To był mecz drugiego wyboru, tylko dla wybrańców, znaczna większość zamierzała przecież upajać się gładkim zwycięstwem Barcelony (UPS!). Borussia Dortmund przyjechała do Lizbony jako ten mocniejszy, choć niekoniecznie jako faworyt, ale już na pewno jako gość. Co pokazał przebieg gry, nie taką rolę wypełniała, choć i tak nie wyszła na tym zbyt korzystnie, a wszystko za sprawą jednego człowieka. No, może dwóch.
Piłkarscy eksperci zza szklanego ekranu często powtarzają, że gospodarz gra pozycyjnie i prowadzi grę, a goście nastawiają się na grę z kontrataku. Wczoraj nie było inaczej i większość spodziewała się, że słupki posiadania piłki będą przemawiały na korzyść Benfiki. Może i na początku spotkania tak się zapowiadało, ale na tym koniec.
Po początkowych depnięciu gospodarzy spotkania, nadszedł czas na dortmundczyków. To oni rozgrywali ataki od własnej obrony i to oni byli dłużej przy piłce. Podopieczni Ruiego Vitorii przestawili się więc na kontry, ale okazji było jak na lekarstwo. I tak mecz trwał, aż na czystą pozycję wyszedł Pierre-Emerick Aubameyang i… fatalnie przestrzelił. Gabończyk w ogóle był jakiś niemrawy, jakby nie on. Jakiś czas później miał przecież drugą dobrą okazję, ale zabrakło kilku centymetrów do wbicia piłki z bliskiej odległości do bramki. Szwankował strzał, szwankowały inne elementy, w tym przyjęcie. To z kolei była jedna z uwag, którą na 100% Thomas Tuchel zapisał na swojej kartce, co zresztą robił przez pół spotkania, frustrując się nie rzadziej. Kto by to nie był z obozu BVB, dostawał dobre podanie w ataku i co? I złe przyjęcia, i piłka odskakująca na kilkanaście metrów – nie dało się na to patrzeć.
Jednak to wciąż Borussia przeważała, statystyki przemawiały na korzyść gości i to znacznie, ale jak mówi powiedzenie: liczby nie grają. I w tym przypadku też nie zagrały. BVB była pewniakiem po pierwszej połowie, a już chwilę po przerwie… Benfica strzeliła na 1:0.
Minuty mijały, w zespole Tuchela jednym z najlepszych (a nie było takich wielu) wciąż był Piszczek. A to zagrał dobrą piłkę, a to wykreował dogodną okazję, a i w obronie pracował niemal bezbłędnie. Zdecydowanym przeciwieństwem Polaka był tego wieczora Aubameyang, czego podsumowaniem niech będzie poniższa sytuacja. Lepszej do wyrównania mieć Borussia nie mogła.
Tuchel nie miał sił i wkrótce zdjął go z boiska. To, jak często niemiecki trener musiał załamywać ręce, powodowało, że chcieliśmy zamówić mszę w jego intencji, tak człowieka było szkoda. Przygotował zespół nienagannie, ale zawaliły indywidualności. Borussia za wszelką cenę chciała skraść show Benfice i jej posiadanie piłki oscylowało w okolicach 70%. Ewidentnie bawiła się w gospodarza.
Piszczkowi za wszelką cenę chciał dorównać bramkarz lizbończyków, Ederson. Obronił karnego, obronił dobry strzał z dystansu w wykonaniu polskiego obrońcy, wykonał jeszcze kilka innych pięknych dla oka robinsonad. Popatrzcie tylko:
Rażąca nieskuteczność BVB to jedno, ale dyspozycja golkipera „Orłów” też miała niebagatelny wpływ na końcowy wynik. Tuchel zmianami chciał za wszelką cenę wyrównać, ale się nie udało i to Benfica z jednobramkową zaliczką pojedzie na rewanż. W Paryżu było strzeleckie widowisko, w Lizbonie spektakl dla koneserów taktyki i nieprzewidywalności. Ci drudzy również nie mają czego żałować, nie to co Aubameyang…