Primera Division – Tegoroczny wyścig ślimaków

sliii

Jestem zwolennikiem teorii, że co parę lat odbywa się sezon, którego nikt za bardzo nie chce wygrać. Na pierwszy rzut oka wydaje to się irracjonalnym zjawiskiem, ale po dłuższym przemyśleniu i obserwacji utwierdzam się coraz bardziej w moim przekonaniu. Tegoroczne zmagania w lidze hiszpańskiej stoją na bardzo niskim poziomie. Być może są nawet najsłabsze w ostatniej dekadzie?

Trochę to wygląda jak wyścig ślimaków, które co jakiś czas mają zrywy niczym szybki chart, by po chwili przypomnieć sobie o swojej naturze i ponownie – ku frustracji kibiców – zaczynają pełzać 3 km/h. W tej całej zabawie najbardziej cierpią ludzie, którzy postawili bardzo duże pieniądze na ślimaka A czy B. Co gorsza, istnieje jeszcze grupa osób, która darzy te mięczaki uczuciem i kibicuje im z całego serca. Pocieszającym faktem na pewno nie jest też świadomość, że to bieg długodystansowy. Trzydzieści osiem rund i dokładnie tyle samo zmian nastrojów. Przecież to musi być irytujące i niestety takie jest.

Tak słabego Realu Madryt, jak w tym sezonie, nie widziałem od lat. Naprawdę trzeba się mocno postarać, żeby nie wygrać tej ligi w cuglach skoro „Barca” jest cieniem samej siebie, a Atletico Madryt nie przypomina w najmniejszym stopniu drużyny z poprzedniego sezonu. Trochę szkoda, bo grając tak jak rok czy dwa temu pewnie dzisiaj byłoby w samym czubie tabeli.

Czasami, jak oglądam Real Madryt, mam wrażenie, że on jakoś niezbyt poważnie traktują rozgrywki ligowe. Daleko mi od powiedzenia, że ma je gdzieś, ale to dość dziwne zjawisko. Przecież to drużyna naszpikowana gwiazdami, cholernie nie chce mi się wierzyć, by Cristiano Ronaldo nie miał potrzeby wygrania mistrzostwa Hiszpanii. Portugalczyk niedługo dobije do dziesięciu lat w barwach Realu, a ma zdobyte tylko jedno mistrzostwo kraju! Toć to jest jakiś nieśmieszny żart i nieporozumienie.

Fortuna: Odbierz 110 zł na zakład bez ryzyka + do 400 zł bonusu!

Z drugiej strony mamy Barcelonę, która w ostatnim czasie zdominowała rozgrywki krajowe i wcale mnie nie dziwi, że co parę lat po prostu jest wypalona. Ostatni raz tak słabo i usypiająco było za kadencji Taty Martino, czyli cztery lat temu. Tamte rozgrywki wygrało Atletico Madryt i powiedzmy sobie uczciwie, że na sam koniec jego piłkarze mogli zostać frajerami. Jedno szczęście, że tak się nie stało, bo Simeone chyba całkowicie straciłby sens pracy w tym zawodzie. Ale nie da się ukryć, że wtedy też nikt nie chciał wygrać.

Maksymalnie mistrz kraju może dobić do 93 punktów, ale to mało realny fakt, patrząc na grę Realu Madryt. Wątpię, by zdobył chociaż 90 punktów, co wcale nie znaczy, że w ostatecznym rozrachunku nie zgarnie mistrzostwa. Za rywala ma przecież Barcelonę, która wahaniami nastrojów przypomina pogodę w tym miesiącu, a mamy przecież kwiecień co przeplata… Nawet, jeśli Realowi jakimś cudem uda się zdobyć komplet oczek do końca rozgrywek, to z takim dorobkiem punktowym w ostatnich dziesięciu latach tylko cztery razy zdobyłby mistrzostwo kraju. Chociaż skończy się zapewne na kuriozalnie niskim wyniku punktowym, jak na realia ligi hiszpańskiej.

Słabość „Dumy Katalonii” wyszła w dwóch ostatnich wyjazdowych spotkaniach Ligi Mistrzów. Najpierw ostry łomot w Paryżu, a później wpierdol w Turynie. Najbardziej zatrważającym faktem z tamtych wieczorów była statystyka kilometrów przebiegniętych przez piłkarzy Barcelony. Odpowiednio w pierwszym meczu 105,1 km, a w drugim 99,7. Trochę słabo, co? Zupełnie tak, jakby się im nie chciało, bo jak inaczej to nazwać? Jeśli nie wychodzi gra w piłkę, to trzeba nadrabiać ambicją i walką, bo jak nie to ostre lanie. Oczywiście pod warunkiem, jeśli chce się wygrać, bo jak nie, to po co?

Co ciekawe, w El Clasico Barcelona nieznacznie poprawiła się w tej statystyce, bo jej piłkarze przebiegli 105,46 km, czyżby nagle się zachciało? Czy może to kolejna chwilowa zmiana nastroju, by zaraz popełzać sobie w meczu z Osasuną czy innym Eibarem? Wiecie, ile w tym meczu przebiegli piłkarze w białych koszulkach? 98,75 km! Jeśli nie wychodzi gra w piłkę, to trzeba nadrabiać ambicją i walką, bo jak nie to ostre lanie. Oczywiście pod warunkiem, jeśli chce się wygrać, bo jak nie to po co?

Mam dziwne przeczucie, graniczące z pewnością, że ten, kto zgarnie mistrzostwo w tym sezonie, jeszcze nie raz poleci na farcie. Jakaś bramka w ostatniej minucie, rzut karny z kapelusza, cokolwiek. Właściwie, to mogliby już teraz rzucić monetą i po sprawie. Ale pewnie nikomu by się nie chciało ruszyć tyłka i w ten mało męski sposób rozstrzygnąć pojedynek mięczaków-ślimaków.

Trochę szkoda, że w tym roku nie namalowało się nowe Atletico, bo całkiem możliwe, że byłby to historyczny sezon. Mnóstwo fascynacji i pochlebnych tekstów, a tak pozostaje oglądać zmagania flegmatycznych, jak mało kiedy, ślimaków.

Fortuna: Odbierz 110 zł na zakład bez ryzyka + do 400 zł bonusu!