Nie od dziś, a nawet nie od wczoraj, wiadomo, że włoskie stadiony wymagają nie tyle remontów, co w zdecydowanej większości zrównania z ziemią. Na szczęście Juventus dał dobry przykład i w Italii nareszcie zauważono, że mistrzostwa świata w 1990 roku skończyły się jakiś czas temu i trzeba iść do przodu. Sposób, w jaki „Stara Dama” uciekła w ostatnich sezonach reszcie stawki, wyznacza trendy – niezbędne jest zerwanie się ze smyczy miejskiej administracji, dzierżawa obiektu to nie rozwiązanie. Problem w tym, że nie jest to takie proste, jak mogłoby się wydawać, o czym właśnie przekonała się AS Roma.
Wczoraj doszło do odrzucenia projektu Stadio della Roma, który miał zostać nowym domem „Giallorossich”. Powodem są problemy z drogami dojazdowymi i bezpieczeństwem na tychże, a także zbyt mała liczba miejsc parkingowych. Przede wszystkim jednak odmowę motywowano „brakami w dokumentacji”. Tyle oficjalnego pieprzenia. Wszyscy we Włoszech zdają sobie bowiem sprawę, w czym rzecz. Miasto rok w rok wyciąga spore pieniądze od klubu za dzierżawę starego Stadio Olimpico i nie chciałoby wypuszczać zbyt szybko dojnej krowy z rąk. Bo że prędzej czy później projekt zostanie zaaprobowany, to pewne. Ale dzięki opóźnieniom, wyciskać kasę będzie można rok, dwa lata dłużej.
Obiekt miałby stanąć w miejsce hipodromu Tor di Valle, więc odpada tutaj problem wygospodarowania miejsca na budowę, z jakim zmagał się swego czasu Milan. Amerykańscy właściciele od początku przejęcia władzy w Romie wiedzieli, że nowy stadion jest niezbędny, nie podobała im się wizja płacenia miastu. Przykład Juventusu tylko to potwierdził. J-Stadium to świetnie prosperujące miejsce, nowoczesna arena piłkarska, która wytycza trendy we Włoszech. Choć nie ustrzeżono się błędów konstrukcyjnych (stalowe liny stabilizujące dach w narożnikach trybun), to dom „Bianconerich” pozostawia inne, dużo starsze konstrukcje lata świetlne za sobą.
Także pod względem finansowym, bo stadion mistrza Włoch zapełniony jest niemal zawsze w ponad 90%, co nawet przy stosunkowo niewielkiej pojemności (41 tysięcy miejsc) dało „Starej Damie” czwarte miejsce pod względem widzów w ubiegłym sezonie. Trzeba jednak pamiętać, że wygrywający w tej statystyce Inter rozgrywa mecze domowe na 80-tysięczniku, który bardzo często stoi w połowie pusty. No i to właśnie turyńczycy nie muszą płacić „haraczy” miastu, sami są sobie Panami na włościach.
Cieszę się jednak niezmiernie, że w końcu na poważnie ruszono po rozum do głowy w innych klubach. To nie tylko Roma czy wspomniany już Milan. To przede wszystkim „dużo mniejszy” niedawny pogromca „Rossonerich” w lidze, Udinese. Stadio Friuli zostało całkowicie przebudowane, a wszystko zaplanowano tak, by drużyna mogła cały czas rozgrywać na nim mecze. Zakończone u krańca 2015 roku prace kosztowały klub zaledwie 22 miliony euro, a efektem jest jeden z najpiękniejszych stadionów w Italii. Podobne plany ma Empoli, a nieco bardziej ambitne, bo polegające na zburzeniu dotychczasowego Sant’Elia, czekają na realizację w Cagliari. Pokazuje to dobitnie, że nie tylko najwięksi patrzą w przyszłość i wiedzą, co robić, by nie zostać w tyle.
Często, gdy ktoś pyta mnie, co trzeba zrobić, by zdetronizować Juventus, odpowiadam – na początek wybudować własny stadion. Oczywiście i bez tego może się zdarzyć sezon, w którym ktoś zepchnie „Starą Damę” z tronu i zdobędzie scudetto. Ale bez solidnych podwalin w postaci zarabiającego na siebie, niezależnego od miasta obiektu, będzie to tylko jednorazowy wybryk.
Miejmy nadzieję, że wraz z nowymi inwestorami w Milanie, wraz z dogadaniem się z miastem przez Romę, stadiony na miarę XXI wieku zaczną wyrastać w Italii jak grzyby po deszczu. Obiekty piękne, dostosowane do potrzeb (bo 80 tysięcy miejsc to mogą mieć areny w Niemczech, bądźmy realistami) i pokazujące, że włoska piłka ruszyła do przodu.
Sama „Stara Dama” tego wózka nie może ciągnąć w nieskończoność. Potrzebna jest zdrowa konkurencja.