Nie wyszło. Tak w skrócie można podsumować próbę podboju Anglii przez reprezentanta Polski. Przebieg kariery wychowanka Tarnovii Tarnów (lub Cracovii, zależy jak spojrzeć) to ewenement, którego nie obserwujemy zbyt często. Nie inaczej jest i tym razem – tradycji stało się za dość, a Klich wraca do „swojej” Holandii.
Historia 27-latka to idealne odwzorowanie karier większości młodych chłopaków z Ekstraklasy wyjeżdżających na zachód. – Skończyłeś właśnie 21 lat, masz za sobą naprawdę udany sezon, zagraniczni skauci są pełni uznania, polecają cię swoim pracodawcom. W młodej głowie pojawia się wizja wielkich pieniędzy i jeszcze większej kariery, więc automatycznie przestajesz myśleć o miejscu, w którym się znajdujesz. Chcesz gonić za marzeniami, więc przyjmujesz ofertę silnej, w tym przypadku niemieckiej drużyny. – Ja nie dam rady? Potrzymaj mi piwo. Na pewno nie będzie tak źle, w końcu u nas wymiatałem.
Wyjeżdżasz, przeżywasz lekki szok kulturowy, treningi są jakieś inne, koledzy jacyś lepsi. Starasz się jak możesz, ale widzisz, że to wciąż za mało. Pojawiają się wątpliwości. W ostateczności mija półtora roku, a w tym czasie rozgrywasz oszałamiające zero minut w Bundeslidze. Tutaj historia się kończy (na szczęście) i wkracza na kolejny etap – większość chłopaków wraca z podkulonym ogonem do naszej ligi, albo dalej błądzi po nieudanych wypożyczeniach.
Mateusz Klich trafił na PEC Zwolle, w którym odżył. Pierwsze pół roku miał niezłe (wykupiono go za 200 tys.), ale to kolejny – pełny sezon 2013/2014 – był chyba najlepszym w jego karierze. Łącznie w 34 występach zanotował cztery trafienia i aż dziesięć asyst. Na nieszczęście Polaka „Wilki” aktywowały klauzulę i znów ściągnęły go do siebie. Historia się powtórzyła, Polak utracił radość z bycia piłkarzem, nie otrzymał szansy w Bundeslidze, a po pół roku został oddany bez żalu na jej zaplecze – do drużyny, której skład z sezonu 1997/1998 uwielbiał przypominać Tomasz Hajto.
Tam też nie było zbyt kolorowo – kolejne, praktycznie zmarnowane półtora roku i pozwolenie na odejście dopiero wtedy, kiedy Kaiserslautern bardzo potrzebowało pieniędzy. Po dwóch latach, którymi Klich raczej nie będzie się chwalił w CV, zapaliło się światełko w tunelu. Oczywiście holenderskie światełko.
Do Mateusza uśmiechnęło się Twente, a on odwdzięczył się potwierdzeniem formy z sezonu 2013/2014. Grał wszystko od deski do deski, czterokrotnie zakładał nawet opaskę kapitana, a na koniec sezonu po 30 występach miał na koncie 10 oczek w klasyfikacji kanadyjskiej (4 bramki, 6 asyst). Wszyscy myśleli, że w końcu dojrzał do piłkarskiej regularności, że w końcu jest gotowy na spróbowanie czegoś innego i wskoczenie na wyższy level. Latem ubiegłego roku zgłosiło się po niego drugoligowe Leeds United – plusem było to, że tym razem nie Niemcy. Apetyty były duże.
Mateusz Klich wprowadza Leeds do Premier League i Mazurek Dąbrowskiego na Wembley. Widzę to
— Konrad Marzec (@konmar92) June 22, 2017
Jak możecie się domyślić, znów coś się popsuło. Klich przeważnie był poza kadrą meczową, jesienią wybiegał na murawę łącznie 10 razy. Teraz można się zastanawiać, dlaczego wybrał tak wymagającą fizycznie ligę. W końcu niespełna rok temu, porównując Niemcy i Holandię, mówił: – Holenderski futbol bardziej mi leży, jest bardziej techniczny. Wszystkie drużyny w lidze starają się grać w piłkę, nie ma rąbanki, fizycznego grania. Jak widać, chyba nie zrozumiemy, „co autor miał na myśli” wybierając Championship.
Całe szczęście, że udało się kolejny raz wywalczyć wypożyczenie – jakżeby inaczej – do Holandii. Tym razem do kolekcji klubów z Eredivisie Klich dołoży FC Utrecht, zajmujący szóstą pozycję w lidze, między Feyenoordem i Vitesse. Świetna decyzja, zważywszy na zbliżający się mundial i nieurodzaj w ilości środkowych pomocników w naszej kadrze. Jeśli wszystko pójdzie jak w poprzednich latach, a Mateusz zacznie grać jak przed rokiem, Adam Nawałka będzie miał twardy orzech do zgryzienia, czego z całego serca mu życzymy. Sinusoida wyceny wartości Polaka idealnie oddaje to, co opisaliśmy. Pozostaje mieć nadzieję, że holenderska tendencja do progresu -zarówno ceny i jakości – się utrzyma.
Musicie przyznać, że to co się dzieje z Polakiem to ewenement. Trudno uwierzyć, że miejsce do życia aż w takim stopniu może wpływać na jakość wykonywanej pracy i odczuwania samego siebie. Aklimatyzacja to jedno, ale w jego przypadku chodzi o coś więcej.
– (…) żeby zawodnik prezentował odpowiednią formę na boisku, potrzebny jest też porządek poza nim. Holandia jako kraj bardzo mi odpowiada, bo ludzie żyją tu inaczej niż w Polsce czy Niemczech. Wszystko dzieje się tutaj wolniej, spokojniej. Ludzie są wyluzowani, uśmiechnięci, nie spieszą się, tempo jest dwa razy niższe niż u nas. To dla mnie optymalne warunki, które na pewno mają wpływ na postawę na boisku. – wyjawił Mateusz, kiedy był jeszcze zawodnikiem Twente.
Sytuacja oczywiście inna, ale można uznać, że Klich w jakimś sensie jest polskim Jesusem Navasem. Hiszpan przez długi czas cierpiał odwiedzając nowe miejsca, przeżywał ataki lęku. W domu, na stadionie Sevilli potrafił kręcić obrońcami z klasą światową, a na wyjazdach był zagubiony, nieswój. Tak jak dla Jesusa domem była stolica Andaluzji, tak dla Klicha domem wydaje się być Holandia. Pamiętajmy jednak, że Hiszpanowi w końcu się udało i z powodzeniem występował nawet w Anglii. Mam nadzieję, że Mateusz też się przełamie i da powód „Pawiom”, by te ściągnęły go znów do siebie. Oby z lepszym skutkiem.