„Drużyna turniejowa” – mówili, „wszystko się ułoży” – mówili… Die Mannschaft przyzwyczaili do tego, że niezależnie od okoliczności przeważnie wychodzą z opresji po swojej myśli. Słynne powiedzenie Gary’ego Linekera – „piłka nożna to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy” – nie wzięło się znikąd. Teraz wydaje się, że znów trzeba będzie budować wszystko od nowa.
Od początku XXI wieku Niemcy nie mieli zbyt wielu okazji do narzekania. Oczywiście – Euro 2000 i 2004 okazały się klapą, ale między nimi „wpadł” tytuł wicemistrzów świata. Potem każda międzynarodowa impreza kończyła się co najmniej w półfinałach. W 2006 roku był to brąz na domowym mundialu, srebro ME dwa lata później, ponownie brąz w RPA oraz półfinały Euro 2012 i 2016. Ukoronowaniem tego okresu był oczywiście Puchar Świata zdobyty cztery lata temu w Brazylii.
Eliminacje do niedawnego mundialu poszły rewelacyjnie – 10 spotkań, 30 punktów, stosunek bramek 43-4. I choć Niemcy musieli się mierzyć z takimi „tuzami” jak Irlandia Płn., Norwegia czy Czechy (a to najmocniejsi rywale tamtej grupy), nie można było przejść obojętnie obok takiej sumienności i braku rozluźnienia. Właśnie wtedy maszynka się zacięła, a z 12 spotkań, które od tamtej pory rozegrali nasi zachodni sąsiedzi, udało im się wygrać… trzy – z Arabią Saudyjską, Szwecją (po pamiętnej bramce Kroosa) i Peru.
Można zrozumieć towarzyskie remisy z Anglią, Hiszpanią czy Francją (dwukrotnie), można też zrozumieć porażki z Brazylią i Holandią. Nie można natomiast zrozumieć tego, co stało się na mundialu i stylu, jaki temu towarzyszył. Podziwialiśmy podejście Niemców i skrupulatną analizę tego, co w Rosji poszło źle. Tylko co z tego, skoro nic to nie zmieniło. Holandia pierwszy raz w historii ograła Niemcy różnicą trzech bramek, ci z kolei pierwszy raz w historii nie potrafili trafić do bramki rywala w trzech kolejnych meczach. W pięciu ostatnich meczach podopieczni Loewa oddali 107 strzałów, zdobywając… dwie bramki. Skuteczność na poziomie niecałych dwóch procent. Jak na to reaguje mistrz świata, Mats Hummels?
Hummels: "Przegraliśmy mecz 0:3, który w zasadzie musieliśmy wygrać. Powinniśmy strzelić 3-4 gole, a daliśmy się dwa razy skontrować. Zawiodła skuteczność, a oni strzelili to, co mieli. Tak bywa, ale nie powinniśmy sobie robić po tym meczu zbyt wielu wyrzutów".
Aż nie wierzę…
— Tomasz Urban (@tom_ur) October 13, 2018
Gra ofensywna to jedno, ale obecnie cała reprezentacja to kolos na glinianych nogach. Składa się na to wiele czynników, a jednym z nich jest… Bayern Monachium. Kiedy największej niemieckiej drużynie nie idzie, cierpi na tym kadra, opierająca się na jej zawodnikach. Działa to też w drugą stronę, a sukces w 2014 roku miał być nie tyle dziełem Loewa, co „przedłużeniem” pracy Heynckesa i Guardioli z wieloma niemieckimi zawodnikami grającymi w Bayernie.
Słaby Bayern – słaba reprezentacja Niemiec. W 2014 Loew bazował na Heynckesie i Guardioli. Teraz nie ma na czym i jest problem.
— Maciek Zaremba (@ZarembaMac) October 14, 2018
Już od początku mundialu o Niemcach mówi się jako o drużynie myślącej kryteriami: „jesteśmy mistrzami świata. Samo się zrobi”. Cóż – samo nic się nie zrobi, a ofiarą takiego myślenia została m.in. również Legia. Nikt nie wygrywa meczów na stojąco i największym wyzwaniem Loewa jest to, by jego kadrowiczom znów „chciało się chcieć”. Pytanie tylko, czy „Jogi” wciąż jest najlepszym wyborem do pracy nad tym, nawet jeśli wielu zawodników jest zdecydowanie pod formą. Patrząc na szeroką kadrę i liczbę świetnych zawodników zarówno w Bundeslidze, jak i poza nią, reprezentację Niemiec stać na dużo, dużo więcej.