Kiedy latem 2015 roku odchodził z Barcelony, wielu było pewnych, że kończy się pewna epoka w historii klubu. Xavi, człowiek, który koszulkę „Dumy Katalonii” zakładał ponad 700 razy, wydawał się nie do zastąpienia i jak pokazują ostatnie wyniki FCB, zastąpić go wciąż się nie udało, mimo wydania ponad 120 milionów euro.
Jak podliczają hiszpańskie media, tylko w ciągu ostatnich 2,5 roku klub wydał ponad 90 mln euro na zakup następcy Xaviego, a trzeba dodać, że podobne transfery czyniono dużo wcześniej.
Pierwszym, który miał w przyszłości zająć miejsce „Generała”, był Cesc Fabregas, o czym trąbili w Katalonii przy dokonywaniu tego transferu. Wychowanek „Blaugrany” został sprowadzony z Arsenalu w sierpniu 2011 za 34 miliony i miał przez jakiś czas grać u boku Xaviego, a potem skutecznie go zastąpić. Jak wiemy, w praktyce wyglądało to trochę inaczej i przypominało sytuację z hiszpańskiej kadry. Grali Iniesta i Xavi, a Fabregas przyglądał się z boku, czasem wchodząc między nich, innym razem zapychając lukę w składzie. Choć Cesc grał nieregularnie i nieczęsto w pełnym wymiarze czasowym, statystyk nie miał takich złych. Przez trzy lata zdołał wystąpić w 151 spotkaniach, trafiając 42 razy i dokładając 57 asyst. Statystyki jednak nie grają, a włodarze „Barcy” stwierdzili, że oczekują czegoś więcej, i sprzedali wychowanka do Chelsea latem 2014. Chyba zabrakło trochę cierpliwości, bo sam Xavi odszedł rok później.
Odszedł Cesc, przyszedł Ivan Rakitić. W tamtym czasie w Barcelonie byli już przekonani, że czas ich legendy dobiega końca i ten potrzebuje zmiennika, który po jego odejściu przejmie pałeczkę. Xavi ogłosił zakończenie kariery reprezentacyjnej, a skoro nie udało się z Fabregasem, to zakupiono kolejnego pomocnika, tym razem z Sevilli za 18 milionów. Rakitić grał dość sporo, czasem wchodząc za Xaviego, a czasem samemu będąc przez niego zmienianym. W początkowym okresie byli z niego zadowoleni, jednak to, co ostatnio Rakitić wyprawia, a raczej czego już nie robi, nasuwa wniosek, że to jeszcze nie to. A szkoda, bo początek Chorwat miał naprawdę dobry, w tym sezonie zaś zwyczajnie nie chce mu się biegać, jak i całej pomocy Barcelony zresztą.
No i nadeszło lato 2015 i wielkie pożegnanie klubowej legendy. Xavi odchodził do Al-Sadd, a Barcelona nie wiedziała, co zrobić z powstałą luką. Nie ma co się dziwić, przecież przez długie lata miała na środku pomocy piłkarza nieziemskiego kalibru, jednego z głównego architektów sukcesów klubu w XXI wieku. Można to porównać do sytuacji Bayernu po zakończeniu kariery przez Olivera Kahna – skala nawet podobna. Hiszpan więc odszedł, a „Barca” kilka dni później dopięła transfer Ardy Turana za 34 mln. Co prawda Turek to piłkarz grający bardziej do przodu, ale lokalne media zgodnie przyznały, skąd i dlaczego ten transfer. Tak też rzeczywiście było, bo w 32 z 52 dotychczas rozegranych spotkań Turan grał na pozycji ofensywnego pomocnika. Niemniej, to jeden z gorszych zakupów Barcelony w ostatnich latach, nigdy na stałe nie przebił się do pierwszego składu i raczej już nie przebije.
Nie Cesc, Rakitić tak średnio, Turan jeszcze gorzej – szukamy dalej. Przed trwającym sezonem z Villarrealu przyszedł Denis Suarez, którym w poprzednim sezonie zachwycało się pół Hiszpanii, a drugie pół było na niego wściekłe za to, jak rozklepał ich drużynę. Rozpisywano się o nim długimi stronami, aż przyszedł na Camp Nou i bańka pękła. Suarez chyba nie radzi sobie z presją i konkurencją, co w Barcelonie jest na porządku dziennym. 23-latek okazuje się po prostu zbyt małym zawodnikiem na tak wielki klub i jeszcze nie zbliżył się do pozycji podstawowego zawodnika. Dość powiedzieć, że w lidze nie rozegrał jeszcze pełnego spotkania. Tragicznie nie jest, ale raczej oczekiwano trochę więcej.
Przed sezonem 2014/2015 z wypożyczenia do Celty wrócił Rafinha. Tam spisywał się bardzo dobrze, jednak z nim jest jak z Denisem Suarezem – nie ten kaliber. W pierwszym sezonie pełnił rolę zmiennika, większość poprzedniego spędził na L4 po zerwaniu więzadeł krzyżowych, a obecnie znów gra po kilkanaście minut w meczu. Większość oczywiście na środku, ale tak jak Turan może zagrać również na skrzydle (on akurat na prawym).
Został jeszcze jeden, ten najbardziej dziś krytykowany, czyli Andre Gomes. Po dobrym sezonie w Valencii, gdzie był podstawowym zawodnikiem, i zdobyciu mistrzostwa Europy z kadrą Portugalii biły się o niego duże kluby, a koniec końców przyszedł do Barcelony za 35 mln, czego dziś pewnie żałują. Pomocnik gra znacznie poniżej swojego poziomu, w zasadzie niewiele dając drużynie w kreowaniu akcji czy odbiorach, jest zwyczajnie nieefektywny, żeby nie powiedzieć niepotrzebny.
Sześć nazwisk, ponad 120 milionów i wciąż brak wyczekiwanego następcy Xaviego. Właśnie w tym hiszpańska prasa (szeroko opisał to kataloński „Sport”) upatruje przyczyn słabszej dyspozycji Barcelony w obecnym sezonie.
– Każda z podjętych prób sprowadzenia na Camp Nou gracza, który mógłby zastąpić Xaviego, okazała się nieudana. Prawdopodobnie jedynym zawodnikiem, który byłby w stanie tego dokonać, był Thiago Alcantara, ale jeszcze w czasie, gdy ekipą kierował Pep Guardiola, sprzedano go do Bayernu Monachium za 25 mln euro – napisał „Sport”.
Trudno się nie zgodzić, a w dodatku klub nie musiałby nic wydawać. Thiago tymczasem dobrze sobie radzi w Bayernie, a „Barca” nadal musi szukać. Ataku lepszego złożyć już nie mogła, ale pomocy może pozazdrościć największym rywalom. Póki co Xavi nie do zastąpienia.