Alexis Sanchez to piłkarz, o którym głośno od okolic 2010 roku. Wtedy to – jako zawodnik Udinese – ściągnął na siebie uwagę wielkich europejskich klubów dzięki swojej szybkości, technice, sile… Atutów było co nie miara. Ostatecznie w 2011 roku przeszedł do Barcelony – drużyny, która właśnie świętowała triumf w Lidze Mistrzów. Wydawało się, że będzie jej filarem na lata, jednak zawsze pozostawał w cieniu Messiego i nie bardzo mu to odpowiadało. Potem przyszedł Neymar i stało się jasne, że nadszedł czas na zmiany.
Padło na Arsenal. Klub z bogatą historią, który co roku – niestety tylko teoretycznie – walczy o najważniejsze trofea. Razem z Oezilem mieli wprowadzić drużynę na jeszcze wyższy poziom, na którym w końcu przestało by brakować tego, co decydowało o niepowodzeniach w poprzednich latach. Jak wiemy, nie udało się.
Sanchez jest oczywiście gwiazdą zespołu, w wielu przypadkach ciągnie jego grę i decyduje o wynikach. Ale jest też bardzo ambitny, chce wygrywać i zdobywać trofea. Z racji że jesteśmy zmuszeni odpocząć chwilę od Premier League, przypomnimy, co stało się w ostatniej kolejce. 3 stycznia „Kanonierzy” udali się na Vitality Stadium, by zmierzyć się z miejscową drużyną „Wisienek”. Nie trzeba mówić, kto był faworytem spotkania. Ku zaskoczeniu kibiców i złości tysięcy osób mających ten mecz na kuponie, do przerwy gospodarze prowadzili dwoma golami, a po przerwie dołożyli kolejnego. Tak jak punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, tak oczekiwania co do wyniku zależą od cyferek na tablicy i minuty meczu.
Przed meczem dla gości liczyło się tylko zwycięstwo, ale w przerwie większość marzyła pewnie tylko o odrobieniu strat i wywalczeniu choćby punktu. Większość, ale nie Sanchez. Po tym, jak sam rozpoczął strzelanie w 70. minucie, a po pięciu kolejnych padł gol kontaktowy, oczekiwania Chilijczyka tylko się umocniły. Złościł się, kiedy koledzy dokonywali złych wyborów, kiedy zamiast do niego, grali długie piłki „na stratę”, lub po prostu brakowało dokładności w kluczowych momentach. Wyraźnie pokazał to gol Oliviera Giroud, który po bramce na 3:3 w 92. minucie cieszył się, jakby dał wygraną, podczas gdy Sanchez prędko chciał udać się na swoją połowę. Czasu nie było dużo, ale takiej samej postawy oczekiwał od kolegów – walki do końca.
Niestety dla gości, ta sztuka się nie udała, a Arsenal stracił ważne dwa punkty. Po końcowym gwizdku Alexis dał upust swej irytacji, machając rękoma i mówiąc coś pod nosem ze wściekłą miną. Jak się później okazało, był to dopiero początek.
Video: Alexis Sanchez with a furious reaction after the full-time whistle in tonight's 3-3 draw with Bournemouth. https://t.co/R2gVEHqQrc
— afcvideo (@afcvideo) January 3, 2017
Otóż po meczu, w tunelu, zawodnik ciskał rękawiczkami. Natomiast w szatni siedział, nie patrząc i nie odzywając się do nikogo. Powodem miało być wspomniane celebrowanie ostatniego gola, zamiast walki o kolejnego. Oczywiste jest, że takie sytuacje nie budują dobrej atmosfery w szatni. Co gorsze, nie był to pierwszy taki przypadek. W grudniowym spotkaniu z City Alexis już od początku meczu denerwował się na kolegów.
Alexis Sánchez has been furious at his teammates since the first minute, constantly shouting and pointing. Not in a good mood at all today. pic.twitter.com/1gwm4js6r3
— Messi Minutes (@MessiMinutes) December 18, 2016
Obecna sytuacja Chilijczyka skłania do coraz poważniejszych przemyśleń na temat jego przyszłości. W końcu nie ma podpisanej nowej umowy, a obecna wygasa w 2018 roku. Do tego ciągłe czepianie się partnerów z zespołu i ogromna frustracja. Wydaje się, że Sanchez jest wyraźnie zawiedziony tym, jak gra Arsenal, a jego ambicja wykracza poza możliwości drużyny. Czy przez to postanowi odejść, poszukać nowych wyzwań i drużyny, która zaspokoi jego potrzeby? Wiadomo, że po odejściu z Barcelony trudno będzie gdziekolwiek zaznać tego samego uczucia, które towarzyszyło grze z Xavim, Iniestą czy Messim.