Ileż było artykułów na temat szkolenia młodzieży, w których poruszana była kwestia klubów i ich możliwości. Trenerów, ich kompetencji oraz zadań i zachowań, opisano prawdopodobnie na kilkadziesiąt sposobów. O dzieciach również czytaliśmy wielokrotnie. Od czasu do czasu wspomina się o roli rodzica w łańcuchu szkolenia, ale czy ktoś zadał sobie trud sprawdzenia, jak wygląda to wszystko z ich strony? No właśnie… Dlatego zapraszamy na wywiad z mamą dwójki młodych adeptów – 11- i 13-letniego – która opowie o wyzwaniach i przyjemnościach stojących za spełnianiem pasji dzieci.
Rafał Szyszka: Co rozumiesz przez skrót KOR, w rozumieniu piłkarskim?
Magdalena Kisiel: Nie wiem, jakieś taktyczne zagranie? Ale nie mam pojęcia tak naprawdę.
Pojęcie, które wiąże się z tematem naszej rozmowy. Wymyślone przez trenerów, sędziów, dziennikarzy i ludzi będących przy piłce młodzieżowej…
Coś na rodziców chyba…
Komitet Oszalałych Rodziców – całość negatywnych zachowań w piłce młodzieżowej ze strony rodziców. Przeklinanie, krzyczenie na dzieci i ogólnie tworzenie presji na młodych adeptach. Czy spotkałaś się z takimi zachowaniami, będąc z boku?
Spotkałam się. Co prawda nie w drużynach moich dzieci, bo mam synów grających w dwóch różnych, czasami rywalizujących ze sobą, klubach. Ale da się to zauważyć, bo często bywam na meczach i czasami rodzice przejmują stery za trenera, za sędziego, a najgorzej, że krzyczą na nie swoje dzieci. To już nie tylko uwagi personalne do osób obsługujących mecze, ale do dzieci, młodego narybku, który dopiero wkracza w pewien etap.
Drażni mnie to, ale na szczęście jakieś próby w drużynach moich dzieci szybko były temperowane przez trenerów. Było „wezwanie” i powiedział, że on w swojej drużynie sobie takich sytuacji nie życzy, bo jesteśmy jednym organizmem – zawodnicy, trenerzy i rodzice – i takie rzeczy nie mogą mieć miejsca.
To była potrzeba chwili czy może zdarzyło się spotkanie, na którym trener określił jasno zasady?
Potrzeba chwili. Nigdy nie było zebrania, gdy staliśmy przed meczem i dostawaliśmy dyspozycje.
Czy spotkałaś się z negatywnym zachowaniem wśród trenerów?
Temperament trenerów jest różny, ale z racji, że moi chłopcy, a jest ich dwóch, więc mam większą styczność i częstotliwość tych meczów, grają, to pamiętam, że była taka sytuacja, że rodzice musieli utrzeć temperament trenera za pomocą rozmowy. Już nie tylko okrzyki, ale i epitety, co prawda nie wulgarne, ale jednak przekraczające pewną granicę. Na szczęście poskutkowało, więc to jednorazowy wyskok.
Czyli nie odczuwasz jakoś dużej skali tego zjawiska?
Słyszałam o historii upomnienia rodziców jakimś „zakazem stadionowym”, ale generalnie przy tych drużynach, w których jestem, staramy się bardziej pomagać dzieciakom niż szkodzić.
Te wszystkie okrzyki, nawet pozytywne, wywierają presję na dzieciach? Widać po nich jakieś reakcje?
Mocno przeżywają. Mamy swoją stronę internetową, prowadzi ją jeden z rodziców, który pisał w stylu „dzisiaj zagraliśmy tak, ustawienie było takie itd”. Okazało się, że dzieciaki czytają to częściej niż my, rodzice. Mocno to wszystko przeżywają i nawet wiele emocji wywołuje takie nadmierne chwalenie. Ale jak zdarzy się takie zdanie, tu cytat „dzisiaj drużyna się nie popisała”, to odbiło się echem w drużynie. Jednych zmotywowało, żeby walczyć i wypaść lepiej w następnym meczu, a innych zdemotywowało.
Jeśli chodzi o stricte krzyki zza boiska, to wiemy i widzimy, że biorą to sobie do serca. Dekoncentrują się i jest to zły kierunek obrany przez rodziców.
Pytam nie bez przyczyny, bo coraz częściej pojawiają się informacje, że w wielu akademiach wprowadzono zakaz podpowiedzi, krzyków itd. Głos ma tylko trener, no i sędzia, co zrozumiałe. Rodzice mogą oglądać pod warunkiem, że są cicho…
Tak, to jest dobre rozwiązanie. Nauka od najmłodszych lat. Bo nie wiadomo, czy ci młodzi chłopcy zostaną piłkarzami, ale są i będą nadal kibicami. To, co wyniosą z gry na boisku, z własnych doświadczeń i od rodziców, którzy mają duży na nich wpływ. I dlatego popieram ten pomysł z zakazem dla rodziców, bo jak mówiłam, były przykłady przekraczania granic i to może mieć wpływ na przyszłość.
Pamiętam z własnego doświadczenia, że byli rodzice, którzy przywozili dziecko na trening i jechali dalej, ale byli też tacy, którzy cały trening i mecz oglądali. Niektórym rodzicom bardziej zależało niż samym dzieciom!
Teraz już to wszystko jest przesiane i zostali ci, którzy chcą grać, ale wcześniej było ewidentnie spełnianie ambicji, marzeń rodziców. Był chłopak, który kompletnie nie czuł się dobrze na swojej pozycji, ale rodzice „cisnęli”. Jak doszło do etapu selekcji – na grupy lepsze i gorsze – to skończyła się zabawa spełniania marzeń ojca, ale ewidentnie mu bardzo zależało, udzielał się, zawsze miał dużo do powiedzenia i nie słuchał innych, na czym niestety cierpiała cała drużyna. To też kwestia trenera, bo on powinien mieć ostateczne zdanie.
Zaangażowanie niesie za sobą koszty… Przysłuchując się obecnym trendom i porównując z poprzednimi latami, teraz chyba wszystko idzie w górę? Ubrania, wyjazdy, treningi.
Taak, to jest ogromny biznes. Fakt, kiedyś rodzice dokładali do wyjazdów, do jednej pary trampek, bo nie było zbyt dużego wyboru. W tej chwili oprócz fryzjera biega tyle par butów markowych. Na szczęście udało się przekonać moich chłopaków, że nie muszą mieć butów z najnowszej kolekcji, choć zabrało mi to wiele czasu i sił.
Kwestia rówieśników…
Bycie trendy, na czasie. W tej chwili dojrzeli i widać, że piłka jest zdecydowanie na pierwszym miejscu. Nawet mając jakąś niedyspozycję, idą na trening. Nie ma dyskusji na temat zakupów, ale i tutaj ja musiałam się nauczyć terminów – lanki, turfy itd. Trzeba przyznać, że mamy też wiele uczą się przy zakupach.
Ale dzieci chodzą częściej do fryzjera niż ich mama, bo to przecież też „ważne” i nie da się zrezygnować. Muszą odbyć tę wizytę, ale wchodzi się, mówi, że jest piłkarzem i są trzy opcje, a najlepiej ze zdjęciem i wszystko jasne. Generalnie jednak piłka najważniejsza.
Trenerzy nie zwracają uwagi, żeby chłopcy nie dbali o siebie przesadnie, czyli fryzura, ubiór?
Jeszcze nie miałam takiej sytuacji w tych rocznikach, żeby ktoś coś przekolorował.
Bo czasami oglądając mecze, nie tylko młodych, ale głównie dorosłych, to widać wszystkie szczegóły dopracowane, niczym na modowym wybiegu. Element rytuału, a może nawet coś więcej, bo brak dobrze wystylizowanej fryzury to gorsze samopoczucie, co równa się gorszej postawie na boisku…
No można tak powiedzieć. Krąży o tym wiele żartów, ale powinna to być zwykła higiena, a nie kluczowy element niezbędny do gry w piłkę.
Wracając do opłat. Czy wszystko spoczywa na barkach rodziców? Chodzi mi o składki, dresy, wyjazdy i wszelkie możliwe koszty związane z pobytem w klubie dziecka.
Wyjazdy to spora część budżetu. Teraz doszli do takiego momentu, że jeżdżą na turnieje, na których muszą być i to wszystko kosztuje. Na szczęście jest tak, że najpierw jedni pełnią rolę gospodarza, a później muszą jechać jako gość, więc jest wymiana.
Powiem szczerze, że ta składka miesięcznie ma się nijak do tego, co dopłacamy.
Jak wygląda to w konkretnych liczbach?
Jeden syn 100 zł, drugi 180 zł – miesięcznie. Jeśli chodzi o obozy, tutaj jest przedział 500-1000zł do tej pory. Jeden z synów jest bramkarzem i ma dwa obozy – drużynowy oraz typowo bramkarski. A wiadomo, mnie też zależy, żeby spełniać marzenia dziecka, i uważam, że jest to dobry sposób spędzania czasu.
Trzeba przyznać, że kluby nas miło zaskakują – dresy, wyjazdy itd. W zeszłym roku rodzice, którzy udzielali się na turniejach, pomagali w organizacji imprez, mieli w połowie, lub nawet całości, obóz sfinansowany przez jednego ze sponsorów.
Myślę, że jeżeli klub ma możliwość, to startuje z propozycjami dresów, sprzętu czy jakichś dopłat, ale niestety są to znaczące koszty, zwłaszcza jeśli ma się dwóch młodych piłkarzy.
Pamiętam, gdy ja grałem, koszta miesięczne wynosiły w okolicach 50 zł. Oczywiście pozostałe rzeczy sami pokrywaliśmy, ale dresów nie kupuje się często, więc nie było wcale źle.
Tak, kwoty nie są małe, ale nie przekraczają wcale kosztów gier komputerowych, których ceny są masakryczne, więc tak sobie to tłumaczę. Bo widzę, że forma moich chłopców jest naprawdę fajna. Trener, który przejął jednego z moich synów, stara się organizować zajęcia nie tylko piłkarskie, ale również gimnastyczne, rozwijające ich, by byli po prostu zdrowi. Nie ma już dolegliwości, które były wcześniej.
Nie jest to bez znaczenia dla budżetu domowego, ale wiem, że są droższe rozrywki dla młodych chłopaków, więc nie narzekam.
Kontynuując wątek zdrowia. Dodatkowe zajęcia to jednocześnie mniej czasu na komputer…
Oczywiście, wielki plus z tej strony. Dodatkowo mają takich trenerów, którzy przykładają dużą wagę do szkoły. Ale też trzeba przyznać, że w hierarchii ważności piłka jest najwyżej, do tego zajmuje tyle czasu, że nawet gdy mają chwilę dla siebie, wolą odpocząć albo… obejrzeć jakiś mecz.
Przy okazji mniej czasu na głupoty, bo wchodzą w taki wiek, że zaraz wszystko się zacznie.
Właściwie już się zaczęło. Chyba się przesuwa czasowo, ale wierz mi, że w tym wieku potrzebne są autorytety – w postaci taty i trenera. Bo dyscyplina panująca na treningach, obozach, uczy ich odpowiedzialności, szacunku.
Za chwilę wkradną się… dziewczyny. U starszego już się zaczęło, ale jak on sam mówi, „mądrze dysponuje swoim czasem”.
Była już propozycja utworzenia klasy sportowej z rocznika któregoś z klubów? To dobry sposób na pogłębienie integracji chłopaków.
Jeszcze z takim pomysłem się nie spotkałam, ale zobaczymy, może coś się pojawi.
W każdym razie oni i tak są bardzo ze sobą zgrani, zintegrowani. Częste imprezy okolicznościowe, jakieś piżama party dla chłopaków, gdzie też mam okazję ich poznać. Ale i rodzice mają okazje do częstszych kontaktów, w momencie, gdy uczestniczą w organizacji turniejów.
Miałam taką sytuację, gdy poza szykowaniem ciast i kanapek, trzeba było się wgryźć rolę spikera. Z racji mojego gadulstwa, wynikła propozycja, że „musisz to poprowadzić”. Pewnie gdyby nie chodziło o dzieci, tobym się zastanowiła… No, ale jakoś wyszło.
Dzieci są tak zaaferowane, że i tak chyba nie zauważają takich rzeczy.
To prawda, dlatego bardziej obawiałam się reakcji innych rodziców, na jakieś moje zacinki i ogólny nieprofesjonalizm. Jednak trzeba było pomóc, żeby turniej mógł ruszyć z miejsca, mimo że wiele osób mogło sobie nie zdawać sprawy z takich problemów.
Największym profitem dla mnie były jednak podziękowania dziecka.
Jest mnóstwo takich sytuacji, ale my z rodzicami jesteśmy taką drugą rodziną. Te wszystkie imprezy są też dla nas odskocznią po pracy. To nie jest tak, że to robimy ostatkiem sił i z przymusu, bo po prostu lubimy sami się spotykać na tych imprezach. Czasami potem jakieś kontakty się wykorzystuje i prywatnie sobie staramy się pomagać.
To nie jest tylko życie dzieci. Np. organizujemy się z dowozem – mieszkamy blisko innych dzieciaków, więc raz ja wożę swoje dzieci i ich kolegów, a później ktoś inny przez tydzień. Więc jest to przyjemność, choć największą jest oglądanie swojego dziecka na boisku.
Właśnie, oglądanie dziecka to duże emocje?
Ogromne! Nawet kiedyś doznałam… kontuzji, kibicując. Jakiś chwilowy paraliż pod łopatką. Emocje, uczucia, radość, ale taka inna radość, bo płynąca z matczynego serca.
Kto się bardziej angażuje – ojcowie czy matki?
Nie ma na to reguły. Ojcowie inaczej przeżywają, matki inaczej. Wiadomo, że tata bardziej krzyczy, a mama „łzy wylewa”, chociaż też tworzymy też jakieś okrzyki na turniejach, ale to raczej wymieszane.
Przyjęło się, że mamy zawsze podchodzą z troską, byle nic się nie stało.
Właśnie, tego trzeba było się nauczyć na początku. Gdy pojawiały się pierwsze kontuzje dziecka, to zakrywałam oczy i stałam natychmiast przy linii, ale gest trenera i wszystko było jasne, że jest dobrze. Generalnie emocje zawsze są te same, ale reakcje już inne, bo trzeba zrobić z nich facetów.
A gdyby stało się coś poważniejszego – odpukać – to jaka byłaby Twoja reakcja? Byłaby decyzja o przejściu na sporty niekontaktowe?
Myślałam o tym, zastanawiam się, czy przyjedzie z gipsem, czy z inną kontuzją, ale raczej byłoby to zakończenie przygody z piłką. Gdyby było coś drobnego, szybkiego do wyleczenia, to pewnie nie, ale coś poważnego chyba spowodowałoby zdecydowaną reakcję z mojej strony.
Widziałem na twoim Facebooku, że piłka nożna jest ważna nie tylko dla dzieci, ale i sama jesteś fanką.
Owszem, chłopaki mają szczęście, że ja również jestem zainteresowana piłką nożną. Zresztą zawsze lubiłam sport. Kiedyś trenowałam piłkę ręczną, za czasów Monteksu nawet były jakieś testy, próby, więc gdzieś chłopcy mają w genach po mnie ten dryg do sportu.
Zresztą po zakończeniu sezonu, gdy rodzice grali, wymyśliliśmy, że muszą grać mamy! Akurat trafiło się, że wszystkie mamy były takie dziarskie i gdzieś kiedyś trenujące i okazało się, że dorównywałyśmy panom. Były to zacięte mecze, a nie tylko takie, żeby się z mam pośmiać… Więc dla rodziców również dzieje się coś dobrego, nie są tylko przelewy co miesiąc.
Piłka nożna w domu jest i prawdopodobnie będzie. Trafili dobrze, bo nie wyłączam telewizora, gdy oglądają sobie mecz.
Taki rodzic to skarb!
Znam też inne mamy, które lubią pooglądać i kibicować przed telewizorem, więc nie jestem jedyna.