Już dzisiaj będą mistrzami? Już dzisiaj stracą szansę na tytuł? To właśnie teraz pogrążą się na dnie ligowej tabeli? Czy to ten mecz będzie trampoliną, która wypchnie ich do góry? Na te i na kilka innych trudnych pytań odpowie nam najbliższa kolejka angielskiej ekstraklasy.
Wielkie granie rozpocznie sobotni mecz Crystal Palace z Newcastle, choć w tym wypadku słowo „wielkie” jest użyte nieco nad wyraz. Obydwa zespoły oscylują na granicy życia i śmierci. Orły z 39 punktami zajmują 16. lokatę, Sroki zaś uwiły gniazdo w strefie spadkowej. Liczba 30 punktów nie robi absolutnie żadnego wrażenia, nawet jeśli strata do ostatniego bezpiecznego Sunderlandu wynosi zaledwie jedno oczko. Newcastle po prostu musi walczyć o przetrwanie, tak jak robili to w meczu z Liverpoolem. Dramatyczny i wyszarpany ostatnimi resztkami sił, powrót, spowodował, że podopieczni Rafy Beniteza wyglądają jak nowo narodzeni. To już nie są ludzie, którzy snują się na boisku bez większego celu. Dzięki Hiszpanowi zaczęli być piłkarzami, którzy potrafią wykorzystać każdy błąd rywala do osiągnięcia swojego celu. Wydaje się, że klub znad rzeki Tyne zaczął odzyskiwać swój dawny charakter, czyli coś, co Crystal Palce straciło już jakiś czas temu. Stołeczny klub zanotował największy regres w całym sezonie BPL. Z drużyny, która walczyła o europejskie puchary, zmienili się w jakiś śmieszno-żałosny twór, będący obiektem politowań. Orły zapewne utrzymają się w angielskiej elicie, ale styl w jakim to osiągną będzie dość mało efektowny. Szczerze mówiąc, wolałbym wielki powrót Srok.
Arsene Wenger wydał ostatnio bardzo kontrowersyjne oświadczenie. Według francuskiego szkoleniowca Arsenal przegrał tytuł, bo atmosfera na trybunach jest nieodpowiednia. Zważywszy na grę Kanonierów, a w szczególności niektórych piłkarzy, można jednak uznać, że jest to atmosfera co najmniej adekwatna do prezentowanego poziomu. To nie jest Watford czy Bournemouth, żeby być usatysfakcjonowanym z remisu z Sunderlandem czy Crystal Palace. Choć jeśli mam być szczery, Szerszenie i Wisienki zapewne prezentowaliby większą chęć walki. Klub z Londynu jest jednak statyczny niemal tak bardzo jak jego menadżer podczas okienka transferowego. Wydawanie śmiesznych 20 milionów może być zrozumiałe, kiedy nazywasz się Derby County, a nie w momencie, w którym jesteś teoretycznym potentatem do mistrzowskiego tytułu, ale nadal nie masz dobrego napastnika. W tej sytuacji trudno mi wspierać Kanonierów w meczu z Norwich City. Kanarki dopiero co awansowały do angielskiej elity, a znajdują się w strefie zagrożenia. Punkty przydadzą im się równie bardzo, co zimny prysznic właścicielom stołecznego klubu.
Na nic zdała się dramatyczna walka z Borussią Dortmund. Liverpool uśpił kilka milionów osób w czwartkowym meczu Ligi Europy. Współwinnym jest Villarreal, problem jednak w tym, że to hiszpańska drużyna ten mecz najzwyczajniej w świecie wygrała. Wygrała go jednak w sposób zasłużony, bo ekipa z miasta Beatlesów miała zdecydowanie mniej klarownych okazji. Co typowe dla fanów The Reds, spora krytyka wylała się na trenera, nawet jeśli ten nazywa się Jurgen Klopp i jest jednym z najbardziej cenionych szkoleniowców na świecie. Kibice oskarżali Niemca o złe ustawienie na boisku, słabą rotację i jeszcze gorsze zmiany. Krótko mówiąc – jesteś waćpan równy z Rodgersem. Mam wobec tego przeświadczenie graniczące z pewnością, że ze Swansea City zespół Liverpoolu pokaże to, na co ich stać. Walijczycy prezentują się fatalnie w tym sezonie, a ich aktualny włoski trener w dość nieudolny sposób walczy o przedłużenie kontraktu. Były menadżer BVB wydaje się być facetem, który lubi takie sytuacje wykorzystywać, tym bardziej, że Łabędzie z The Reds wygrali w Premier League zaledwie raz – w 2012 roku.
Jeśli Leicester City wygra właśnie to spotkanie, to zostanie oficjalnie mistrzem Anglii w tym sezonie. Trzy oczka. Trzy małe punkciki dzielą ich od największego sukcesu w swojej historii, a zarazem od największej niespodzianki w erze Premier League. Zapomnijcie o Blackburn Rovers, przyjmijcie Lisy w swe ramiona. Na ich drodze do Edenu stanie Manchester United. Klub, który nadal nie może wrócić na właściwe tory, nawet jeśli ostatnio udało im się awansować do finału krajowego pucharu. Czerwone Diabły nadal liczą się w walce o Ligę Mistrzów, problem w tym, że maja niewielką przewagę nad West Hamem, który swój mecz rozegra z West Bromem. Nie muszę chyba dodawać, że to nie zespół z Birmingham jest faworytem w tym spotkaniu. Leicester będzie więc walczyło o szpaler na Stamford Bridge, jest jednak jedno istotne osłabienie. Jamie Vardy opuści to spotkanie. Choć wydawało się, że czołowy snajper angielskiej ekstraklasy będzie mógł wystąpić w tym meczu, to komisja zdecydowała o przedłużeniu kary dla Anglika. Wróci on na Chelsea być może już z tytułem mistrza Anglii 15/16 i będzie jeszcze bogatszy niż Claudio Ranieri, na którego czeka piękne pięć milionów funtów. To może być niedziela cudów.
Plany te będzie próbował pokrzyżować Tottenham, który w poniedziałek stanie naprzeciw The Blues w derbach Londynu. Spurs mają jednak ten dyskomfort, że będą rozgrywać swoje spotkanie już po meczu Leicester City. Oznacza to tyle, że mogą po prostu już nie mieć o co walczyć. Że ten najważniejszy na Wyspach tytuł uciekł im tak, jak uciekał Gerrardowi przez lata kariery. Co gorsza nadal nie znamy przyszłości szkoleniowca Tottenhamu. Argentyńczyk nadal nie złożył podpisu pod nową umową, a jego wzrok skierowany w stronę Old Trafford wzbudza zastanowienie i lekkie przerażenie nie tylko u Adele. Kto wie czy to nie strata Pochettino byłaby większą porażką klubu z White Hart Lane. Kto wie czy były szkoleniowiec Southampton nie jest wart więcej niż mistrzostwo Anglii. Nikt jednak nie każe Tottenhamowi rezygnować z walki o ten tytuł. Wręcz przeciwnie, wielu chce, by walka była cały czas nakręcana. Szkopuł tkwi jednak w tym, że na ostatnie pięć spotkań między Chelsea a Kogutami, Spurs wygrali zaledwie raz.