Całe piłkarskie życie związany był z Southampton F.C., do którego trafił już w wieku 12 lat. Potem – mając w pamięci boje „Świętych” w niższych ligach – spędził z nią kilka lat w League One i Championship. W Premier League pokazał się dopiero po awansie swojej drużyny do elitarnego grona, w wieku 24 lat.
Często bywa tak, że zawodnicy pokazujący się z dobrej strony w niższych ligach, w tej najważniejszej po prostu znikają. Nie radzą sobie pod względem sportowym, nieraz też mentalnym. Adam Lallana zadanie miał trudne – po awansie przejął opaskę kapitańską, co obarczało go dodatkową presją. Grał wszystko od 1. do ostatniej minuty, zanotował kilka bramek i asyst. W połowie sezonu doznał kontuzji kolana, przez którą opuścił siedem kolejek, a po powrocie stopniowo wchodził do składu. Kolejny sezon, 2013/2014, to już popis Anglika i zwrócenie na siebie uwagi całego piłkarskiego świata, w tym selekcjonera reprezentacji. Imponujący dorobek dziewięciu bramek i ośmiu asyst w połączeniu z miłą dla oka grą zwiastował duży transfer.
Po zawodnika zgłosił się Liverpool, a pomocnik pierwszy raz w życiu musiał przeprowadzić się na północ Anglii. Oczekiwania były duże, ale nic nie wskazywało na to, by Lallana miał rozczarować. Proces adaptacji przebiegał jednak po prostu źle. Adam grał sporo, ale był niewidoczny, bierny i nie dawał drużynie tego, czego od niego oczekiwano. Grał, bo był po prostu niezły, a trenerzy nie mieli lepszego wyboru. Kiedy już większość osób zwątpiła, że z tej mąki będzie chleb, do klubu przyszedł Juergen Klopp.
Niemiec, znany z dobrego podejścia do swoich podopiecznych, od razu wziął w obroty również Lallanę. Zaczęło to procentować, a Anglik małymi kroczkami zaczął wracać do oczekiwanego poziomu. Przełomowy okazał się ten sezon. Mając za partnerów pewniaka Coutinho, robiącego postępy Firmino i nową gwiazdę – Sadio Mane, można było zastanawiać się, czy dla Lallany znajdzie się miejsce w składzie. W każdej drużynie szuka się trzonu bądź kilku zawodników, których można nazwać filarem robiącym różnicę. I tak jak w Barcelonie jest to MSN, w Realu BBC, tak w Liverpoolu można wskazać takie trio, co ciekawe będące skróconym zapisem nazwy klubu. LFC – Lallana, Firmino, Coutinho. To oni odpowiadają za genialną ofensywę, która zdobyła w tym sezonie najwięcej bramek. Warto podkreślić fakt, że przez ich genialną grę w składzie zbędny jest typowy napastnik, co jak na warunki Premier League wydawać by się mogło niemożliwe. Dopiero kontuzja Coutinho otworzyła drzwi przed Divockiem Origim. Dokładając do tego Mane, mamy obraz istnej maszynki do strzelania goli.
No midfielder in Europe's top 5 leagues has been involved in more goals this season than Adam Lallana (14).
7 assists
7 goals pic.twitter.com/SXoSd7vdhf— Squawka Football (@Squawka) December 31, 2016
Rola Adama Lallany jest w niej kluczowa. Obecnie to najlepszy pomocnik w całej Europie (w pięciu najsilniejszych ligach), jeśli chodzi o klasyfikację kanadyjską – zgromadził po siedem goli i asyst. Dodatkowo, w całym 2016 roku zamieszany był w 21 bramek (11 goli, 10 asyst) – najwięcej z całej ligi. Ten, kto ogląda mecze „The Reds”, wie, że Anglik jest bardzo, ale to bardzo solidny i równy. Nie czaruje tak często jak jego brazylijscy koledzy z pomocy, ale praktycznie nie ma meczu, w którym byłby pod grą, popełnił jakiś rażący błąd czy zmarnował stuprocentowe szanse. Co ma podać, podaje, co ma strzelić – strzeli. Szwajcarska precyzja i niemiecka pracowitość w angielskim wydaniu. Najlepszych zawodników wyróżnia przede wszystkim powtarzalność i regularność, bo przeplatanie występów genialnych słabymi nigdy nie będzie tak doceniane. Czy właśnie to może dać Lallanie miano najlepszego pomocnika ligi?