Premier League powoli wjeżdża na ostatnią prostą. Po meczach w środku tygodnia wkraczamy w kolejną, uzupełniającą kolejkę angielskiej ekstraklasy. Rozpoczyna się prawdziwa walka o przetrwanie.
Wielkie emocje związane z brytyjskim futbolem rozpoczniemy tradycyjnie o 13:45 w sobotę. Manchester City podejmie wówczas Stoke City. Goście to zespół, który na przestrzeni dwóch-trzech sezonów przeszedł największą transformację. Z typowego rzeźnickiego zespołu przeinaczył się w drużynę, której konstruowanie pięknych akcji przychodzi właściwie bez większego trudu. Popularni Garncarze zajmują w ligowej tabeli bardzo wysokie, 9. miejsce. Mimo wszystko, jest to nieco nie do pomyślenia, żeby „taki” team plasował się wyżej niż Swansea, Everton, czy przede wszystkim Chelsea. Premier League przyzwyczaiła nas jednak, że nie wszystko musi być takie, jak nam się pozornie wydaje. Tak więc jeśli ktoś stawia za pewnik, że Obywatele będą kontynuować serię czterech meczów bez porażki w BPL, to musi mocno się zastanowić, tym bardziej, że Stoke wygrało z City dwukrotnie w pięciu ostatnich konfrontacjach.
Podobny ciężar niesie ze sobą spotkanie Liverpoolu z Newcastle United. Spotkanie, do którego jeden człowiek z pewnością przykłada większą uwagę niż reszta. Rafa Benitez wraca na Anfield. Hiszpański szkoleniowiec jest człowiekiem, który wywarł ogromny wpływ na The Reds, a efekty jego pracy widać do dziś. Były szkoleniowiec Realu Madryt nie może mieć jednak jakichkolwiek sentymentów. Jego Sroki znajdują się bowiem w naprawdę niekorzystnej sytuacji. Do końca sezonu pozostały im zaledwie 4 spotkania, a do ostatniego bezpiecznego miejsca, które zajmuje Norwich City, tracą dwa oczka. Niewiele? Być może. Problem jednak w tym, że z tych „łatwych” rywali, Newcastle ma tylko Aston Villę, która gra już tylko i wyłącznie z czystego obowiązku. Spotkanie z Liverpoolem będzie więc walką na noże. Jest to jednak walka, którą wielu skazuje na porażkę i ma ku temu całkiem solidne podstawy. Drużyna Jurgena Kloppa ostatni raz przegrała ponad miesiąc temu i było to podczas szalonego meczu z Southampton, przegranego 3:2. Mam spore wątpliwości, czy Sroki zdołają powtórzyć historię.
Mimo, że The Villans grają już o nic, to ich dzisiejszy rywal, zespół Southampton, zdecydowanie ma o co walczyć. Święci znajdują się w sporym marazmie, ale wciąż mają spore szanse na znalezienie się na pozycji premiowanej startem w kwalifikacjach do europejskich pucharów. Sytuacja ta będzie jeszcze łatwiejsza ze względu na to, że jeszcze przed popołudniowym spotkaniem można właściwie dopisać im trzy punty. Aston Villa jest w totalnej rozsypce, nie tylko pod względem piłkarskim, ale także mentalnym. Morale zespołu znajduje się na krytycznym poziomie, a sytuacji nie poprawia fakt, że jego kapitan i prawdziwa legenda klubu, Gabby Agbonlahor, ma spadek swojego klubu zwyczajnie w dupie… Wobec tej sytuacji, Soton musi po prostu zakasać rękawy i zbierać punkty jak najczęściej to możliwe. Wobec tego, że najbliższe spotkania rozegrają ze spadkowiczem, Manchesterem City, Tottenhamem i Crystal Palace, to zdobycie siedmiu punktów jest planem minimum.
Kolejną bitwę o życie stoczy Sunderland. W niedzielę Czarne Koty podejmą Arsenal, który po zwycięstwie nad West Bromem powoli wraca na odpowiednie tory. Problem jednak w tym, że ostatnimi czasy podopieczni Big Sama radzą sobie naprawdę nieźle. W pięciu poprzednich spotkaniach przegrali zaledwie raz i to z niesamowitym Leicester City. Co prawda, wygrali również zaledwie raz, ale dokonali tego z bezpośrednim rywalem w walce o utrzymanie, rozbijając 3:0 Norwich City. Mecz ten może być dla ekipy angielskiego menedżera prawdziwym punktem zwrotnym. Albo da jej to pozytywnego kopa i będzie walczyć jeszcze o 50% bardziej, albo wszelkie starania pójdą na marne i historia, którą zaczął Roy Keane zostanie na jakiś czas przerwana. Problem jednak w tym, że Kanonierzy ostatni raz ulegli ekipie ze Stadium of Light w 2009 roku, a zawodnikiem, który łączy stare z nowym jest Aaron Ramsey. Zmieniło się więc naprawdę dużo i to niekoniecznie na korzyść osiemnastej drużyny angielskiej ekstraklasy…
Leicester jest już na ostatniej prostej do zdobycia ligowego tytułu, czyli do sprawienia największej niespodzianki w historii Premier League, a być może i w historii całej angielskiej piłki. Ci, którzy przed sezonem byli skazywani na spadek, są dokładnie po drugiej stronie ligowej tabeli. Od piłkarskiego nieba dzieli ich tak naprawdę sześć punktów. Sześć oczek, zaledwie dwie małe wiktorie. Nic w porównaniu do tego, co Lisy zdążył już przejść. Teraz na ich drodze stanie Swansea City. Ekipa, która zdecydowanie powinna zajmować wyższą pozycję w tabeli. Walijczycy to, zaraz obok Chelsea i Evertonu, największe rozczarowanie tego sezonu. Dopiero czternasta lokata i aż 33 punkty straty do liderującej ekipy Claudio Ranieriego. Prawdziwa przepaść, która swe odbicie znajduje w grze obu tych drużyn. O ile w Leicester City doskonale spisuje się po prostu każdy zawodnik, to u Łabędzi trudno wskazać cztery postacie, które będą prezentowały się zgodnie z oczekiwaniami. I o ile żaden normalny mecz by tej sytuacji nie zmienił, to ewentualny bohater jutrzejszego spotkania, będzie graczem sezonu nie tylko dla Swansea, ale także Tottenhamu.