Gdy wydawało się już, że liga jest rozstrzygnięta od dłuższego czasu, stała się rzecz bardziej normalna niż nienormalna, o czym często mówił Guardiola, czy Mourinho. Gdy w sezonie nie miałeś jeszcze nawet najmniejszej zniżki formy, to wiedz, że wreszcie takie obniżenie poziomu nadejdzie.
Chyba jeszcze nigdy nie było drużyny, która przez cały rok gra na tym samym poziomie, czy to dobrze, czy to źle. Nawet największe popychadła i lamusy czasami nie tracą punktów przez trzy kolejki, tak samo wielkie kluby od czasu do czasu nie zdobywają ich przez kilka spotkań. Niby jest to wtedy dziwne, ale biorąc pod uwagę, że gra się przez 10 miesięcy, jest to jak najbardziej naturalne.
W ostatnich trzech kolejkach Barcelona zdobyła zaledwie jeden punkt. Jest to naprawdę bardzo mało, nawet biorąc pod uwagę to z kim grali. Szczerze powiedziawszy przed tymi spotkaniami większość fanów katalońskiego klubu liczyło na 4/5 pkt. Oczywiście mówię o tych normalnych kibicach. Nie tych co na każdym kroku chwalą i wielbią Messiego. Tych którzy nawet podczas oglądania meczu Podbeskidzia z Termalicą cały czas mówią o Argentyńczyku, czego to on by tutaj nie zrobił. Mówię o innych – racjonalnych, którzy dostrzegają wady i wiedzą, że nawet Barcelonie może przytrafić się zniżka formy, a ten moment sezonu i trzy spotkania pod rząd z trudnymi rywali obligują wręcz do jeszcze większej intensywności i pracy, która co by nie mówić, po raz pierwszy w tym sezonie nie została wykonana należycie.
Barcelona straciła punkty z Realem Madryt na Camp Nou. Co oczywiście jest niespodzianką. Świadczą o tym chociażby kursy u bukmacherów. Za zwycięstwo Katalończyków bukmacherzy wystawiali kursy 1,60. Faworytem El Clasico była Barcelona, chociaż jak mawia stare piłkarskie porzekadło: derby rządzą się swoimi prawami…
Jeżeli Barca wygrałby z Realem Madryt, byłoby to jednoznaczne z mistrzostwem. Tak się jednak nie stało, ale był to tylko cichy alarm, który pomimo ostrzeżeń Pique czy Mascherano nie został należycie potraktowany. Ktoś może powiedzieć, że pierwszy sygnał to remis z Villarreal. Nie wydaje mi się w żadnym wypadku by tak było. Punkty zostały stracone co prawda w dziwny sposób, ale był to ciężki teren z drużyną która parę tygodni temu traciła do Realu Madryt zaledwie dwa oczka! Remis z czwartą siłą ligi Hiszpańskiej nie jest żadną wielką niespodzianką na tym etapie sezonu. Skoro zacząłem od środka, wróciłem do początku to teraz trzeba napisać parę słów o ostatniej porażce, tak przynajmniej mówi logika to coś co nazywam logiką. Czyli porażka na Anoeta, kolejna z rzędu w tej twierdzy. Nie wiadomo ile jeszcze lat przyjdzie czekać sympatykom Blaugrany, by wygrać na tym stadionie, ale wszystko wskazuje na to, że będzie to jeszcze długi czas. Bez względu na to, czy Barcelona jedzie tam w dobrej dyspozycji, czy w słabej, czy przyzwoitej, to zawsze przegrywa i gra bardzo słabo. Niedawno pisałem, że mecz Barcelony z Realem Madryt był najsłabszym od porażki z Celtą. Nie sądziłem, że tak szybko będę musiał zmienić zdanie w tej kwestii.
Tabela pokazuje, że Atletico Madryt oraz Real Madryt tracą do Barcelony odpowiednio 3 i 4 pkt. Rzeczywistość jest jednak odmienna, ponieważ w Hiszpanii na szczęście nie ma takiego zamieszania jak w Polsce i wszystko jest jasne i klarowne przynajmniej w tabelach, bo o sędziowaniu musiałbym napisać osobny felieton. Tak więc w przypadku równej sumy punktów na koniec sezonu decyduje bezpośredni mecz. Barcelona zarówno z Realem jak i Atletico wygrywa umowny dwumecz, tak więc nad Atletico ma 4 pkt przewagi, a nad Realem 5 pkt. Nie trudno wyciągnąć z tego wniosek, że klub z Katalonii nadal ma duży margines błędu. W przypadku, gdy drużyna Simeone wygra wszystkie spotkania do końca rozgrywek, a pozostało ich już tyko sześć, to Blaugrana może pozwolić sobie na jedną porażkę albo remis. Natomiast, jeżeli drużyna Zidana wygra wszystkie spotkania, to ekipa Lucho może pozwolić sobie na porażkę albo dwa remisy. Oba scenariusze z tym, że Real Madryt i Atletico nie stracą już punktów, wydają się jednak mocno naciągane.
Trudno stwierdzić, która z tych trzech drużyn ma najłatwiejszy terminarz, aczkolwiek myśląc racjonalnie, wydaje się, że to właśnie drużyna Cholo będzie miała najłatwiej. Podopieczni Argentyńskiego trenera zagrają bowiem cztery spotkania na własnym stadionie. Z tym, że czeka ich wyjazd do kraju Basków, gdzie o zgarnięcie pełnej puli punktów będzie bardzo ciężko. Dodatkowo co prawda na własnym stadionie, ale czeka ich jeszcze ciężkie spotkanie z Celtą Vigo. Trzecim, potencjalnie trudnym rywalem jest Malaga, chociaż tutaj również nie powinno być problemu. Poza tym zagrają jeszcze z nieprzewidywalnym Rayo Vallecano, Levante i w najbliższej kolejce z Granadą na Vincente Calderon. Mecz ten bez wątpienia jest z serii tych, gdzie po prostu trzeba zgarnąć trzy punkty.
Terminarz Realu Madryt wydaje się teoretycznie najtrudniejszy. Drużyna ze stolicy zagra trzy spotkania u siebie i tyle samo na wyjeździe. Zaczną od wyjazdu do Getafe, a właściwie to małej przejażdżki. Strata punktów w tym spotkaniu oczywiście nie wchodzi w grę i prawie pewnym jest, że drużyna Zidana zgarnie tutaj pełną pulę. Poza tym meczem czeka ich bardzo trudny wyjazd do San Sebastian i chyba nie muszę nikogo przekonywać, jak trudno zdobyć tam punkty, zarówno Barcelonie jak i Realowi. Ponadto na Santiago Bernabeu przyjedzie jeszcze Villarreal i Valencia. Co więcej, spotkania wyjazdowe z Deportivo i Rayo również wcale nie muszą należeć do najprzyjemniejszych. Tym bardziej, że defensywa Królewskich w potyczkach wyjazdowych nawet z największymi pachołkami ligi potrafi tracić kuriozalne bramki. Dodatkowo drużyna Paco Jemeza będzie chciała zemścić się za srogie lanie z pierwszej rundy, a o tym, że chłopcy – Paco Jemeza mają jaja, wie chyba każdy, kto choć trochę interesuje się Hiszpańskim futbolem. Podsumowując – tylko jedno spotkanie z pozostałych sześciu wydaje się bardzo łatwe. Chociaż jak mawia Dariusz Szpakowski, w futbolu nie ma nic pewnego i to właśnie z Getafe, Królewscy mogą stracić punkty, a pozostałe spotkania wygrają. Żyjmy jednak bardziej realistycznymi sondami, bo owszem to jest prawda i cuda się zdarzają w futbolu, ale bardzo rzadko.
Barcelona ze swoim terminarzem jest po środku w skali trudności. Podobnie jak Real Madryt, trzy spotkania zagrają u siebie i tyle samo na wyjeździe. Na obcych terenach przyjdzie im mierzyć się z Deportivo, Betisem i Granadą. Jeżeli obawiać się którejkolwiek z tych drużyn to chyba tylko Depo, które podobno gra w BBVA dzięki Barcelonie, więc klub z Galicji będzie miał doskonałą okazję żeby spłacić swój dług. Oczywiście są to żarty i zostawmy je na boku, ponieważ i tak jest ich w ostatnich latach aż nadto. Nie mogłem jednak oprzeć się pokusie, aby w ironiczny sposób przypomnieć o tym, że chodzi tylko o futbol czego w ostatnim czasie brakuje i to bardzo. Na Camp Nou, Barca w najbliższej kolejce zagra z Valencią, a następnie do stolicy Katalonii przyjedzie Sporting. Na końcu czekają nas derby Katalonii. Jedno jest pewne – mimo wszystko najtrudniej będzie z Valencią. Spotkanie z Espanyolem co prawda derbowe i wiem co pisałem o starym piłkarskim porzekadle. Jednak nie chce mi się wierzyć, żeby tak słaba drużyna na Camp Nou pomimo wielkiej mobilizacji była w stanie zagrozić Barcelonie, która to spotkanie po prostu wygrać będzie musiała. Możliwe też, że to będzie oficjalne zdobycie mistrzostwa, ponieważ ten mecz przypada na 37 kolejką. Nie wybiegajmy jednak w przyszłość chociaż nadal podtrzymuję opinię sprzed tygodnia, że tylko katastrofa może Barcelonie odebrać ten tytuł.
Skupiając się na terminarzach, trzeba również wziąć poprawkę na to, że często w końcowej fazie sezonu spotkania z drużynami z ostatnich miejsc wcale nie należą do najłatwiejszych. Zasada i tok rozumowania jest banalny. Te drużyny walczą o życie i nie odpuszczają żadnej szansy. Motywacja w sporcie potrafi zdziałać cuda, więc na tym etapie trzeba uważać na wszystkich. Pozostało 6 finałów zarówno dla drużyn z Madrytu jak i Barcelony. Jestem niemal przekonany, że każda z tych drużyn straci jeszcze punkty.
Czy Liga Mistrzów może wpłynąć na rozgrywki krajowe? Tak może i to z dwóch powodów. Jeżeli odpadnie Atletico podziała to na nich bez dwóch zdań w sposób motywujący. Na pewno skupią się na tytule mistrzowskim i powalczą do ostatniej kolejki. Jednak jeżeli z Ligą Mistrzów pożegna się Barcelona, albo Real Madryt skutek może być zupełnie odwrotny. Drugie uwarunkowanie to oczywiście mniejsza ilość spotkań, odpoczynek etc.
„Wciąż jesteśmy liderami Ligi” takich słów użył Lucho po ostatniej porażce Barcelony na Anoeta. Powiem więcej, Barcelona jest liderem i nadal ma margines błędu. Na początku sezonu taki scenariusz każdy brałby w ciemno. Kibice Barcelony zostali jednak rozpieszczeni do granic możliwości, ale nic w tym dziwnego, jeżeli drużyna która nie przegrywa od 40 spotkań, nagle zaczyna masowo gubić punkty. Kibice mogą tak reagować, takie ich prawo. Enrique jako trener ma świadomość tego, że tak stać się wreszcie musiało i zapewne jest zadowolony z tego, że jak do tej pory nie było jeszcze konsekwencji tej chwilowej zniżki formy. Biorąc pod uwagę czas tego spadku, czyli newralgiczny kwiecień. Brak konsekwencji jest nad wyraz optymistyczną wiadomością dla trenera Barcelony.
Liga zrobiła się ciekawsza, światełko w Madrycie zapłonęło. Nie jest jeszcze jednak tak widoczne, żeby obóz Barcelony panikował przed ostatnią fazą sezonu. W każdym razie czeka nas całkiem ciekawa końcówka sezonu. Dla dobra futbolu informacja idealna. Więcej dobrej piłki, a mniej sparingów.