Smuda się skończył. I przypomina o tym po raz kolejny, w żenujący sposób

Doceniany, szanowany, respektowany, czasem nawet noszony na rękach. Tak, to opis trenera Smudy, jednak minimum sprzed dekady, a najlepiej sprzed dwóch. Sukcesy z Widzewem i późniejsza dobra praca w Lechu, skończyły się posadą selekcjonera naszej reprezentacji. Tej przygody dobrze nie wspomina jednak nikt, a Franciszek Smuda od tamtej pory zalicza stopniowy zjazd w dół.

Przed rokiem, po udanej „walce o spadek” z Górnikiem Łęczna, Smuda wrócił do Łodzi. Niewyobrażalny wręcz zjazd sportowy (III liga), jednak ładny, symboliczny gest, powrót do miejsca największych sukcesów, by pomóc drużynie w pięciu się przez kolejne szczeble. Wobec m.in. takich decyzji personalnych liga miała być wzięta z rozpędu, tymczasem na kolejkę przed końcem rozgrywek wciąż nie wiadomo, czy Widzew awansuje do II ligi. W sobotę byliśmy świadkami meczu na szczycie, dzięki któremu łodzianie – w razie wygranej – na własnym obiekcie zapewniliby sobie upragniony awans. Atmosfera? – Wyborna. Goście też niczego sobie…

Zawodnicy niestety nie dostosowali się do poziomu swoich niesamowitych kibiców, ale mecz z wiceliderującą Lechią Tomaszów Mazowiecki i tak wzbudził niemałe zainteresowanie w sieci. Przechodząc do trenera, już w trakcie meczu wiele osób zauważyło, że nie wygląda to do końca tak, jak powinno. Smuda po każdym nieudanym zagraniu wścieka się, rozkłada ręce, łapie się za głowę, krzyczy na piłkarzy. Szkoda, że zapomina, że ma do czynienia z młodymi chłopakami, grającymi w III lidze, którym raczej przydałoby się wsparcie i podbudowanie. Tym bardziej, że sama gra przed taką publiką to dla nich wyjątkowy stres.

Mimo, że to Lechia była bliższa wygranej, Smuda pokazał, że ten mecz chciał wygrać. Ostatnie 15-20 minut grał na sześciu (!) napastników, można więc zrozumieć jego frustrację i złość po końcowym gwizdku i wyniku 0:0 na tablicy. Pewnych zachowań jednak nie da się zrozumieć i usprawiedliwić…

Czy tak zachowuje się człowiek, który dla ludzi powinien być autorytetem? Nie, ale on nim raczej nigdy nie będzie. Już ponad osiem lat temu po słynnej aferze Artur Boruc mówił: „Trener Smuda jest osobą, która nie umie rozmawiać, słuchać i zrozumieć. Czasami nie kontroluje tego co mówi. W normalnym świecie za takie teksty dostaje się w pysk.” Ten opis do sytuacji pasuje idealnie, bo gdyby Smuda takie coś powiedział poza stadionem, do kogoś mniej opanowanego, mógłby zwyczajnie oberwać. Wtedy na nic zdałaby się jego „wielkość”, którą chyba coraz bardziej widzi tylko on sam.

Niezależnie od tego, czy Widzew w ostatniej kolejce zapewni sobie awans, czy nie, trudno spodziewać się, by 69-latek został w Łodzi na kolejny sezon. Kibice mają dość, a na pewno większość piłkarzy też odetchnęłaby z ulgą. To, co zdawało egzamin pod koniec XX wieku niekoniecznie musi działać teraz. Od klapy na Euro Smuda notuje zjazd za zjazdem, a nie do końca udana przygoda na czwartym poziomie rozgrywkowym tylko to potwierdza. Ciekawe, czy jeszcze znajdzie się ktoś, kto powierzy mu prowadzenie drużyny w Ekstraklasie, ale szanse na to raczej marne. Smuda się skończył. Nawet, jeśli jeszcze będzie gdzieś pracował…

Załóż konto w ETOTO i odbierz zakład bez ryzyka do kwoty 100 zł