Gdy w połowie września Borussia upokarzała mistrza Polski w pierwszej kolejce Ligi Mistrzów, nikt nie przypuszczał, że ci sami zawodnicy za trzy miesiące rozegrają mecz o być albo nie być w europejskich pucharach. Jeżeli ktoś dodałby do tej wizji zwycięstwo, wysłalibyśmy go do najbliższego psychiatry. A jednak to się stało! Legia po 21 latach wygrała mecz w Champions League i wiosną zagra w 1/16 finału Ligi Europy.
W telewizji pojawia się coraz więcej pojawia się programów opartych na przemianach. Dama zmienia się w wieśniaczkę, innym razem odwrotnie. Czasem ktoś zmienia nos, poprawia usta czy inne rzeczy. Mimo to nie było do tej pory transformacji na taką skalę, jaką pokazała Legia Warszawa. Od zbieraniny chłopaków bez pomysłu i ambicji, przez radosny, beztroski futbol, po wyrachowaną i dojrzałą drużynę. Wszystko zmieniło się od przyjścia do klubu Jacka Magiery. Trenerowi należą się ukłony. Zebrać zawodników, którzy przegrywają „na dzień dobry” 0:6, i uczynić z nich zespół potrafiący zremisować z Realem i wygrać ze Sportingiem, to nie lada sztuka. Jego zatrudnieniu towarzyszyły wątpliwości. Czy będzie potrafił wyciągnąć zespół z kryzysu? Czy poradzi sobie osobowościami w szatni? I wreszcie, czy jest już gotowy na takie wyzwanie i czy przeskok z 1. ligi do Champions League nie okaże się zbyt gwałtowny? Doskonałą intuicją wykazali się właściciele Legii i teraz zbierają tego owoce. To byś historyczny wieczór przy Łazienkowskiej.
Pełny stadion, miliony przed telewizorami, świetnie opakowany produkt. Tak wyglądało spotkanie z wielką europejską piłką. Organizacyjnie udało się to udźwignąć i obyło się bez żadnej wpadki. Najważniejsze było jednak to, co działo się na murawie. Tam zobaczyliśmy mecz piłkarski, a nie piłkarzyki, jak to miało miejsce w Dortmundzie. Legia pozostawała skoncentrowana, zdyscyplinowana, ale w żadnym momencie nie była speszona czy stremowana. Widzieliśmy jedenastu pewnych siebie facetów, którzy wiedzieli, po co tam są i o co grają. Zaczęło się od bramki ze spalonego Prijovicia. Więcej sygnałów ostrzegawczych już nie było. W 30. minucie Guilherme pokonał Rui Patricio i dał gospodarzom prowadzenie, którego legioniści nie wypuścili już z rąk do końca meczu. Kilka razy po Łazienkowskiej niósł się dźwięk potężnego grzmotu, kiedy z serc fanów Legii spadały kamienie. Tak było na początku drugiej połowy, kiedy piłka trafiła w rękę Adama Hlouska. Sportingowi należał się rzut karny, a sędzia Rocchi popełnił błąd. Mistrzowie Polski imponowali inteligencją. Świetny mecz rozegrał Odjidja-Ofoe, który zachwycał dynamiką i podejmowanymi decyzjami. Bezradny w bezpośredniej konfrontacji z Belgiem był mistrz Europy – William Carvalho – który za jeden z fauli został ukarany drugą żółtą kartką. Do formy z Euro zdaje się wracać Michał Pazdan, a kolejny bardzo dobry mecz w tym sezonie ma za sobą Arkadiusz Malarz.
Kiedy Magiera obejmował warszawski klub, postawił przed drużyną trzy cele do osiągnięcia w europejskich rozgrywkach: strzelić bramkę, zdobyć pierwszy punkt i wygrać mecz. Dzisiaj odhaczył ostatni punkt ze swojej listy. Czekamy na kolejne wyzwania, a jeszcze bardziej na ich realizację. Polski zespół wygrał mecz Ligi Mistrzów po 21 latach przerwy. Gdy Jerzy Podbrożny strzelał dającą zwycięstwo bramkę Blackburn Rovers, nie było mnie jeszcze na świecie. Chyba nikt nie wyobraża sobie podobnego czasu oczekiwania na kolejne takie spotkanie. Apetyt rośnie w miarę jedzenia i oczekiwania względem Legii będą jeszcze większe.
Legia rozegrała dziś wielki mecz. Spełniła oczekiwania i 12 grudnia o 13:00 będzie wyczekiwać swojego rywala w 1/16 finału Ligi Europy.