Reprezentacja Australii wciąż nie jest pewna awansu na przyszłoroczne mistrzostwa świata. Kiedy selekcjonerzy najlepszych reprezentacji sprawdzają zaplecze swoich kadr i z niecierpliwością czekają na poznanie grupowych rywali, Ange Postecoglou musi uważać, by nie skompromitować się w barażu interkontynentalnym z Hondurasem. Zadania nie ułatwia mu Aaron Mooy, który zamiast odgrywać na boisku rolę przywódcy, jest dla drużyny piątym kołem u wozu.
To wcale nie jest tak, że nie wyobrażamy sobie mistrzostw świata bez udziału Australii. Popularni „Socceroos” w trwających eliminacjach nie cieszą oczu nawet własnych kibiców, więc o zachwycie ze strony postronnych kibiców nie może być mowy. Ich gra jest mdła, brakuje w niej polotu. Australijczycy wyglądają momentami tak, jakby dopiero po wyjściu na murawę pierwszy raz ujrzeli siebie na oczy. W takich okolicznościach powinny się ujawnić jednostki wybitne, które w pojedynkę będą w stanie uratować honor całej drużyny. Nasze spojrzenia mimowolnie kierują się więc w stronę Mathew Leckiego i wspomnianego już Aarona Mooya. To jedyni piłkarze w całej kadrze, którzy odgrywają ważne role w solidnych klubach europejskich. O ile do Leckiego nie można mieć żadnych zarzutów, bo ciągnie drużynę z całych sił za uszy, o tyle Mooya funkcja lidera najwyraźniej przerasta.
Beznadziejna postawa pomocnika Huddersfield była aż nadto widoczna w trakcie pierwszego meczu barażowego z Hondurasem, w którym, ze względu na kontuzję, nie wystąpił Leckie. Mooy długie fragmenty słabej gry przeplatał momentami bardzo słabej gry. Niezależnie czy piłka była w ruchu, czy wykonywał akurat stały fragment gry – najczęściej jego kontakt z futbolówką kończył akcję. Brak precyzji w niemal każdym zagraniu bił po oczach, ale Postecoglou wykazał się anielską cierpliwością i do końca meczu nie zdjął zawodnika z murawy. Ba, nie doszło nawet do zmiany wykonawcy stałych fragmentów gry, mimo że najczęściej kończyły się one kontrą reprezentantów Hondurasu. Raz tylko, po jednym rzucie rożnym, zakotłowało się pod bramką Denisa Escobera, ale ostatecznie piłka nie znalazła drogi do bramki. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem i o tym, która z drużyn pojedzie w przyszłym roku do Rosji, zadecyduje środowe starcie w Sydney.
Do większych zmian w składzie „Kangurów” nie dojdzie. Ange Postecoglou na pomeczowej konferencji prasowej wyznał, że… jest zadowolony z tego, jak spisała się jego drużyna. – Jeśli zagramy tak samo przed własną publicznością, na pewno zdobędziemy bramkę – powiedział 52-letni Australijczyk. Skoro jego zdaniem wszystko było w porządku, to nie ma co oczekiwać, że zrezygnuje z jednego ze swoich najbardziej zaufanych podopiecznych.
Mooy ponownie zasiądzie za kierownicą rozklekotanego pojazdu o nazwie „Socceroos” i spróbuje nie wpaść do rowu. Jeśli ta sztuka się uda, Australijczycy zyskają kilka miesięcy na poprawę szwankujących elementów, od których aż się roi w niemal każdej formacji. Jeśli natomiast misja mundial zakończy się niepowodzeniem, śmiało będzie można pisać i mówić o kompromitacji Australijczyków. Remisy z Tajlandią, Irakiem, Syrią i Hondurasem w trakcie jedynych eliminacji to wyniki, po których można złapać się tylko za głowę i zapytać, jakim cudem ta drużyna liczy się jeszcze w walce o awans.
Liderzy australijskiej ekipy kojarzyli nam się do tej pory z gośćmi, którzy wiedzą, co to znaczy futbol na wysokim poziomie. Pokolenie Harry’ego Kewella, Tima Cahilla czy Marka Bresciano już jednak odeszło albo stawia ostatnie kroki, a godnych zastępców nie widać. Reprezentacja Australii to w tej chwili jedna, wielka mizeria. Nie może być inaczej, jeśli facet regularnie grający w Premier League, w narodowych barwach zamienia się w największego ogórka.
Fortuna: Odbierz 110 zł na zakład bez ryzyka + do 400 zł