Ostatnie tygodnie w Anglii to przede wszystkim zachwyty nad passą Manchesteru City i rozważania na temat nowego trenera Evertonu. Sam Allardyce wzbudził kontrowersje samym objęciem klubu, a jeszcze większe kontraktem, jaki otrzymał. Teraz, gdy rozsiadł się wygodnie na swoim stołku, obwieszcza wielkie plany – plany, które u jednych wywołują szok, u innych niedowierzanie, a u jeszcze innych ironiczny uśmiech na twarzy.
„Big Sam” podejmując się pracy w „The Toffees”, wchodził na głęboką wodę. Drużyna, w którą przed sezonem wpakowano ponad 100 milionów, nie potrafiła punktować i niebezpiecznie dryfowała w kierunku strefy spadkowej. Na szczęście Anglika, w dzień przed jego zakontraktowaniem Everton rozbił West Ham 4:0, co pomogło odetchnąć zarówno piłkarzom, jak i kibicom. Idąc na fali tego wyczekiwanego rezultatu, a w konsekwencji większej pewności siebie zawodników, drużyna poszła za ciosem. Już pod opieką 63-latka ograła Huddersfield 2:0 i Apollon 3:0 na wyjeździe (rezerwowy skład).
Allardyce – znając pewnie niemałe możliwości finansowe swojego klubu – wziął się za wielkie planowanie, zanim jeszcze zdążył na dobre wejść do klubu i go poznać. Przed jednym z niedzielnych hitów – którym z całą pewnością będą derby Merseyside – Sam sprawił, że głośno jest o czymś innym. Opiekun „The Toffees” potwierdził, że klub planuje złożenie oferty opiewającej na 60 milionów funtów, której bohaterem miałby być… Pierre-Emerick Aubameyang.
Jak to skomentować? Nie ujmując w żadnym stopniu ani Anglikowi, ani Evertonowi, po prostu… nie dla psa kiełbasa. Jeszcze rok temu Gabończyk deklarował, że jeśli miałby odejść z Borussii, to tylko do „Królewskich”. Uparł się na ten kierunek ze względu na obietnicę daną dziadkowi, ale przecież na brak innych ofert tez nie narzekał. Minął rok, Real go nie chciał, PSG po zmianie dyrektora sportowego również. Mimo chęci zrobienia kroku naprzód ostatecznie został w BVB, ale nie da się nie zauważyć w piłkarzu zmiany, czego dowodem było jego niedawne zawieszenie przez klub.
Tak więc latem do transferu nie doszło, ponieważ piłkarz w otrzymanych ofertach nie widział odpowiedniego skoku jakościowego. Teraz, kiedy jego odejście zimą, a najdalej latem, jest niemal pewne, do gry wkracza właśnie Everton. Klub, który nie wygrał nic od 22 lat (Puchar Anglii w 1995 roku), który jest w kryzysie, który nie gwarantuje choćby walki o Ligę Europy, miałby być dla „Auby” realną opcją? To oczywiście pytanie retoryczne, bo odpowiedź jest tylko jedna.
Allardyce oczywiście myśli bardzo chytrze – wyrwać świetnego zawodnika, który koniecznie chce zmienić otoczenie i spróbować nowych wyzwań. Z tym pomysłem odleciał jednak trochę za bardzo. Everton w formie to solidna drużyna, której funkcjonowanie i idea rozwijania się powinna polegać na wyszukiwaniu młodych, zdolnych piłkarzach. Idealnym przykładem jest Tottenham, który dał szansę Kane’owi, ściągnął Alliego czy Eriksena, kiedy ten miał 21 lat. Ściąganie wielkich nazwisk, których do przejścia do takiego klubu mogą skusić chyba jedynie pieniądze, to droga do najemników odcinających kupony.
Everton – zakładając, że Aubameyang wciąż jest ambitny – nie ma szans na sprowadzenie Gabończyka. Jeśli jednak jakimś cudem by do tego doszło, Aubameyang pewnie zostałby gwiazdą drużyny. Ba – jeśli Allardyce ułożyłby zespół, pewnie nawet wyróżniałby się na tle całej ligi. Jednak zejście z poziomu gwiazdy zespołu regularnie grającego w fazie pucharowej Ligi Mistrzów, z poziomu króla strzelców Bundesligi, do poziomu, z którego latem z uśmiechem na twarzy wyrwał się Lukaku… To na pewno nie byłby los, jaki planował sobie Gabończyk.