Football? Soccer? Nie, to był KOSMOS. Belgia ostatnim ćwierćfinalistą mundialu

Stało się – Belgia ostatnim ćwierćfinalistą mundialu. Wybrańcy Marca Wilmotsa nareszcie zagrali zgodnie z oczekiwaniami kibiców, i jeżeli podobną formę zaprezentują przeciwko Argentynie, to Leo Messi i reszta gwiazd „Albicelestes” przedwcześnie zakończą swój udział w turnieju. Za nami kolejny niesamowity wieczór.

Cofnijmy się jednak w czasie. Jest 21:30…

***

Jeżeli prezydent Barack Obama, przebywając na pokładzie samolotu Air Force One, postanawia obejrzeć mecz reprezentacji Stanów Zjednoczonych z Niemcami, wiedz, że coś się dzieje. Mowa przecież o soccerze – dziwnej dyscyplinie, która nie cieszy się w USA choćby namiastką uwielbienia, jakim obdarzona jest w Europie czy Ameryce Południowej. A może to już tylko stereotyp?

Przed dzisiejszym spotkaniem wiele osób zastanawiało się, czy zespół, który w 2011 roku przejął Juergen Klinsmann, dzięki tegorocznym mistrzostwom dołączy do ścisłego grona drużyn, z których dumny jest każdy Amerykanin. Niemiec postawił na sprawdzone nazwiska. W bramce, wiadomo – Tim Howard. Na lewej obronie doświadczony DaMarcus Beasley, którego znacie z występów w PSV Eindhoven, w środku pola autor pięknej bramki z meczu przeciwko Portugalii – Jermaine Jones, środek ataku to oczywiście Dempsey.

To właśnie ci zawodnicy mieli zapewnić USA czwarte zwycięstwo w dwudziestym pierwszym meczu przeciwko drużynom z Europy, tymczasem…

***

Belgowie postanowili nie pierdolić się w tańcu zaatakować od samego początku, zamykając usta wszystkim, którzy mimo kompletu punktów zdobytych w spotkaniach grupowych narzekali na mało efektowną grę „Czerwonych Diabłów”. Za słowami poszły czyny: nie minęło 40 sekund, gdy Divock Origi z ostrego kąta uderzył mocno, ale wprost w nogi Howarda.

Origi, dziewiętnastolatek z Lille, prawdopodobnie w ogóle nie znalazłby się w kadrze na mundial, gdyby nie kontuzja Cristiana Benteke. Cóż jednak z tego, skoro dwa słabsze mecze w wykonaniu Romelu Lukaku sprawiły, iż czarnoskóry snajper nie tylko wskoczył do wyjściowego składu, ale także stał się nadzieją Belgów na awans do strefy medalowej. Ktoś musi wziąć na siebie ciężar strzelania bramek, to oczywiste.

Marc Wilmots postawił dzisiejszego wieczora na tych, na których postawić musiał. W środku obrony, obok kapitana Kompany’ego, stary van Byuten (jak myślicie, za cztery lata też zagra?). W środku Axel Witsel z Fellainim – pozostający w odwodzie Defour zamknął pole manewru otrzymując idiotyczną czerwoną kartkę w ostatnim meczu fazy grupowej. Ciężar kreowania sytuacji bramkowych spoczął na barkach tercetu Hazard – „De Brejn” – Mertens.

Po kwadransie wzajemnego badania się, imprezę postanowił rozruszać jeden z kibiców, oczywiście wbiegając na płytę. Najwyraźniej zdenerwował tym Geoffa Camerona, który wyładował swoją złość na nogach Mertensa, za co otrzymał żółtą kartkę. Należała się pomarańczowa. I poszło: najpierw Dempsey uderzył w Courtoisa, chwilę później De Bruyne niecelnym strzałem zakończył kontrę wyprowadzoną przez Vertonghena. Oj, była to „setka”.

No dobrze, nie będziemy przecież opisywać każdego strzału. Jak wyglądała pierwsza połowa? Niby atakowali, niby strzelali – zarówno jedni, jak i drudzy. Ale…

zachodny

Jakość jakością, jednak po wznowieniu gry belgijski ostrzał wznowiono z podwójną siłą. Na pierwszym planie… Jan Vertonghen. Obrońca Tottenhamu już w pierwszej połowie chodził po lewym skrzydle niczym pociąg towarowy, a po niespełna godzinie gry oddał dwa groźne strzały na bramkę Howarda. Drugi omal nie skończył się spektakularną bramką, co nie umknęło uwadze twitterowej społeczności.

verto

I dalej: Origi do Mertensa, brakło centymetrów. Witsel – mocno, po ziemi, tuż obok słupka, potem znowu Origi… Nic dziwnego, że w kolejce po tego chłopaka ustawił się Liverpool. Właściwie, bramka dla młodej ekipy Wilmotsa wisiała w powietrzu od początku drugiej części gry. Kwadrans przed końcem, po kolejnej świetnej akcji snajpera Lille, sytuację sam na sam z Howardem zmarnował wprowadzony w miejsce Mertensa Kevin Mirallas.

Navas, Ochoa, Cesar, Bengalio, M’Bolhi, Bravo… Do listy najlepszych bramkarzy mundialu definitywnie należy dopisać Tima Howarda. Nigdy nie mieliśmy wątpliwości co do klasy golkipera „The Toffees”, jednak jego interwencje z drugiej połowy meczu przeszły nasze najśmielsze oczekiwania. Im mniej dzieliło nas od końca drugiej połowy, tym lepiej bronił Howard, a na sam szczyt wspiął się odbijając do boku mocny strzał Hazarda, po którym piłka zmierzała tuż przy słupku jego bramki. W 83 minucie sam na sam wyszedł nawet van Buyten, jednak tym razem sytuację uratował któryś ze stoperów.

Przyznam uczciwie – przysięgałem sobie, że nigdy, w żadnej relacji, nie skupię się na opisywaniu sytuacji podbramkowych, ale w tym wypadku nie widzę innego wyjścia. Belgowie nacierali jak szaleni, Amerykanie… No właśnie, czy oni w ogóle wyszli z szatni?

Strzał Kompany’ego z 90 minuty był 29 uderzeniem na bramkę „Kapitana Ameryki”…

Howard

… ale Fellainiemu nie spodobała się ta liczba i w doliczonym czasie uderzył po raz trzydziesty. Piłkę meczową w doliczonym czasie mieli oczywiście… piłkarze Klinsmanna, a konkretnie Cris Wondolowski. Na szczęście…

Kowalewski

Faktem stała się więc piąta dogrywka w ósmym meczu o ćwierćfinał. Trzy minuty po jej rozpoczęciu stało się: De Bruyne uderzył tak, że nawet superbohater z brodą nie miał nic do powiedzenia. Bramkę wypracował… Romelu Lukaku, który chwilę wcześniej zastąpił Origiego.

Czujecie to? Divock przez cały mecz zasuwał jak szalony, Romelu na asystę potrzebował trzech minut, a dwanaście minut później sam trafił do siatki. Dwa do zera. Futbol bywa niesamowicie przewrotny.

Oczywiście, żeby nie było zbyt nudno, w drugiej części dogrywki obudzili się podopieczni niemieckiego selekcjonera. Kontaktową bramkę zdobył Julian Green, a chwilę później minimalnie pomylił się Jermaine Jones. I jeszcze mało widoczny Dempsey – po kapitalnym rozegraniu rzutu wolnego wyszedł oko w oko z Courtoisem, lecz kopnął wprost w niego. To nie był jego mecz.

I całe szczęście – amerykańska wola walki owszem, zasługuje na olbrzymie słowa uznania, jednak gdyby Belgowie odpadli… Cóż, byłaby to po prostu skrajna niesprawiedliwość. Do tego stopnia, że mocno zastanowiłbym się nad sensem oglądania ćwierćfinałów.

Po nieprawdopodobnym widowisku football minimalnie nad soccerem. Nie zdziwcie się, jeżeli za cztery lata będzie zupełnie inaczej…