W futbolu obok praw sporządzonych przez FIFA, panuje wiele niezapisanych, które wynikają z samej gry i logiki. Jednym z nich jest zasada, która brzmi: nie lekceważ nikogo, nawet patałacha. Urugwaj pechowo dla siebie zapomniał o tym i dostał srogie lanie od… Kostaryki! Cała drużyna z Ameryki Płd. zagrała jak niedorozwinięty umysłowo koleś, który ma od pięćdziesięciu lat problemy z liczeniem do dziesięciu.
Pierwszy mecz mistrzostw miał być dla Urugwaju zwyczajnym spacerkiem. W spotkaniu z Kostaryką chodziło o trzy punkty i zdobycie kilku bramek na plus. Jednakże rzeczywistość okazała się brutalna. Podeszła pewnym krokiem do Urugwaju i sprzedała mu prawy sierpowy. Nie było żadnego spacerku ani trzech punktów. Za to była niesamowita Kostaryka, która zadziwiła cały świat, a na pewno osoby grające regularnie u bukmachera. Jeżeli postawiłeś na „Los Ticos”, to wiedz, że masz nosa i zagraj w LOTTO. Przed meczem sądziłem, iż piątka obrońców oraz para defensywnych pomocników posłuży jako szkielet do autobusu, który miał stanąć w bramce Navasa i zablokować jak największą liczbę strzałów. Ale miło mnie zaskoczyli, podobnie jak chyba wszystkich oglądających sobotnie spotkanie. Nie było bawienia się w parkowanie. Piłkarze reprezentacji Kostaryki grali odważnie i zostali za to sowicie nagrodzeni. Natomiast Urugwaj zaprezentował antyczny dramat. Spośród „La Celeste” zawinił każdy, nawet sam Oscar Tabarez.
Spełniło się to, czego się obawiałem. Druga linia Urugwaju w ogóle nie istniała, a zwłaszcza jej środek w postaciach Arevalo i Gargano. Nie wykazali się ani krztą kreatywności! Wyglądali, jakby rodzice ich nie kochali, ponieważ chyba nigdy nie usłyszeli jakiejkolwiek bajki, która pobudziłaby ich szare komórki do wyobrażenia sobie wszystkiego. Zmuszali swoich stoperów do długich podań na napastników. Co gorsza, przeciwnicy nie wywierali na nich presji. Sami chcieli hamować grę i zawracać wszystko do obrony. Taki styl gry nie miał szans na powodzenie, bowiem Kostaryka grała przecież pięcioma obrońcami, którzy nie dawali żyć Cavaniemu i Forlanowi. Aczkolwiek rózgi należą się nie tylko środkowym pomocnikom, ale również bocznym obrońcą! Caceres i Maxi Pereira są znani ze swoich ofensywnych zapędów, ale wczoraj woleli przebywać w pobliżu bramki Muslery, a nie Navasa. Rzadko ruszali do przodu, a gdy już poszli, to najczęściej bardzo szybko tracili piłkę i musieli wracać z powrotem do siebie. Gdyby częściej wbiegali na połowę Kostaryki, toby robiliby miejsce swoim skrzydłowym i tym samym Arevalo lub Gargano mogliby im grać prostopadłe piłki. Jest to jedna z najprostszych i najczęściej stosowanych taktyk w piłce nożnej, ale okazało się, że przerosła wczoraj Urugwajczyków. A nie powinna, ponieważ wystąpił Rodriguez, skrzydłowy Atletico Madryt, a gra bandy Simeone polega właśnie na tym samym.
Arevalo i Gargano obroniliby się jeszcze, gdyby pomagali w defensywie, lecz tego również nie robili. W drugiej połowie cofali się za głęboko, a wraz z nimi reszta drużyny, dlatego ich rywale grali swobodnie nawet na trzydziestym metrze przed bramką Muslery.
W pewnej chwili postanowiłem poprawić kabel HDMI dekodera, który był podłączony do telewizora. Chciałem sprawdzić, czy mam jakiś problem z obrazem. Niestety wszystko było w porządku. Urugwaj naprawdę grał jak przestraszony dwulatek zagubiony gdzieś w galerii handlowej, natomiast Kostaryka wyprawiała cuda.
Mimo wszystko beznadziejna gra Urusów wystarczyła na prowadzenie w pierwszej połowie. Gdyby Diaz nie przypomniał sobie lat spędzonych w ekstraklasie, to Lugano nie zostałby powalony. Karnego by nie było i wtedy, przez resztę pierwszej części spotkania, mecz mógł wyglądać całkowicie inaczej, ponieważ Kostaryka po podyktowaniu jedenastki odpuściła na pozostałe dwadzieścia minut na tyle, że sam Arevalo zaczął podawać do przodu.
Jestem ciekaw, co trener Pinto powiedział swoim podopiecznym w szatni, bowiem wyszli na drugą połowę na nowo zmotywowani i już przez resztę pojedynku dominowali na placu gry. Cavani i Forlan, a później Hernandez i Lodeiro, nie potrafili znaleźć swojego miejsca na boisku. Lecz czemu mamy się im dziwić, jeżeli Urugwaj nie miał środka i boków? Grał to samo, co do momentu strzelenia bramki. Chyba nie docenił możliwości Kostaryki. Piłkarze z Ameryki Środkowej robili, co chcieli i gdzie chcieli. Konsekwencją tego była bramka niesamowitego Campbella. Nowy (stary) piłkarz Arsenalu mógł urządzić grilla dla przyjaciół w polu karnym Urugwaju, a i tak zdążyłby oddać strzał. Urugwajska defensywa nie dość, że beznadziejnie się ustawiła, to również nie zrobiła niczego, gdy Campbell miał piłkę przy nodze. Nie wiem. Może chciała stracić bramkę?
Jednakże prawdziwa nagana należy się całemu „La Celeste” za drugiego gola. W 58. minucie Kostaryka po raz sto osiemdziesiąty czwarty wykonała taki sam stały fragment gry. I po raz sto osiemdziesiąty czwarty zaskoczyła przeciwnika. Ta sytuacja jest dowodem na to, że Urugwajczycy w ogóle nie myśleli na boisku! Nie potrafili się prawidłowo ustawić do wolnego, którego scenariusz powtarzał się od pierwszego gwizdka.
Od tamtej pory w drużynie Tabareza wszystko się posypało. Nawet ci, którzy w jakimś stopniu dawali radę, uderzyli o dno. Na przykład Muslera, który w 85. minucie niepotrzebnie chciał wejść w nogi Ureny. Aczkolwiek jemu przypisuje tylko jeden procent winy, bo to Caceres i Lugano zachowali się jak juniorzy i puścili kostarykańskiego piłkarza. I już wiem, dlaczego kapitan reprezentacji Urugwaju grał mało w swoim klubie przez ostatni sezon. Wiek robi swoje. Stracił mnóstwo na zwrotności. Kilka razy w meczu został omijany jak Wawrzyniak na co dzień. Podobnie jest z Forlanem. Kiedyś w takich momentach wróciłby się specjalnie do obrony, przejął piłkę i zainicjowałby akcję bramkową. W sobotę tego nie było. To już nie był Forlan sprzed czterech lat. Nic dziwnego, że Europa o nim zapomniała.
Odzwierciedleniem Urugwaju była Kostaryka, której wszystko wychodziło. Piłkarze stworzyli zębatkę posiadającą idealnie pasujące do siebie elementy. Szczególną częścią był Campbell. Zakochałem się w jego grze! Jest jednym z nielicznych piłkarzy, którym piłka nie przeszkadza. Robi z nią, co tylko mu się podoba. Ponadto jest zwrotny i szybki. Mam nadzieję, że Arsene Wenger zaufa mu, ponieważ „Kanonierom” jest potrzebny taki piłkarz. Przypomina Ramseya, więc we dwójkę mogą stworzyć coś przepięknego.
Innym bohaterem Kostaryki był bramkarz Navas. Ma genialny przegląd gry. Panuje jak prawdziwy król na każdym metrze kwadratowym swojego pola karnego. Posiada wyjątkową cechę, którą trudno dostrzec u innych goalkeeperów. Otóż przewiduje lot piłki i ruchy reszty piłkarzy, więc zawsze wie kiedy wyjść do przodu. Imponował tym już w Levante, ale wczoraj udowodnił swoją wartość. Najprawdopodobniej gdy wróci do Valencii, będzie czekać na niego przeprowadzka i lepsza kasa.
Jedyna rada dla ekipy Tabareza brzmi: pakujcie się do domu! Z takim stylem gry niczego nie zwołują przeciwko Anglikom i Włochom. Nawet powrót Suareza nie pomoże, ponieważ od kogo ma dostawać piłki? Nie da rady przez cały mecz wracać się po nią do obrony i holować pod bramkę przeciwnika. Musi polegać na kolegach, którzy go zapewne zawiodą. Zwłaszcza Gargano i Arevalo. Liczę, że ta dwójka następny mecz spędzi na ławce. Być może interesującym rozwiązaniem będzie wycofanie Forlana i wiara w to, że wreszcie stanie na wysokości zadania i wykorzysta swój kunszt. Bo on nigdy nie zanika. Zawsze jest ukryty gdzieś głęboko. Diego musi go po prostu znaleźć.
Z tego miejsca chciałby życzyć powodzenia Anglii i Włochom. Zwycięstwo Kostarykanów nie było przypadkowe. Oni cieszą się grą jak dzieci na podwórku. Czują, iż nie są faworytami, więc grają na pełnym luzie. A to jest najlepsze, co może zrobić piłkarz. Zapomnieć o wszystkim i czerpać radość z piłki.