Na początku przyjmowany sceptycznie, niechętnie, z krzywą miną, jako niepotrzebne udziwnienie i wizja zniszczenia uroku piłki. System VAR miał swoich zwolenników i przeciwników, ale teraz nikt nie wyobraża sobie bez niego piłki. I bardzo dobrze, bo gdy wielokrotnie widzimy, że sprawiedliwość w spornych sytuacjach jest możliwa, nie chcemy powrotu czarnych obrazków z przeszłości. Niestety na VAR wciąż musimy czekać w Premier League i jego brak jest wyczuwalny coraz bardziej.
Jeszcze nie tak dawno byliśmy przyzwyczajeni do tego, że arbitrom czasem zdarzą się wpadki. W końcu to tylko ludzie, a w obliczu szybkiej gry odgwizdanie/nieodgwizdanie 50-centymetrowego spalonego mogło się zdarzyć. Taki sport. Podobnie jak dyskusyjne kartki, rzuty karne i inne elementy futbolu. Co więcej, Premier League nigdy nie rzucała się specjalnie w oczy, jeśli chodzi o pracę arbitrów. Oczywiście – czasem były kwestie sporne, wyrzucenie z boiska nie tego zawodnika, ale błędy widzieliśmy wszędzie. W porównaniu z taką La Liga w Anglii panowała niemal sielanka.
Teraz jest inaczej. Pierwszy raz w historii delektowaliśmy się niewypaczonym mundialem (choć i na nim było kilka kontrowersji), a odetchnąć mogą w końcu piłkarze wspomnianej La Liga. I sędziowie, którzy ze swoją pracą mieli wyraźne problemy. Bo jeśli nawet w Hiszpanii – w której rok temu nie było choćby Goal-Line Technology i zdarzyło się nie uznać wyraźnych bramek – zapanował spokój i sprawiedliwość, oczekujemy tego już wszędzie. Dawniej trudno było o taki scenariusz, ale ostatni weekend z Premier League… po prostu irytował.
Zaczęło się w sobotę w ramach starcia ambitnego beniaminka z Wolverhampton ze świeżo upieczoną drużyną mistrza Anglii. Mecz był naprawdę wyrównany i mógł się podobać, a gospodarze bez kompleksów stawiali się podopiecznym Guardioli. Co więcej, mieli też kilka niezłych okazji na zdobycie bramki. Ta ostatecznie padła, ale sposób w jaki tego dokonano, pozostawia sporo do życzenia.
The @Wolves score their lone goal against @ManCity with Boly using his hand in a 1-1 result.
Because of the team name, the “Wolves”, this play will forever be known as “The Hand of Dog”. #WOLMCI pic.twitter.com/3BCshYwzNV
— LosRealAli West (@LosRealAli) August 25, 2018
Najgorsze jest to, że trudno winić tu sędziów. W pierwszym momencie chyba nikt z nas nie zauważył tu niczego nieprawidłowego, pomylić mogli się i oni. Dopiero powtórki rozwiały wątpliwości, nasuwając nieodpartą myśl: „cholera, jakim cudem nie ma tu jeszcze VARu…” Ostatecznie Manchesterowi City udało się wyrównać, ale chyba nie tego oczekujemy od Premier League. Każdy punkt może być decydujący, tymczasem „Citizens” przez brak VAR prawdopodobnie stracili dwa.
Kolejny dzień – kolejny niesmak. Tym razem w starciu Newcastle z Chelsea, czyli znów jednej z drużyn zamierzającej bić się o końcowy triumf. Zawodnicy Sarriego dominowali przez praktycznie całe spotkanie, ale nie potrafili przełożyć tego na bramki. Wtedy w polu karnym ładnie odnalazł się Marcos Alonso, a po jego upadku sędzia wskazał na „wapno”. Atak od tyłu, więc również można było się pomylić. Ale znów VAR raczej zasugerowałby inną decyzję… Tak jak przy wyrównującej bramce „Srok” kilka minut później, kiedy broniący Olivier Giroud, kolokwialnie ujmując, „wyłapał łokieć na twarz”.
@_OlivierGiroud_ got up quick enough once @JoseluMato9 scored…(The better striker)? pic.twitter.com/TQpiBtfDsM
— Cameron (@cameron0290) August 26, 2018
Wobec technologicznego postępu, który w wielu miejscach zmienił piłkę na lepsze, nie da się dłużej spokojnie oglądać ewidentnej niesprawiedliwości na najwyższym poziomie. Poważnie rozważa się wprowadzenie VAR jeszcze w tegorocznej edycji Ligi Mistrzów i oby faktycznie tak było. Podobnie powinni postąpić w Premier League – przecież na koniec sezonu milej pogratulować komuś uczciwego tytułu, zamiast wytykać punkty dostane w prezencie, bądź zabrane goniącym rywalom. Nie takiej piłki chcemy i coraz bardziej to czujemy – bez VAR irytacja będzie się tylko nasilać.