Kazimierz Górski mawiał, że mecz można wygrać, przegrać albo zremisować. Prawda stara jak świat, gdyż rzeczywiście niemożliwością jest być w futbolu wiecznym zwycięzcą, porażki też muszą się przytrafić. I o ile dana drużyna ponosi je w równej, uczciwej walce, o tyle łatwiej przychodzi ich akceptacja. Trudniej przejść obok nich jednak obojętnie, gdy zespół traci bramkę decydującą o losach spotkania z rzutu karnego, który przeciwnik otrzymał w wyniku symulowania faulu. I powstawaniu tego typu sytuacji mają zamiar przeciwdziałać oficjele z angielskiej federacji futbolu.
W piłce nożnej zawodnicy ze skłonnościami do symulowania fauli zawsze byli, są i będą, co nie znaczy jednak, że nie warto z nimi walczyć. W Premier League, jak w każdej innej lidze, nie brakuje piłkarskich aktorów, mających sprawdzone sposoby na przechytrzenie sędziów, ale istnieje szansa, że już niebawem nawet, jeśli po raz kolejny zdołają tego dokonać, zostaną za to ukarani. Greg Clarke, szef FA, chciałby bowiem, by w Premier League zaczął obowiązywać podobny przepis, co w Szkocji.
Władze tamtejszej federacji piłkarskiej od 2011 r. mają prawo karania symulantów na podstawie nagrań wideo. Oznacza to, że jeśli nawet któryś z piłkarzy Scottish Premiership zdoła zrobić w balona danego arbitra i wymusić na nim podyktowanie (na przykład) rzutu karnego, po zakończeniu pojedynku musi liczyć się z tym, że może zostać zawieszony na dwa kolejne mecze.
Wydaje się, że przeniesienie opisywanego przepisu z ziemi szkockiej na angielską byłoby dobrym pomysłem. Zresztą w innych krajach, także tych spoza Wysp Brytyjskich, tego typu rozwiązanie również mogłoby się sprawdzić. Wiadomo przecież, że futbol w ostatnich latach znacznie ewoluował i najlepsze drużyny rozgrywają swoje akcje niekiedy w błyskawicznym tempie, co sprawia, że sędziowie mają duże problemy z podejmowaniem słusznych decyzji. A skoro często w wyniku tego boiskowi aktorzy unikają kar, czas najwyższy zacząć pociągać ich do odpowiedzialności już po ostatnim gwizdku arbitra.