Są takie weekendy, że Leo Messi nie jest bohaterem, są takie weekendy, że taki mecz jak Atletico–Barcelona schodzi na dalszy plan. Jest tak, gdy w jednym meczu wpada dziewięć goli! Tak było w Sewilli, gdzie spotkały się dwie efektownie grające ekipy. Real Betis i Valencia to drużyny, które bezwarunkowo trzeba śledzić w obecnych rozgrywkach, bo są gwarantem: a) jakości; b) emocji; c) goli. Dorzućmy do tego niemal perfekcyjny występ Celty Vigo na Wyspach Kanaryjskich i okazuje się, że dwa mecze zapewniły 55% dorobku bramkowego i jeszcze więcej wrażeń estetycznych z całej kolejki…
Tempo z kosmosu, dziewięć goli i mnóstwo efektownych, i efektywnych, zagrań. Wydawało się, że spotkania obu ekip przed przerwą reprezentacyjną – Real Betis zremisował z imiennikiem z San Sebastian 4:4, a Valencia ograła Athletic 3:2 u siebie – będą trudne do przebicia. Jednak gdy spotykają się dwie ekipy zorientowane na ofensywę i mają narzędzia do tego, to się kończy czymś absolutnie kapitalnym.
Żeby dokładnie opisać cały mecz, to prawdopodobnie trzeba by było użyć tyle znaków, ile na pozostałe mecze kolejki. To już najlepiej świadczy o całym spotkaniu. Jedni i drudzy chcieli grać w piłkę, i naprawdę potrafili to robić. Mnóstwo szybkiej gry, dokładnej i przemyślanej. Widać, że obie ekipy szybko wdrożyły się, zwłaszcza w ofensywie, w wytyczne swoich nowych trenerów. A przecież jedni i drudzy w lecie zmieniali szkoleniowców. Jednak wyniki i renoma Quique Setiena oraz Marcelino z Las Palmas i Villarrealu nie były przypadkiem. Oczywiście, ryzykancki styl Setiena objawia się w dużej liczbie strzelonych i straconych goli. Valencia przede wszystkim świetnie spisuje się w bezpośredniej grze – bardzo szybkie przejście z obrony do ataku i trudno się dziwić, bo ma kilku szybkich zawodników – Rodrigo czy Goncalo Guedes – a na Simone Zazie można budować akcje z odgrywaniem do tyłu i późniejszym uruchamianiem skrzydłowych.
Jeśli chodzi o niedzielną goleadę, to przede wszystkim nieskuteczność Realu Betis przez długi czas. Najpierw dwie sztuki Valencii – efektowna i niezwykle mocna główka Kondogbii oraz bomba Guedesa. Potem główka Rodrigo i nieco kuriozalna bramka Santiego Miny. Na zegarze 74. minuta i wynik 0:4. Koniec? Właśnie, że nie! Marcelino wprowadza Gabriela Paulistę za Jeisona Murillo i… zaczynają się kłopoty. Najpierw błąd Daniego Parejo, który wykorzystuje Joel Campbell, a później dwa ciosy Antonio Sanabrii i Cristiana Tello i było 3:4. Betis był w takim gazie, że kwestią czasu wydawało się doprowadzenie do remisu. Zresztą w 2013 roku „Verdiblancos” potrafili w ważnym meczu odrobić duże straty, gdy w Gran Derbi przegrywali na tym samym stadionie 0:3 z Sevillą, ale ugrali punkt! Tym razem jednak kontry Valencii i gole Zazy oraz Andreasa Pereiry zrobiły swoje i „Los Ches” wygrali w tenisowym stylu po zdobyciu sześciu gemów, czytaj: goli.
Jak ważne jest mieć mocną ławkę rezerwowych, pokazali dwaj trenerzy. O ile ganimy za zmianę Gabriela i rozbicie defensywy, o tyle w przodzie Santi Mina i Andreas Pereira dorzucili po golu. U gospodarzy wcale nie gorzej, bo Joel Campbell i Cristian Tello również wchodzili z ławki.
Najlepszy mecz rozpoczął nasze podsumowanie, ale wszystko rozpoczęło się dwa dni wcześniej. Piątkowe wieczory rzadko kiedy przynoszą ciekawe otwarcia kolejki. Po 3:3 w meczu Celta–Girona musiała przyjść równowaga w postaci bezbramkowego remisu w Barcelonie. O meczu najlepiej świadczy fakt, że wydarzeniem spotkania był skład Espanyolu podany przed meczem. Prawdopodobnie pierwszy raz w historii media klubowe podały 12 zawodników w podstawowym składzie i nie był to efekt błędu, lecz obawy o zdrowie i zastrzeżenie, że jeśli Marc Navarro nie przetrwa rozgrzewki, to zastąpi go Sergio Sanchez. Ostatecznie wyszedł młodszy z wychowanków „Los Pericos”.
Ja tenim l'onze per jugar davant el @LevanteUD! Endavant, equip! #RCDE #EspanyolLevante pic.twitter.com/xgu7M9MHxI
— RCD Espanyol (@RCDEspanyol) October 13, 2017
Pechowiec meczu na El Prat? Gerard Moreno. Najpierw po jego zagraniu piłkę ręką dotknął Nano, ale sędzia nie podyktował karnego, później z linii bramkowej piłkę po jego strzale wybijał Antonio Luna, a gdy już strzelił gola, to… Undiano Mallenco dopatrzył się jego faulu na wspominanym już Lunie. Goście, z przebiegu meczu, mogą być zadowoleni z remisu, ale ów punkt w dużej mierze podarował im sędzia oraz Raul Fernandez, który kilkukrotnie efektownie i, co najważniejsze, efektywnie odbijał strzały rywali.
W Bilbao znowu skromnie pod względem goli. W tym sezonie Athletic rozegrał w domu cztery ligowe mecze i kibice na San Mames obejrzeli tylko sześć goli. Nieco lepsza średnia w meczach Ligi Europy, ale pięć bramek w trzech spotkaniach też na kolana nikogo nie rzuca. Tym razem bohaterem okazał się Mikel Vesga, który efektownym lobem pokonał Sergio Rico. Swoją drogą to był pojedynek golkiperów, którzy powinni spędzić ze sobą wiele lat na… ławce rezerwowych reprezentacji Hiszpanii, bo trudno się spodziewać, by Julen Lopetegui oraz jego następcy mieli szybko zrezygnować z Davida de Gei.
Trudno to sobie wyobrazić, ale w 8. kolejce swoje premierowe trafienia w sezonie zaliczyli Karim Benzema i Cristiano Ronaldo. Do tej pory albo nie grali, albo byli nieskuteczni na potęgę. Tym razem jednak ich trafienia zapewniły wygraną nad Getafe, ale jeśli ktoś liczył na fajerwerki, to po raz n-ty, w lidze, się przeliczył.
„Królewscy” na usprawiedliwienie swojego występu mają fakt, że większość zawodników wróciła ze zgrupowań reprezentacji, kontuzje nie omijają zespołu wraz z innymi dolegliwościami. Dla przykładu, Sergio Ramos noc poprzedzającą mecz spędził na… wymiotowaniu. Poranna kroplówka jednak pomogła i był w stanie zagrać. Trzeba przyznać, że zachowanie godne kapitana, tym bardziej że wobec braków w obronie po prostu musiał zagrać. Wśród pozostałych usprawiedliwień można dodać, że już jutro powrót do ulubionych rozgrywek w białej części Madrytu, a więc Liga Mistrzów i mecz z Tottenhamem o fotel lidera w grupie. No i wynik lepiej by wyglądał, gdyby sędzia liniowy nadążał za akcją i nie popełniał takich błędów…
A że mecz jeszcze trwa: pic.twitter.com/Ifl6R4Cx6N
— Maciej Leszczyński (@MatijaPL) October 14, 2017
2–3–3–3–4 – wbrew pozorom to nie jest numer telefonu ani żaden tajny kod, tylko ostatnie mecze Realu Sociedad w lidze pod względem traconych goli. Baskowie byli gwarantem dużej liczby bramek, bo sami nie próżnowali w ataku. Tym razem zadziwiająco spokojnie, bo skończyło się tylko 2:0 dla „La Real”. Jeśli lubicie zakłady bukmacherskie, to prawdopodobnie typowaliście „powyżej 2,5 gola”, a tu „Txuri-Urdin” zrobili psikus.
Xabi Prieto rozegrał dziś 76. mecz z rzędu. 34 lata. Fenomen. Ciężko uwierzyć, że po sezonie zawiesza buty na kołku.
— Dawid Kulig (@d_kulig) October 14, 2017
Hitem miało być starcie na Wanda Metropolitano, ale nie wyszło to tak dobrze, jak wskazywały zapowiedzi. Remis 1:1 nie urządza nikogo, zwłaszcza że Atletico miało szansę na podgonienie rywala, a ostatecznie samo zostało wyprzedzone przez Real. Z kolei Ernesto Valverde mógł wyrównać rekord Gerardo Martino, który w swoim jedynym, i nieudanym, sezonie w Barcelonie wygrywał w pierwszych ośmiu kolejkach. Dobrym omenem dla „Blaugrany” był kolejny gol Luisa Suareza. Urugwajczyk zaliczył pozytywny dla siebie tydzień, bo najpierw dublet dla reprezentacji, która przypieczętowała awans na mundial, a w sobotę uratował punkt w klubie.
Niedzielne granie lepiej dla La Liga byłoby pozostawić na relacji z meczu Betis–Valencia, ale kilka istotnych wydarzeń również miało miejsce w innych miejscach, przy czym spotkanie z godziny 12 uczcimy minutą ciszy… Ale warto wspomnieć o katalońskiej Gironie, w której znowu błyszczał Cedric Bakambu. Kongijczyk tym razem zaliczył dublet, a jeśli dodamy do tego fakt, że przed przerwą reprezentacyjną ustrzelił hat-tricka przeciwko Eibar oraz wbił gola w reprezentacji, to w dwóch tygodniach października wbił już sześć goli, a przed Villarrealem jeszcze cztery mecze w tym miesiącu! Postacią meczu może i Bakambu, ale gola spotkania, a może i kolejki, strzelił Christian Stuani.
Bakambu strzelił siedem goli, czyli tyle samo, ile Leganes, które w niedzielę ograło czerwoną latarnię ligi – Malagę. Szkopuł w tym, że podmadryckim „Ogórkom” nie przeszkadza to w osiąganiu kapitalnych rezultatów. Ubiegłoroczny beniaminek nie jest efektowny, ale cholernie efektywny. Statystyka strzelonych bramek, to 0,88 gola na mecz, ale w tabeli najważniejsza jest rubryka z punktami, a tam… 14 oczek. Strefa europejskich pucharów, a za plecami Real Sociedad, Villarreal czy bardzo chwalony – słusznie – Real Betis. Tyle że terminarz postanowił powiedzieć „sprawdzam” i zafundował piekielnie trudną końcówkę roku.
Oczywiście w tym sezonie udało się poskromić Atletico po bezbramkowym remisie, ale większość najbliższych rywali to ekipy, które mocno, bardzo mocno przetestują szczelność defensywy drużyny Asiera Garitano i zadbają, żeby Pichu Cuellar się nie nudził i nie powiększał swojej okazałej statystyki czystych kont – sześć sztuk do tej pory.
Rozpoczęliśmy od strzelaniny i na niej kończymy. Ostatni mecz kolejki, Wyspy Kanaryjskie i starcie Las Palmas-Celta Vigo. W ubiegłym sezonie było 3:3, a dzisiaj licznik goli poszedł w górę o jedną pozycję. Tyle że 5 z nich było udziałem Celty. Kapitalny mecz dla Iago Aspasa. Pod nieobecność Maxiego Gomeza – pauza za kartki – nareszcie największa gwiazda galisyjskiej ekipy odpaliła. Hat-trick w 250. meczu w barwach Celty Vigo – to chyba musi smakować wyjątkowo.
Prawdopodobnie nie zobaczylibyśmy też takiej liczby bramek, gdyby nie absurdalna decyzja sędziego. Czysty wślizg Rubena Blanco za polem karnym nie powinien zostać uznany jako faul, a tymczasem bramkarz Celty… wyleciał z boiska! Tyle że w osłabieniu goście dobijali – dwa gole – i dopiero ostatnie sekundy meczu to trafienia rezerwowych gospodarzy, a więc Vitolo i Loica Remy’ego.