To był finał. Tylko na niby i czysto teoretycznie, ale finał. Pojedynek Manchesteru City i Liverpoolu to mecz, który spokojnie moglibyśmy obejrzeć za kilka miesięcy w ostatnim meczu Ligi Mistrzów. Dwie obecnie najlepsze drużyny dostarczyły nam niemałych emocji, ale na kabaret trzeba było poczekać do ostatniego gwizdka.
Gol, do którego zabrakło trochę ponad centymetra, odrobienie bramki straty i szaleńcze próby wyrównania w końcówce. Tym razem Liverpool nie miał swojego dnia i pierwszy raz w sezonie musiał uznać wyższość rywala. Manchester City dzięki zwycięstwu zmniejszył dystans dzielący obie ekipy do czterech oczek i wciąż ma duże szanse na tytuł. Nic więc dziwnego, że kiedy sędzia gwizdnął po raz ostatni, zawodnicy cieszyli się niemal jak po wygranym finale. Jednym z nich był Benjamin Mendy…
Francuz wbiegł na murawę niemal równo z sygnałem kończącym mecz, problemem okazał się jednak jego cywilny ubiór, nie do końca pasujący do barw którejś z drużyn. Czujni niczym tygrys stewardzi od razu ruszyli w pościg. Łapać boiskowego intruza!
Huge fan of the stewards who thought Mendy was a pitch invader just carrying on their runs as if they’ve missed the number 6 bus and are hiding the embarrassment. pic.twitter.com/jwNOaMDHRr
— Elliot Hackney (@ElliotHackney) January 4, 2019
Wyobrażamy sobie ich zadowolenie, kiedy zbliżali się do „intruza” myśląc: – ha, mamy cię! Potem musieli jednak wpaść w niemałą konsternację, widząc, że Mendy to jednak „swój”. Żeby zniwelować powstałe zakłopotanie, postanowili więc… pobiec do arbitrów meczu. I tak dobrze, że opamiętali się w porę i nie rzucili się na zawodnika „Citizens” z całym impetem. Jakby mu było mało kontuzji…