Zmagania w najbliższej kolejce angielskiej ekstraklasy rozpoczniemy od mocnego uderzenia. Naprzeciw siebie staną Arsenal i West Ham. Wniosek jest więc prosty – derby Londynu. I mimo, że nie są to klasyczne starcia w stolicy Anglii, to i tak mecz, czy raczej meczycho, pomiędzy Kanonierami, a Młotami, zapowiada się pasjonująco. Co więcej – patrząc na ostatnie pięć spotkań rozgrywanych między tymi drużynami, to w dużo lepszym humorze powinni być podopieczni Arsene Wengera. Wygrywali oni cztery razy. Problem jednak w tym, że to zespół pod wodzą Chorwata tryumfował w ostatnim. Zrobił to w dodatku w iście imponującym stylu. Na The Emirates gospodarze ulegli 0:2 co wówczas oznaczało przerwanie siedmioletniej passy meczów bez porażki dla Arsenalu w starciach z West Hamem. Jednakże lepiej dla graczy Francuza wyglądają ostatnie spotkania. Wygrali oni w Premier League dwa mecze z rzędu. Żelaźni natomiast ostatnie dwa zremisowali i istnieją całkiem uzasadnione obawy czy magia Payeta wystarczy i tym razem.
Sobota stoi również pod znakiem innego bardzo ważnego pojedynku. Bournemouth stanie w szranki z Aston Villą – ekipą, która jeśli przegra, to wycieczkę do Championship ma gwarantowaną. Jednakże i Wisienki mają o co walczyć. Wygrana oznacza dla nich przekroczenie bariery 40 punktów w sezonie. Dokonanie czegoś, co według niepisanej, starej, premier league’owej reguły oznacza absolutny spokój i pozostanie w elicie. To zdecydowanie moment, o którym Aston Villa może jedynie śnić. Drużyna z Birmingham to wręcz bordowa latarnia ligi. Lwom nie udało się wygrać w ostatnich siedmiu meczach. Bournemouth natomiast odnosiło zwycięstwo trzykrotnie. Na tym jednak bolączki The Villans się nie kończą. Ostatnio posadę menedżera utracił Remi Garde. Nie mam też wątpliwości co do tej decyzji – popełniony został ogromny błąd, którego nie wyratuje żaden trener na świecie. Żaden.
Jeszcze więcej emocji przyniesie nam angielska niedziela. Wszystko zacznie się na Stadium of Light – domu Sunderlandu, który podejmie pierwszą drużynę w tabeli. W tej roli oczywiście Leicester City. Nie ma jednak co rozpływać się nad genialnością całej paczki Lisów. O tych wszystkich Mahrezach, Vardych, Drinkwaterach czy innych Kante, napisano całą masę elaboratów. Usuwa to więc w cień Czarne Koty – moim zdaniem całkiem niezasłużenie. To właśnie oni walczą o coś więcej niż Leicester. Oni bowiem osiągnęli już dużo więcej niż ktokolwiek zakładał. Gorzej z podopiecznymi Big Sama – ci nie zrealizowali jeszcze planu minimum. Pewnego utrzymania w Premier League jak nie było, tak nie ma. Optymizmem nie napawają przede wszystkim ich ostatnie wyniki. Uszłoby gdyby Sunderland zajmował bezpieczną lokatę w środku tabeli. Wszyscy wiemy, że tak nie jest. 18 pozycja w tabeli i strata czterech punktów do ostatniego bezpiecznego Norwich City to bardzo dużo. Szykuje się więc na tym świetlistym stadionie prawdziwa walka na noże.
Teoretyczny hit tej kolejki angielskiej ekstraklasy, a praktycznie jeden z ważniejszych meczów w sezonie, bo mogący naprawdę mocno wpłynąć na ostateczny kształt tabeli BPL. Tottenham kontra Manchester United. Druga drużyna kontra piąta. Dla obu z nich realne znaczenie ma tylko i wyłącznie zwycięstwo. Półśrodki w postaci remisu nikomu nie wystarczą. Spurs nie dogonią Leicester City za pomocą jednego punktu, a oczko więcej nie da Czerwonym Diabłom bezpiecznej przewagi nad West Hamem, ani nie pozwoli dogonić zajmującego czwarte miejsce Manchesteru City. Obywatele mają tylko oczko przewagi nad sąsiadami zza miedzy, ale walczyć będą z West Bromem. O ile strata dwóch punktów jest jeszcze prawdopodobna, to zupełna porażka raczej nie wchodzi w grę. Ostatni raz klub z Brimingham wygrał takie starcie niecałe osiem lat temu. Nieco się od tego czasu w Premier League pozmieniało. Przede wszystkim te Manchestry były jakieś inne. Czerwony wygrywał wszystko jak leci, odskakiwał rywalom na kilkanaście punktów, ten niebieski natomiast próbował wbić się do elity w dość nieudolny sposób. Tottenham zaś nie miał realnych szans na zajęcie wyższej pozycji niż ich odwieczny rywal – Arsenal. Wszystko się zmienia, ale starcie nasz mecz na szczycie jest niezmiernie interesujący.
Na sam koniec warto zastanowić się nad obejrzeniem starcia tylko z pozoru nudnego. Stare koszmary wracają do Liverpoolu po raz kolejny. Czeka ich starcie ze „Stoke 6:1 City”. Jedna z największych hańb w historii klubu z Anfield wciąż nie daje o sobie zapomnieć. To upokorzenie jest ciągle żywe w umysłach, a przede wszystkim sercach fanów The Reds. Nie zmieni tego nawet fakt, że ostatnie starcia pomiędzy tymi drużynami kończył się wiktorią faworytów. Nie zmieni tego również fakt, że Garnacarze mają nad Liverpoolem tylko dwa punkty przewagi i aż dwa mecze więcej. Wniosek nasuwa się więc sam. W niedzielne popołudnie czeka nas prawdziwa próba sił. Na Brittania Stadium rozegra się starcie, w którym do zgarnięcia jest cholernie dużo. Jedni marzą o udanym finiszu sezonu, inni chcą po prostu spełnić swój obowiązek.