięstwie w finale zadecydował złoty gol. Na stadionie w Rotterdamie, gdzie rozgrywano najważniejsze spotkanie turnieju, mogliśmy podziwiać z jednej strony mistrzów defensywy – Włochów, a z drugiej znakomicie grających Francuzów, którzy w 1998 zdobyli mistrzostwo świata na własnym terenie. Przez długi czas to podopieczni legendarnego Dino Zoffa prowadzili po bramce Marco Delvecchio. Jednakże przed „nawałnicą” nie było jak uciec. Gol na 0:1 to była swoista płachta na byka. Francja zaczęła miażdżyć swoich rywali (oddali 26 strzałów!), wyrównanie wisiało w powietrzu. To był niewątpliwie thriller dla trenera Rogera Lemerre’a, który kilka dni wcześniej stracił ojca, ale zakończony happy endem. Doliczony czas gry, na zegarze prawie 93 minuta, Włosi zaczynają powoli świętować, Fabien Barthez wykopuje daleko futbolówkę, w polu karnym zgrywą ją rezerwowy David Trezeguet do – kolejnego zmiennika – Sylvaina Wiltorda, który strzela pod rękawicą ofiarnie interweniującego Toldo. Obrazek, kiedy to bramkarz zakrywa twarz rękawicami, przeszedł już do historii. W tym momencie tylko cud mógłby uratować ekipę Nerazzurrich. Rywale byli rozpędzeni i nie do zatrzymania. 12 minuta dogrywki – Roberto Pires mija przeciwników jak tyczki, następnie dośrodkowuje do Trezegueta, a ten już wie co ma zrobić. Pakuje piłkę pod poprzeczkę, nie do obrony. 102 minuty i 48 sekund – tyle dokładnie trwał ten niezwykły finał. Niewątpliwie, jeden z najbardziej emocjonujących w historii ME.
Euro 2012, Hiszpania – Włochy 4:0
Pogrom – tak jednym słowem można byłoby opisać to spotkanie. Hiszpanie przeszli do historii nie tylko dzięki tak wysokiemu zwycięstwu, ale także jako pierwsi obroni tytuł mistrzowski. Na boisku mogliśmy podziwiać ekipę La Roja, która – dosłownie – zmiotła przeciwników z powierzchni ziemi. Rozmontowywała włoską obronę z dziecinną łatwością. Hipnotyzowała milionem dokładnych podań. Dzięki temu zamknęli usta wszelkim malkontentom twierdzącym, że prezentują nudną piłkę. To był futbol totalny, ręce same składały się do oklasków, kiedy obserwowaliśmy kolejne ich akcje. Między innymi tą z 14 minuty. Iniesta uruchamia długim podaniem Fabregasa. Pomocnik Barcelony dogrywa do nadbiegającego Silvy, który strzałem głową otworzył wynik spotkania. Włosi musieli bardziej zaatakować i to później na nich się zemściło (gol Alby tuż przed końcem pierwszej połowy). Zabójczy kontratak to była silna broń ekipy del Bosque. Punktem kulminacyjnym (i jednocześnie gwoździem do trumny) okazała się kontuzja Thiago Motty – Prandelli wykorzystał już limit zmian i przez ostatnie 30 minut musieli grać w „dziesiątkę”. W tym momencie już żadna siła nie mogła odebrać tytułu Hiszpanii. Kolejne bramki były tylko kwestią czasu. Dzieła zniszczenia dopełnili Fernando Torres oraz Juan Mata. Okres 2008-2012 to czas władzy absolutnej. Niewątpliwie była to jedna z najlepszych drużyn reprezentacyjnych w historii piłki, jeśli nie najlepsza.