Stawka turnieju niewielka. Mecze rozgrywane o zabójczych godzinach dla polskich kibiców. Na boisku zawodnicy, o których na Starym Kontynencie niemal nikt nie słyszał, a przy ich wymowie łatwo o połamanie języka. Po chwili zastanowienia można wymienić jeszcze więcej argumentów przemawiających za tym, żeby odpuścić sobie śledzenie mistrzostw Azji Wschodniej. A jednak korci nas, żeby przekonać się na własne oczy, jak wygląda piłka nożna w wydaniu japońskim. Chociażby dlatego, żeby w trakcie mundialu nie przecierać oczu. Bez znaczenia czy z zachwytu, czy z rozczarowania.
Nie chcemy sprowadzać całego turnieju do najprostszych pytań nasuwających się na myśl. Na przykład, czy zawodnik z numerem piątym na koszulce będzie w stanie przepchnąć Lewandowskiego w polu karnym albo czy zawodnik z numerem drugim będzie wygrywać pojedynki biegowe z Grosickim. O tym przekonamy się dopiero 28 czerwca, kiedy reprezentanci Polski i Japonii staną naprzeciw siebie w Wołgogradzie. Rozpoczynające się w sobotę mistrzostwa Azji Wschodniej mogą jednak posłużyć jako podstawowa dawka wiedzy na temat reprezentacji Japonii. Nie trzeba oglądać meczu Japończyków, żeby sprawdzić, że ich selekcjonerem jest Vahid Halilhodzić, preferujący formację z czteroosobowym blokiem obronnym. Możemy się nawet wdrożyć w drobniejsze szczegóły, korzystając jedynie z zasobów Internetu, ale żadna analiza dziennikarzy zajmujących się japońską piłką nie zastąpi meczu. Do tej pory w Polsce znajdowała się zapewne tylko garstka osób, którą interesowały losy reprezentacji Kraju Kwitnącej Wiśni. Po losowaniu grup mistrzostw świata sytuacja zmieniła się o 180 stopni.
Największy minus losowania – w najbliższych tygodniach zaleje nas opinia ludzi, którzy od 2014 nie widzieli ani jednego meczu Senegalu, Japonii i Kolumbii.
— Tomasz Cwiakala (@cwiakala) December 1, 2017
Tomasz Ćwiąkała niewiele ryzykował, pisząc powyższe słowa. Opierał się na doświadczeniu, a historia i tym razem się powtórzyła. Od losowania minął zaledwie tydzień, a eksperci zdążyli przekazać już setki opinii na temat rywali „Biało-czerwonych”, nie zważając na stan własnej wiedzy. Bywało i śmieszno, i straszno. Jednych przerosła znajomość mapy politycznej, drudzy bazowali na piłkarskich stereotypach, a jeszcze inni próbowali zabłysnąć własnymi spostrzeżeniami. Dzięki tej ostatniej grupie mogliśmy się na przykład dowiedzieć, że Alfred Gomis jest podstawowym bramkarzem reprezentacji Senegalu. Takim podstawowym, że rozegrał w niej 90 minut w meczu o pietruszkę. Ale kto by tam przejmował się szczegółami i liczył minuty…
Mistrzostwa Azji Wschodniej pozwolą wyrobić sobie własną opinię na temat Japończyków. Trzeba zachować jednak wyjątkową ostrożność, ponieważ nie wszystko jest tak krystaliczne, jak może się wydawać na pierwszy rzut oka. Vahid Halilhodzić jak mantrę powtarza, że nadchodzący turniej będzie stanowił dla niego ważną część przygotowań do mundialu, ale jego wypowiedzi należy traktować z dystansem. Po pierwsze, Japończycy są gospodarzami zawodów, więc szkoleniowiec niejako jest zmuszony do budowania odpowiedniej otoczki wokół całego wydarzenia. A rangę imprezy należy podnosić na różne sposoby, gdyż pod względem sportowym może być różnie. Połowa grudnia to termin, w którym FIFA nie przewiduje meczów międzypaństwowych, a co za tym idzie – selekcjoner reprezentacji Japonii nie będzie mógł skorzystać z zawodników występujących na co dzień w Europie.
To nie koniec ograniczeń Halilhodzicia. Przy powołaniach musiał ominąć też zawodników mistrza Japonii, Urawy Red Diamonds, którzy lada moment rozpoczną zmagania w klubowych mistrzostwach świata. W jakim stopniu ogranicza to pole manewru 65-letniemu Bośniakowi? Najlepiej widać to na przykładzie bramkarzy. W dziewięciu z dziesięciu tegorocznych spotkań drogi do bramki „Niebieskich Samurajów” strzegł Eiji Kawashima z FC Metz. Z kolei Shusaku Nishikawa z Urawa Red Diamonds to golkiper, który legitymuje się największą liczbą występów, odkąd stery w reprezentacji przejął Halilhodzić. Selekcjonerów Japończyków nie będzie mógł zatem skorzystać z usług dwóch ulubionych bramkarzy, a nadchodzące mecze mogą mu jedynie pomóc przy wyborze trzeciego bramkarza na mundial.
Na kogo warto zwrócić uwagę? Postanowiliśmy wyróżnić po jednym zawodniku z każdej formacji. W linii defensywnej brylować powinien 24-letni Gen Shoji, który w ostatniej fazie eliminacji stanowił z Mayą Yoshidą duet środkowych obrońców. W wielu meczach „Niebieskich Samurajów” w rolę stopera wcielał się Yasuyuki Konno, ale Vahid Halilhodzić ustawia tego zawodnika w linii pomocy. To zawodnik z olbrzymim doświadczeniem, który w narodowych barwach rozegrał już 90 spotkań. Natomiast w linii ataku polecamy przyjrzeć się Yu Kobayashiemu. 30-letni napastnik znajduje się obecnie w życiowej formie. W trwającym sezonie zdążył rozegrać 51 meczów, a do bramki trafia średnio co 141 minut. W reprezentacji czeka go pierwszy występ od października 2016 roku.
Artykuł niemal w całości poświęciliśmy Japończykom, bo z oczywistych względów to oni interesują nas najbardziej. Oprócz „Niebieskich Samurajów” udział w turnieju głównym zagwarantowany mieli jeszcze Chińczycy i Koreańczycy z Południa. Stawkę uzupełniają Koreańczycy z Północy, którzy przedarli się przez eliminacje, zostawiając w tyle rywali pokroju Hong Kongu. Rywalizacja toczyć się będzie wedle zasady „każdy z każdym”, a końcowa tabela zadecyduje o kolejności miejsc w turnieju. Żadnych dodatkowych meczów nie przewidziano.
Vahid Halilhodzić po turnieju uzyska odpowiedzi na część nurtujących go pytań, które sami stawiamy w kontekście walki z Japończykami. Nam zależy jednak na odpowiedziach, a te pozostaną w głowie bośniackiego szkoleniowca najprawdopodobniej aż do czerwca przyszłego roku.