Przez wielu ten pojedynek nazywany był nawet meczem sezonu. Meczem, który miał mieć główny wkład w to, kto zostanie mistrzem w 2016 roku. Po nim mamy jednak jeszcze więcej pytań. Wszystko za sprawą Danny’ego Welbecka i jego bramki w doliczonym czasie. Arsenal mógł się cieszyć z ważnego zwycięstwa, ale czy rzeczywiście na nie zasłużył? Zapraszam na analizę taktyczną tego spotkania.
Bez strachu przed rywalem
Zacznijmy od ustawień jakimi wyszły oba zespoły. Po Leicester nie spodziewaliśmy się jakichkolwiek zmian i tak rzeczywiście było. Niezmieniona jedenastka względem poprzednich spotkań. Jedyna różnica, choć niewielka, tyczyła się Albrightona. Trzymał się on w tym meczu bardziej środka, co pozwoliło osiągnąć Lisom przewagę w tym sektorze boiska. Ale o tym później, przejdźmy do Arsenalu.
O ile po Leicester nie mogliśmy się spodziewać zmian, tak wokół Arsenalu krążyły pewne plotki. Mówiło się, że może Wenger zdecyduje się na nieco defensywniejsze ustawienie, aby zniwelować zagrożenie kontrataków ze strony Leicester. Problem polegał jednak na tym, że w kadrze nie było za wielu zawodników mogących uzupełnić tyły. Arsenal wyszedł więc również swoim nominalnym ustawieniem 4-2-3-1 i pokazał, że nie boi się rywala. Za środek pola odpowiadali Coquelin i Ramsey, zaś z przodu szaleć miała czwórka Sanchez-Ozil-Ox-Giroud. Do składu, kosztem Gabriela, wrócił również Per Mertesacker. Kibice z King Power Stadium zacierali więc ręce na myśl o pojedynku biegowym Niemca z Vardym. Niestety nie było nam dane takowego pojedynku oglądać za często.
Kończąc już wstęp dodam jeszcze, że istotny będzie tu podział na dwie połowy, bowiem po czerwonej kartce obraz spotkania obrócił nam się niemal o 180 stopni.
Wyłączyć Vardy’ego
To było jedno z najważniejszych zadań Arsenalu na to starcie. Wiadomym było, że gdy Vardy stanie oko w oko z Mertesackerem, to Niemiec będzie mógł w stylu kojota oglądać tylko jak struś pędziwiatr ucieka mu w siną dal. Wenger nakazał więc bocznym obrońcom – Bellerinowi i Monrealowi – ciągłą asekurację. Częściej oglądaliśmy więc, jak Vardy’ego kryje prawy, czy lewy obrońca, a nie stoper. Zabieg ten można uznać za udany, choć zdarzały się sytuacje, gdy Leicester potrafiło to zamienić na własną korzyść. Stało się tak m.in. w 16 minucie:
Albrighton dostrzegł, że Vardy’ego w polu karnym kryje Bellerin. Dorzucił więc natychmiastowo piłkę z głębi pola, a najlepszy strzelec Leicester bez problemu wygrał pojedynek główkowy i zdołał celnie uderzyć na bramkę. Po tym ostrzeżeniu Arsenal umiejętnie unikał już takich sytuacji. Vardy ostatecznie dopiął swego, wywalczając rzut karny. Kontrowersje zostawmy sobie jednak na końcówkę.
Lisów panowanie w środku pola
No dobrze, Vardy względnie zatrzymany. Można się zatem skupić na ofensywie. Podopieczni Wengera musieli sobie jednak wybić z głowy ulubiony sposób gry, a więc cierpliwe rozgrywanie piłki na 20-30 metrze i wchodzenie w pole karne wiązanką szybkich podań. Gracze Leicester byli niemal perfekcyjnie zorganizowani i swoim ustawieniem wyrzucali rywali na skrzydła. A tam oglądać mogliśmy takie obrazki:
Giroud nie ma w tej sytuacji za wiele możliwości. Pilnuje go Simpson, zaś Drinkwater i Kante odcinają mu możliwości rozegrania. Takich sytuacji było w tym spotkaniu sporo. Lisy celowo przenosiły grę na flanki, gdyż stamtąd trudniej o element zaskoczenia i dobrym ustawieniem można skutecznie tam bronić. Nie oznaczało to jednak kompletnej bezradności w ataku Kanonierów. Szczególnie groźna była prawa strona. Oxlade-Chamberlain i Bellerin świetnie się rozumieli i we dwójkę skutecznie wykorzystywali gorszy dzień Fuchsa, co chwila sprawiając mu masę problemów i zostawiając go w tyle:
Problemem Arsenalu było jednak to, że te ataki ze skrzydeł nie przynosiły efektów, a jedynie straszyły. Morgan i Huth byli zawsze doskonale ustawieni i oddalali zagrożenie. A jeśli już mówimy o doskonałym ustawieniu, to na pochwałę zasługuje również to, jak poruszał się cały blok defensywny Leicester jako całość. Pięć udanych pułapek ofsajdowych jest tego idealnym przykładem.
N’Golo fu*king Kante!
Jeśli mówimy o dominacji środka pola, to nie sposób nie wspomnieć o głównym autorze tego dzieła. N’Golo Kante zaliczył kolejny fenomenalny występ, odbierając rywalom chęć do gry w piłkę. Sześć udanych odbiorów nie jest w stanie opisać tego, co Francuz wyczyniał w pierwszej połowie. Był wszędzie, atakował wszędzie, bronił wszędzie. Naciskał na Bellerina pod polem karnym Arsenalu, a za chwilę już krył Ozila w pobliżu własnej bramki.
Kante był najjaśniejszym, ale nie jedynym elementem decydującym o takiej dominacji w środku pola. Po raz kolejny na medal spisał się Drinkwater. Swoją cegiełkę dołożył również Albrighton, który fenomenalnie podwajał krycie:
Robił to jak widać nie tylko Albrighton, ale nawet Okazaki. Przez takie zaangażowanie całego zespołu w grę obronną nawet jeden z najbardziej kreatywnych zawodników w lidze – Mesut Ozil – nie miał absolutnie nic do powiedzenia i tracił piłkę właśnie w sposób widoczny wyżej.
Cierpliwość znowu popłaca
Taki przebieg meczu z pewnością może irytować tych, którzy się bronią. Zawodnicy Leicester są jednak przyzwyczajeni do takiego obrotu spraw. Konsekwentnie czekali na swoją szansę i doczekali się. W 44. minucie dzięki ofiarnemu wejściu Kante Vardy w końcu dostał trochę wolnej przestrzeni. Szybko popędził w okolice pola karnego, po czym wywalczył jedenastkę dla gości. O słuszności tej decyzji będziemy jeszcze mówić. Istotne jest natomiast to, że był to jeden z niewielu momentów w meczu, kiedy to Vardy mógł pojedynkować się z jednym obrońcą. Anglik czuje się w takich pojedynkach jak ryba w wodzie, czego dowodem jest właśnie wywalczony karny.
Mamy więc koniec pierwszej połowy. Leicester w 100% wykonało swój plan. Arsenal musiał natomiast coś zmienić w przerwie, aby myśleć o korzystnym rezultacie.
Klucz do zwycięstwa? Wystarczy zmienić stronę
W przerwie Wenger odkrył słaby punkt Lisów. Ataki prawą stroną boiska wyglądały nieźle, ale nie przynosiły większych efektów. Menedżer Arsenalu zalecił więc, aby w drugiej połowie częściej atakować lewą stroną. Wynikać to mogło z dwóch rzeczy. Po pierwsze, Alexis Sanchez był jedną z jaśniejszych postaci w ofensywie Kanonierów. Po drugie, miał naprzeciw sobie nieopierzonego Simpsona. Czemu by więc tego faktu nie wykorzystać? Pierwsze efekty mogliśmy zobaczyć już w 49 minucie spotkania:
Ta, z pozoru, niegroźna sytuacja kończy się faulem Simpsona (oznaczonego na czerwono). Zawodnik nie ma w tej sytuacji prawa przepuścić przeciwnika. Ma tylko jedną opcję do asekuracji. Wystarczy, że przypilnuje, by Sanchez nie przeszedł z piłką wzdłuż linii boiska. Drugą stronę asekuruje bowiem wracający Drinkwater. Alexisowi udaje się jednak wywalczyć nie tylko rzut wolny, ale i żółtą kartkę dla obrońcy gości. I w ten oto sposób zaczyna się powolne umieranie Lisów. Drugą żółtą kartkę Simpson zarobił w jeszcze głupszy sposób. Zaledwie pięć minut po tym sprowadził do parteru Girouda. Plan Wengera zakończył się zapewne jeszcze lepiej, niż mógł się tego Francuz spodziewać. Leicester musiało od teraz grać w „10”, a Arsenal mógł w końcu narzucić swój styl.
No Kante, no fun
Istotna była jeszcze jedna kartka w tym spotkaniu. W 57. minucie „żółtko” zobaczył Kante i tak naprawdę to był przełom tej rywalizacji. Od tego momentu Francuz musiał się pilnować. Nie mógł już tak agresywnie walczyć, co poskutkowało tym, że od momentu otrzymania tej kary nie zaliczył już odbioru do końca meczu. Jego późniejszą grę idealnie obrazuje ta sytuacja:
Widzimy tutaj pojedynek Kante z Walcottem. Dam sobie rękę uciąć, że w normalnych okolicznościach pomocnik Leicester wjechał by tu na wślizgu, lub nawet odebrał piłkę czysto i zapoczątkował kontratak. Kante jednak odpuszcza, dzięki czemu Walcott w tej sytuacji spokojnie go mija i kontynuuje akcję zespołu. Taka zachowawcza gra lidera środka pola gości dała Kanonierom ogromną przewagę i swobodę w rozgrywaniu piłki pod polem karnym.
To właśnie ta swoboda przyczyniła się do bramki wyrównującej dla Arsenalu. Gospodarze bez przeszkód rozgrywali piłkę na 30. metrze, nagle Ramsey przyspieszył, uruchamiając na prawej stronie Bellerina. Ten dośrodkował do Girouda, Francuz bez problemu zgrał piłkę, a Walcott z jeszcze mniejszym problemem umieścił ją w siatce. Ciężko mówić tu o jakimkolwiek błędzie. Nieporozumienie pomiędzy Morganem, a Huthem doprowadziło do tego, że obaj ofiarnie skoczyli w kierunku napastnika Arsenalu. Żaden jednak nie zapobiegł zagraniu, przez co Walcott pozostał sam jak palec. Od tej pory wiadomym było, że obraz gry nie ulegnie zmianie, póki podopieczni Wengera nie uzyskają prowadzenia.
Grunt to rozłożyć odpowiednio siły
Na pochwałę Arsenalu w drugiej połowie zasługuje to, jak znakomicie wykorzystali fakt, że grają w przewadze. Nie ograniczyło się to jedynie do tego, że od teraz mogli śmielej szturmować pole karne Schmeichela. Gospodarze swoją przewagę liczebną wykorzystywali na każdym kroku. Ataki Leicester nie były im już groźne:
Jeden Vardy jest tutaj osaczony przez czterech rywali. Leicester nie miało już w tym meczu możliwości, aby strzelić bramkę, bo zwyczajnie nie mieli z czego stworzyć tej możliwości. Vardy’emu poświęcona została większa uwaga i Anglik mógł już tylko w myślach sentymentalnie wracać do momentu z pierwszej połowy, kiedy to miał okazję do pojedynku jeden na jeden.
Niespodziewany polski wątek
Miłym zaskoczeniem był dla nas występ Marcina Wasilewskiego w tym spotkaniu. Polak uzupełnił lukę w obronie powstałą na skutek czerwonej kartki Simpsona. Wbrew temu, co mówi się o jego występie, uważam, że spisał się dobrze i gdyby nie jego zaangażowanie, to w doliczonym czasie Arsenał mógłby bronić wyniku, a nie szukać zwycięskiej bramki. Wasyl zapadnie w pamięci szczególnie Sanchezowi, którego nie odpuszczał na krok. Tak, jak w przypadku Simpsona, zdarzało się, że Polak sobie w tych pojedynkach nie za bardzo radził, ale z pewnością nie popełniał takich błędów, co jego poprzednik.
W tej sytuacji Wasyl idealnie wyczekał Chilijczyka i doskoczył do niego w najlepszym momencie, odbierając mu piłkę. Wielokrotnie blokował on też strzały skrzydłowego i niewątpliwie uprzykrzył mu życie tego popołudnia. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie ta nieszczęsna dla Polaka 94. minuta. Wtedy to Wasilewski, w stylu Lucasa z Liverpoolu, popełnił głupi faul, co jak się później okazało, kosztowało Leicester utratę punktu. Ja, mimo wszystko, oceniłbym występ Polaka na plus.
Kontrowersje – standard na Wyspach
Ponownie sędzia spotkania był tym, o którym mówiło się sporo po końcowym gwizdku. Zaczęło się już w 9. minucie, kiedy to Arsenal powinien otrzymać rzut karny za zagranie piłki ręką przez N’Golo Kante. Wiele mówiło się również o tym karnym, który arbiter podyktował. Według mnie była to słuszna decyzja, choć równie dobrze mogło się bez karnego obejść. Vardy idealnie jednak wykorzystał błąd Monreala i wyłożył się w polu karnym. Jasne, dołożył przy tym wiele od siebie i jasne, kontakt ten był niewielki, ale mimo wszystko Nacho Monreal dał arbitrowi pretekst do tego aby podyktować jedenastkę. A nawet jeśli ktoś uparcie twierdzi, że karnego tam nie było to niech uzna to za sumę dwóch sytuacji, bowiem w 50. minucie również Monreal lekko zahaczył Mahreza, za co również sędzia mógł (choć nie musiał) wskazać na 11. metr.
Posiadanie tym razem górą
Przechodzimy już do podsumowania tej analizy. Na koniec nasuwa się prosty wniosek – posiadanie wygrało z kontratakiem. Oczywiście kluczową rolę miała w tym czerwona kartka, ale jakoś musiało do niej dojść, a dwa głupie błędy Simpsona, to jednak błędy całej drużyny. Cała drużyna musiała więc za to słono zapłacić. Zasłużenie wygrywa zatem Arsenal, który mimo słabej pierwszej połowy, po przerwie zaprezentował się z dobrej strony i dzięki temu wciąż ma spore szanse na mistrzostwo.