Mrużąc oczy: Gonzalo Higuain, czyli sprawa wielkiej (nad)wagi

big-fat-higuain-826-510

Kiedy Gonzalo Higuain przechodził minionego lata do Juventusu, tematem numer jeden była ogromna suma odstępnego. Gdy Argentyńczyk wyszedł w końcu na boisko, liczyła się już tylko ogromna… waga. Klocowaty, grubawy, spasiony – zdawało się, że nikt nie zatrzyma karuzeli śmiechu, aż w końcu uczynił to sam zawodnik. Wszystko wskazuje na to, że 2017 będzie rokiem smukłego Higuaina. Może Was zaskoczę, ale napastnik, choć zdecydowanie chudszy, urósł w moich oczach jak nigdy do tej pory. 

Przyznać się – ile osób czytających te słowa schudło przez święta? Nikt?

(Nie no, „Gruby”… opuść tę rękę)

Nie przejmujcie się (ty, „Gruby”, też nie), kiedy sobie pofolgować, jak nie podczas Bożego Narodzenia? Po coś się to całe żarcie pichci, nie? Na kimś zresztą siłownie po pierwszym zarobić muszą. Pytam jednak nie bez powodu. Wszystko rozchodzi się bowiem o to, że zupełnie inną strategię na końcówkę 2016 roku obrał Gonzalo Higuain.

Naczelny grubas Serie A zrzucił już całkiem duże co nieco w trakcie pierwszej połowy sezonu, jednak dopiero w trakcie przerwy świątecznej przystąpił do ostatecznego starcia z nadwagą. Wygrał tak ostatnią potyczkę, jak i całą wojnę, czym nie omieszkał pochwalić się na Instagramie. Szczerze? Ciekaw jestem, jak długo planował intensywne święta i Nowy Rok. Cholera, nie zdziwiłbym się wcale, gdyby myślał o tym od dawna, a satysfakcji, z jaką musiał poniższe zdjęcie wrzucać w media społecznościowe, nie potrafię sobie wyobrazić.

Jedno jest pewne, panie Gonzalo. Udało się. Koniec z żartami o najdroższym świniaku w historii. O milionie euro za każdy kilogram. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. A ten gruby, kto nie schudnie. Skoro już przeszedł pan do czynów, to teraz należałoby dołożyć kolejny cios, tym razem już nokautujący niedowiarków. Czekam na naprawdę grubą grę na boisku. Nadwaga zrzucona, czas zrzucić nie mniejszy balast – ten pieniężny.

Trochę już tego się spłaciło, choć słyszę i takie głosy, że Argentyńczyk będzie wart kasy, jaką na niego wydano dopiero wtedy, gdy przyczyni się do sukcesu w Lidze Mistrzów. Brzmi sensownie, bo sam zdaję sobie sprawę, że ligę włoską „Stara Dama” wygrałaby tak czy inaczej. Gonzalo, jak doskonałego sezonu by nie rozgrywał, nie zmieniłby właściwie nic. Choć samo posunięcie z osłabieniem Napoli było genialne, to na pewno samo w sobie niewarte jest blisko 100 milionowej inwestycji. „Azzurri” to nie aż tak poważny pretendent do tronu „Bianconerich”.

Jeśli mielibyśmy dotychczasowy sezon króla strzelców Serie A poprzednich rozgrywek oceniać jedynie przez pryzmat statystyk, to nie ma mu zbyt wiele do zarzucenia. Zresztą przytyki odnoszące się do nadwagi wyśmiał już w pierwszym meczu, w kilka minut po pojawieniu się na boisku 20 sierpnia, kiedy to jego gol dał zwycięstwo Juventusowi 2:1 nad Fiorentiną. Później swoją przydatność tylko potwierdzał – czy to dopiettą z Sassuolo, czy dubletem przeciwko Torino. Zdarzały się jednak przestoje, a takowe były z automatu wykorzystywane przez przeciwników Argentyńczyka. Zarówno tym za, jak i przeciwko mistrzowi Włoch.

Oczywiście, kilka trafień można wymagać od napastnika za kilkanaście milionów euro. Od największego transferu lata we Włoszech należy oczekiwać więcej. Proporcjonalnie. Stąd też sam do tej pory rzadko chwaliłem Gonzalo, bo nie uważałem, by do tej pory w Turynie popisał się czymkolwiek, czego nie powinno się kupować w pakiecie z takim graczem. Ostatnie przedświąteczne trafienie, to dające wygraną 1:0 nad Romą w meczu o (niemal) scudetto, było pierwszą poważną cegiełką Higuaina w Turynie. Choć ponownie – za przyczynienie się do wygrania Serie A nikt mu przy J-Stadium pomnika nie postawi.

Wszyscy czekają na heroizm w Lidze Mistrzów. Na to trzeba będzie jednak jeszcze chwilę poczekać, zatrzymajmy się więc na dłuższy moment przy suchych statystykach. Kłamią czy nie, Gonzalo wciąż znajduje się w czołówce najlepszych strzelców Serie A, dziesięć goli na koncie to całkiem niezły wyczyn. Na powtórkę z poprzedniego sezonu nie ma co liczyć, ale o tym wiedzieli chyba nawet najbardziej niepoprawni optymiści. Mówią, że nic dwa razy się nie zdarza – to kłamstwo. Ale cuda? Słyszeliście, by Jezus dwukrotnie przemienił wodę w wino? No właśnie.

Stąd też za kluczowy należy uznać sam fakt walki o obronę korony Capocannoniere oraz przyzwoite (normalne) wyniki pod bramką rywali. Dlatego nie zdziwiłoby mnie wcale, gdyby Higuain postanowił nie tyle osiąść, co pozostać na laurach i nic nie robić ze swoją nadwagą. Przecież gra nieźle, drużyna wygrywa i póki co nie dzieje się nic, co miałoby świadczyć o zmianie takiego stanu rzeczy. Samozadowolenie (bez skojarzeń!) to jedna z najgorszych pułapek XXI wieku. Zawsze trzeba chcieć czegoś więcej, stagnacja zabija powoli, ale nieubłaganie.

W związku z tym właśnie budująca jest przemiana fizyczna napastnika „Starej Damy”. Argentyńczyk wciąż chce, wciąż widzi przed sobą cele, które pragnie osiągnąć. Przede wszystkim jednak – zrzucając wszystkie nadprogramowe kilogramy, potwierdził, że cały czas jest profesjonalistą.

Bo choć nigdy nie miałem nic przeciwko brzuszkowi Gonzalo, to uznawałem go za lekceważące podejście do własnych obowiązków. Jestem człowiekiem ambitnym, w pracy aż nadto obowiązkowym. O ile jestem wymagający wobec innych, to zdecydowanie więcej wyciskam z samego siebie (czasem chyba aż za dużo, ale to temat na zupełnie inny, niepiłkarski tekst). Mógłbym czasem puścić tekst, z którego jestem niezadowolony, w który nie włożyłem serca. Bo wyświetlenia, bo reklamy, bo kasa musi się zgadzać. Ba! Mógłbym nawet olać artykuł po napisaniu i nawet go nie przeczytać. Przecież mam korektę, niech sprawdzi potencjalne błędy…

Tyle, że tu nie o kasę, nie o moją wygodę i nie o tysiąc innych wymówek powodów chodzi. Wszystko rozbija się o prostą sprawę – szacunek. Szanuję moich czytelników, szanuję Wasz czas i zawsze staram się, by wszystko to, co wypuszczam spod palców, spełniało nie tylko Wasze, ale również moje standardy. Tylko wtedy mógłbym czuć się w porządku wobec Was, czyli było nie było, tych, którzy mi płacą wejściami.

Analogicznie – sportowy tryb życia, sportowa sylwetka i sportowa postawa to dla mnie oznaka szacunku piłkarza do klubu, w którym pracuje, i widza, który go ogląda. Niby estetyka, niby nic. Ale – posłużę się na koniec znanymi nam wszystkim słowami skrzydlatymi – to są właśnie te detaleI właśnie za te detale, za ten szacunek mi okazany, zdecydowanie bardziej szanuję pana Higuaina.

Dziękuję, Gonzalo.