„Rooney, o matko boska! Co za bramka, przecież to jest w ogóle niepojęte!” – krzyczał po bramce Anglika w derbach Manchesteru w 2011 roku Andrzej Twarowski. To był ostatni dobry sezon w wykonaniu jednego z najwybitniejszych angielskich piłkarzy w historii. Piłkarza, który dziś jest cieniem dawnego siebie i „jedzie” na nazwisku, jednak nie wyobrażam go sobie grającego w innej lidze niż Premier League.
Ostatnio coraz częściej możemy trafić na plotki, według których Rooney miałby odejść z Manchesteru United. Dziś natknąłem się na informację łączącą go z… Napoli. Podobno pomocnik całkowicie stracił zaufanie w oczach Mourinho i może się pakować, dlatego – według jednego z portali – został zaoferowany włoskiemu klubowi. Przeczytałem i nie dawałem temu wiary, zresztą wciąż trudno mi wyobrazić sobie Rooneya grającego poza Anglią.
Trzeba przyznać, że to już nie ten sam zawodnik, co kiedyś. Wolniejszy, ociężały, co przekłada się na operowanie piłką. Oczywiście, wciąż miewa przebłyski dawnego, genialnego siebie, bo talent się ma, a nie miewa. Jednak trzeba dołożyć do tego ciężką pracę, a u Rooneya widać braki w tym elemencie. Kilka sezonów temu postanowiono wycofać go ze szpicy do linii pomocy, grał więc na „dziesiątce”, na skrzydłach, a nawet jako… środkowy pomocnik! Zmienił się jako piłkarz, ale w nowych rolach nie potrafił odnaleźć się na stałe, a do starej wrócić już nie mógł – czegoś brakowało.
Po odejściu sir Aleksa Fergusona runęła cała pozycja Manchesteru United w światowej piłce, a kolejni trenerzy nie potrafią przywrócić dawnego stanu. United nie grało już tego co wcześniej, a największą winą obarczano właśnie Wayne’a. To na nim oparto grę całej drużyny, w nim pokładano największe nadzieje i wreszcie – na niego zrzucono całą odpowiedzialność za wyniki. Grał przecież na Old Trafford od wielu lat, był już doświadczonym piłkarzem, przed którym było jeszcze wiele lat gry. Mimo wszystko nie podołał. W opinii wielu dlatego, że zabrakło klasowych piłkarzy obok niego. Skończyła się epoka Scholesa, powoli odchodził Giggs, a następcy – choć najgorsi nie byli – nie potrafili dać chociaż połowy tego, co klubowe legendy. Dziś „Czerwone Diabły” są półkę niżej od najlepszych klubów, a Rooney miałby problemy z zajęciem bezpiecznego miejsca w rankingu typu TOP 50 piłkarzy na świecie.
W trwającym sezonie kapitan klubu i reprezentacji coraz częściej rozpoczyna mecze na ławce rezerwowych. Nie daje wymaganej jakości i jest wielce prawdopodobne, że wkrótce będzie musiał zmienić otoczenie. Stanie przed nowymi wyzwaniami, co może mu dodać motywacji. Jednak jest jeden warunek, musi pozostać w Anglii.
Nie widzę bowiem Rooneya w innej lidze, w innym kraju, gdzie kluczowe są inne aspekty gry. 31-latek to idealny przykład zawodnika skrojonego na angielską piłkę. Całe piłkarskie życie spędził w Premier League, można powiedzieć, że zjadł na niej zęby (choć w jego przypadku bardziej pasowałoby sformułowanie „zjadł włosy”). Nigdy nawet nie był blisko wychylenia nosa poza Wyspy, bo tam czuł się najlepiej. Widzicie teraz Rooneya grającego włoski, skupiony na defensywie futbol? Wyobrażacie sobie go w La Liga, w której obecnie nadawałby się na klub najwyżej pokroju Sevilli lub Villarrealu? A może pasowałby Wam do dyscypliny taktycznej, jaką prezentują kluby Bundesligi (takie Schalke np.)? Mnie nie, każda z tych opcji równałaby się w moim mniemaniu totalnej porażce. Zresztą, ilu Anglików gra obecnie poza ojczyzną? Anglicy zawsze mieli to do siebie, że najlepiej grało im się na własnym podwórku.
Jeśli więc miałby odejść, to dokąd? Jakiś czas temu trafiłem na wypowiedź Ronalda Koeamana, który przyznał, że z chęcią przyjąłby go w szeregi Evertonu i wydaje się to bardzo rozsądną opcją. Zawodnik wróciłby do korzeni, a w dodatku do klubu, który nie gra o najwyższe cele. Nie oszukujmy się, Rooney w prezentowanej w ostatnich sezonach formie nie jest piłkarzem nadającym się na fundament drużyny chcącej zawojować świat. Przy tym Evertonie pozostańmy, a pogłoskom dotyczącym Napoli nie dawajmy wiary – zresztą, redakcyjny kolega Tomek zajmujący się calcio już je zdementował. Mówię Rooney, myślę Premier League – też tak macie?