Dokładnie rok temu o tej porze nie było na świecie menedżera, który byłby pewniejszy swojej posady niż Claudio Ranieri. Dziś włoski szkoleniowiec stąpa po cienkim lodzie. Wyniki Leicester są, delikatnie rzecz ujmując, niezadowalające. Burzą się niektórzy kibice, burzą się piłkarze i tylko zarząd wydaje się cierpliwy. Czy cierpliwości wystarczy do samego końca?
Na tę chwilę posada Włocha jest niezagrożona, a przynajmniej takie sygnały dochodzą z samego klubu. Właściciele zamierzają dać mu czas, by ponownie naprowadził drużynę na właściwe tory. Jak jest naprawdę, tego nie wiemy. Seria kiepskich wyników w lidze na pewno niepokoi ludzi zarządzających klubem. Zaledwie 21 punktów i tylko punkt nad strefą spadkową po 24 kolejkach? Jak na obecnego, bądź co bądź, mistrza Anglii wynik koszmarny. W klubie pokazali już jednak, że potrafią czekać. Dwa sezony temu Leicester nieuchronnie zbliżało się do spadku z Premier League. Po 30 kolejkach zajmowało ostatnie miejsce i nic nie wskazywało na to, że cokolwiek może ulec poprawie. Nigel Pearson dostał jednak kredyt zaufania i doprowadził do fantastycznej końcówki sezonu w wykonaniu „Lisów”, które wygrały siedem spotkań, jedno zremisowały i poniosły tylko jedną porażkę w meczu przeciwko Chelsea. Ostatecznie sezon zakończyły na spokojnym, 14. miejscu.
Kiedy wydawało się, że Pearson uratował nie tylko zespół, ale i swoją posadę, doszło do zaskakującej roszady. Klub zwolnił Anglika, a jego następcą został Claudio Ranieri. Wszyscy pukali się w czoło, nie rozumiejąc sensu takiej zmiany, jednak to, czego dokonał włoski szkoleniowiec, to rodzaj piłkarskiego cudu. Z klubem, który miał być pewniakiem do spadku, zdobył mistrzostwo Anglii. Dziś jednak, jako trener drużyny broniącej tytułu, musi uchronić ją przed spadkiem. Losy „Lisów” są doprawdy nieodgadnione – to jeden wielki rollercoaster. Zadanie przed nim zasadniczo nowe, wszak jeszcze nie miał okazji wyprowadzać Leicester z kryzysu. I to kryzysu przez duże K. Do mediów przeciekają informacje, jakoby Włoch stracił szatnię. Piłkarze rzekomo udają się na indywidualne spotkania z władzami klubu, by te go zwolniły. Nie są to najlepsze warunki do pracy, jednak bycie piłkarskim trenerem nie zawsze usłane jest różami.
Tuż po zdobyciu mistrzostwa Anglii w sezonie 2015/2016 Claudio Ranieri podkreślał, że w kolejnym sezonie jego zespół będzie walczył o miejsce w dziesiątce. Szampańskie nastroje na tyle zamieszały w głowach niektórych osób, że te nie dowierzały słowom Włocha. Jak widać, tylko on starał się być realistą – wiedział, że obrona tytułu byłaby jeszcze większym cudem niż samo jego zdobycie. Nie spodziewał się jednak, że sezon może być aż tak zły. Po weekendowej porażce z Manchesterem United aż 0:3, Vichai Srivaddhanaprabha – właściciel klubu – miał rozmawiać z Ranierim. Padły zapewnienia, że na razie nikt nie myśli o zwolnieniach. Zaufanie nie potrwa jednak wiecznie. Najbliższe tygodnie mogą okazać się kluczowe, a przed Ranierim sporo ważnych decyzji do podjęcia. Już jutro „Lisy” rozegrają rewanżowe spotkanie z Derby County w ramach rozgrywek Pucharu FA, a w niedzielę czeka je piekielnie ważny meczy ze Swansea. Ranierni nie dysponuje bardzo szeroką kadrą – musi zdecydować, czy na poważnie zawalczyć o awans do kolejnej rundy Pucharu i na tej podstawie odbudowywać morale zespołu, czy może jednak odpuścić puchar i skoncentrować się na walce o ligowy byt. Mecz ze Swansea może mieć kolosalne znaczenie, wszak oba zespoły desperacko potrzebują punktów.
Piłkarze nie chcą niczego odpuszczać. Danny Simpson, obrońca Leicester uważa, że wygrana nad Derby i awans do kolejnej rundy może być punktem zwrotnym: – To ważny mecz i nie wolno go zlekceważyć z tego powodu, że nie wiedzie nam się w lidze. Potrzebujemy tej wygranej. Ona może sprawić, że ponownie uwierzymy w siebie. Ewentualny awans byłby sporym zastrzykiem pewności siebie przed jednym z kluczowych meczów ligowych – niedzielnym wyjazdem do Swansea. W przypadku awansu, w kolejnej rundzie podopieczni Ranieriego zmierzą się z Millwall. Spotkanie zaplanowane jest na 18 lutego, a już 22 lutego „Lisy” czeka wylot do Hiszpanii, gdzie w ramach rozgrywek Ligi Mistrzów zmierzą się z Sevillą. W rozgrywkach Champions League Leicester radzi sobie nadzwyczaj dobrze, jednak obecna forma nie nastraja optymizmem przed dwumeczem z Sevillą. Ekipa prowadzona przez Jorge Sampaolego zajmuje trzecie miejsce w hiszpańskiej La Liga, a styl jej gry doprawdy imponuje. Gdyby twardo trzymać się faktów, Leicester nie ma wielkich szans na awans do ćwierćfinału. Jednak w tym tkwi jego urok – dokonania nie mające większej logiki.
Na trybunach zdania są podzielone. Część kibiców wspiera Claudio Ranieriego i nie wyobraża sobie, że mógłby zostać zwolniony. To szlachetne podejście, wszak łaska fana na pstrym koniu jeździ. Kibice starają się jednak pamiętać, że to właśnie Włoch doprowadził do tego, że poprzedni sezon będą wspominać do końca swego życia. Są jednak i tacy, którzy deklarują jasno: wszystko co dobre szybko się kończy. Zespół jest w kryzysie i ktoś musi za to beknąć. Claudio, było miło, merci, ale i arrivederci. Odpowiedzialność za wyniki muszą też wziąć na siebie piłkarze. To nie tylko trener jest odpowiedzialny za słabe wyniki zespołu. Większość zawodników po prostu mocno obniżyła loty w porównaniu z poprzednim sezonem. Utrata N’Golo Kante owszem, jest dotkliwa i zauważalna, ale bez przesady. Riyad Mahrez w ogóle nie przypomina piłkarza z ubiegłego sezonu, Jamie Vardy zdobył w obecnych rozgrywkach ligowych zaledwie pięć bramek, a duet stoperów Morgan–Huth w niczym nie przypomina ściany nie do przejścia, jaką był w ubiegłym roku.
Poprawić się muszą wszyscy – i piłkarze, i sztab. Każdy musi dać z siebie więcej i wspólnymi siłami wyciągnąć zespół z dołka. Koniec z narzekaniem, czas wziąć się do roboty. Luty może być kluczowym miesiącem, który może przekreślić sezon, ale może też nadać nowego rozpędu. Od Ranieriego i samych piłkarzy zależy, czy pokażą mentalną siłę, czy też może pozwolą przekreślić cały włożony trud i zaprzepaszczą szanse na przeżycie jeszcze paru pięknych chwil.